"Absurdem było to, że zabierano kiedyś łąki, a zwraca się teraz lasy, w które inwestowano" - wskazuje jeden z leśników© WP | Angelika Sętorek

"Piąty rozbiór Polski"

Urzędnicze zaniedbania, możliwa korupcja i fałszowanie dokumentów, a w tle krzywda ludzka sięgająca II wojny światowej. Prokuratura prowadzi śledztwo na ogromną skalę w sprawie reprywatyzacji państwowych lasów na rzecz Łemków i Ukraińców. Państwo straciło już wielomilionowy majątek, a roszczenia sięgają miliardów złotych.

Paweł Figurski, Patryk Słowik

  • Od kilkunastu lat trwa reprywatyzacja publicznych lasów na rzecz Łemków i Ukraińców. Dotarliśmy do dokumentu Lasów Państwowych, w którym informują one szereg organów państwa o "piątym rozbiorze Polski" i nielegalnym procederze.
  • O grunty oraz odszkodowania ubiegają się Łemkowie i potomkowie Łemków. Kawałki lasów są im oddawane jako rekompensata za nieruchomości utracone tuż po II wojnie światowej w ramach przesiedleń dokonanych przez władze PRL. Nie zawsze oddane zostało to, co trzeba, i nie zawsze właściwym ludziom. A decyzje zapadały hurtowo.
  • Prokuratura Okręgowa w Sosnowcu prowadzi śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy publicznych. Badane są ewentualne powiązania pomiędzy uczestnikami spraw o zwrot nieruchomości.
  • Śledczy sprawdzają też wiarygodność dokumentów oraz zachowania, co do których istnieje podejrzenie, że miały charakter korupcyjny.
  • Były wiceminister środowiska w rządzie PO-PSL Janusz Zaleski w 2014 r. wysłał pismo do Lasów Państwowych, by te nie odwoływały się od niekorzystnych dla Skarbu Państwa decyzji. Zachęcał do ugód, przy czym pismo to przesłał też organizacji Łemków z Małopolski. W efekcie ubiegający się o zwroty wiedzieli, że leśnicy mają związane ręce przez polityków.
  • Były wojewoda małopolski Piotr Ćwik, obecnie minister w Kancelarii Prezydenta RP, nie uznawał nadleśnictw za stronę postępowań o zwrot nieruchomości. Leśnicy nie mogli się więc przeciwstawiać masowym zwrotom, których musieli dokonywać. Zdaniem dwojga profesorów prawa, z którymi rozmawialiśmy, to rażące naruszenie prawa.
  • - To skandaliczny proceder dzikiej reprywatyzacji - mówi WP Barbara Bartuś, poseł Prawa i Sprawiedliwości, która zajmuje się tą sprawą od kilku lat.

TAŚMA

Zwykły dzień w urzędzie wojewódzkim. Pierwsza decyzja. Druga. Trzecia. Piąta, siódma, dziesiąta, piętnasta.

Prosta sprawa, można "lecieć z szablonu". Nikt przecież nie ma wątpliwości, że w latach 40. XX wieku skrzywdzono ludzi. Nikt nie ma wątpliwości, że ówczesne decyzje administracyjne – o ile w ogóle tak je można nazwać – nie spełniają jakichkolwiek standardów przystających do XXI wieku.

Nikt wreszcie nie ma wątpliwości, że ludziom trzeba pomóc. Ich dziadkowie, rodzice zostali skrzywdzeni. I to przez polskie państwo. Fakt, inne niż dzisiaj, bez orła w koronie, ale – mimo wszystko – polskie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Co więc zabrano, trzeba oddać. Tym bardziej że wszyscy w zasadzie są zadowoleni. Nikt głośno nie protestuje.

Prawnicy, którzy przychodzą do urzędu, są mili. Ba, jeden to nawet czekoladki w miarę regularnie przynosi. Ludzie, którzy przychodzą dopytać o swoje sprawy, też są mili.

Czasem pojawi się jakiś pieniacz, najczęściej jakaś – nomen omen – szycha z Lasów, ale on idzie zazwyczaj prosto do gabinetów wojewody.

Trudno, niech narzeka. Wszystko robimy zgodnie z prawem. Kto by zresztą bronił orzeczeń prezydiów powiatowych rad narodowych z lat 40. i 50. XX wieku?

To był dość intensywny dzień. Ale owocny – kolejne hektary ziemi trafią do ludzi.

POWOJENNA WĘDRÓWKA LUDÓW

9 września 1944 r. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, czyli marionetkowa władza w Polsce powiązana z towarzyszami radzieckimi, zawarł układ z rządem Ukraińskiej SRR w sprawie obustronnej "ewakuacji" - obywateli polskich z terenów ukraińskich oraz ludności ukraińskiej z terenu Polski.

W ten sposób w latach 1944-1946 do ZSRR trafiło, według różnych szacunków, niemal pół miliona osób narodowości ukraińskiej.

Wiele przesiedlonych osób - niektórzy dobrowolnie, część przymusowo - pozostawiło w Polsce mienie, w tym nieruchomości. Łącznie ok. 840 tys. hektarów przeszło na własność polskiego państwa na mocy dekretu z 5 września 1947 r.

Polska w latach 50. XX wieku wypłaciła Związkowi Radzieckiemu ustaloną sumę tytułem rozliczenia za pozostawione w Polsce mienie. Zgodnie z zawartą umową "wszelkie roszczenia stron umowy zostały całkowicie rozliczone". ZSRR powinien pieniądze przekazać przesiedlonym z ziem polskich na ukraińskie.

Nie zrobił tego.

28 kwietnia 1947 r., już po przymusowym wysiedleniu w latach 1944-1946 do ZSRR prawie pół miliona Ukraińców, polskie władze komunistyczne rozpoczęły akcję "Wisła". Do końca lipca 1947 r. ponad 140 tys. obywateli polskiego państwa pochodzenia ukraińskiego lub łemkowskiego, lub po prostu niekatolików przymusowo przesiedlono z zamieszkiwanych przez nich terenów Polski południowo-wschodniej na Ziemie Odzyskane, czyli na zachód i północ Polski.

Raptem z jednej stacji w Gorlicach, w 20 dni, wywieziono koleją 11 329 osób narodowości ukraińskiej.

Propaganda PRL twierdziła, że chodziło o osłabienie Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA). Ale uderzono w tysiące osób narodowości ukraińskiej oraz w osoby nieodczuwające takiej przynależności, w tym w część Łemków.

Akcja "Wisła" po 1989 r. była wielokrotnie potępiana przez najważniejsze osoby w polskim państwie, a także przez parlament. W 1990 r. swoje stanowisko opublikował Senat. W 2012 r. pracowano nad uchwałą sejmową.

Mało kto dziś kwestionuje, że po II wojnie światowej PRL-owskie władze wykorzystały mechanizm bardzo podobny do tych znanych z lat wojny. Zastosowały – jak stwierdzono w jednym z dokumentów sejmowych w 2012 r. – właściwą dla systemów totalitarnych zasadę odpowiedzialności zbiorowej. A wysiedlenia trwale naznaczyły kolejne pokolenia Ukraińców i Łemków, utrudniając im zachowanie tożsamości.

Po wysiedlonych pozostało ponad 260 tys. hektarów gruntów.

Wysiedleni otrzymywali zazwyczaj w zamian mienie na Ziemiach Odzyskanych. Rzadko kiedy o wartości odpowiadającej temu, co im odebrano. Niekiedy zdarzało się tak, że o większej wartości. Tak czy inaczej, w świetle dzisiejszych standardów można by mówić o wywłaszczeniu za odszkodowaniem.

27 lipca 1949 r. komunistyczne władze wydały dekret "o przejęciu na własność Państwa niepozostających w faktycznym władaniu właścicieli nieruchomości ziemskich, położonych w niektórych powiatach województwa białostockiego, lubelskiego, rzeszowskiego i krakowskiego".

Podpisali się pod nim między innymi Bolesław Bierut jako prezydent Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej oraz Józef Cyrankiewicz jako premier.

W ten sposób władze znacjonalizowały majątek wysiedlonych. W kolejnych latach potwierdzono to w orzeczeniach prezydiów powiatowych rad narodowych.

Od lat 50. XX wieku niewielka część przesiedlonych – kilka tys. osób – powróciła w rodzinne strony.

Wracający dostawali wtedy zazwyczaj zwrot części odebranego im kilkanaście lat wcześniej gospodarstwa lub inną ziemię należącą do państwa. Niekiedy dodatkową rekompensatę.

Skala roszczeń jest gigantyczna
Skala roszczeń jest gigantyczna© WP | Angelika Sętorek

LAS DO ZWROTU

W wielu przypadkach rządzący nie wiedzieli, co zrobić z przejętymi terenami. Na licznych łąkach zasadzono lasy.

Wraz ze zmianą ustroju w Polsce zaczęto coraz więcej mówić o reprywatyzacji i zadośćuczynieniu dawnym krzywdom. Zainteresowali się tym także Łemkowie, których przesiedlono, i ich potomkowie.

Niektórzy stwierdzili: skoro współczesne polskie państwo uważa, że nas skrzywdzono kilkadziesiąt lat temu, odbierając nam majątek, dlaczego by tego majątku dziś nie odzyskać?

– Do 2009 r. było kilka, może kilkanaście spraw. Od 2009 r. rozpoczęła się lawina. Wniosek za wnioskiem. Pojawiły się całe kancelarie prawne wyspecjalizowane w zagadnieniu lasów łemkowskich – mówi nam jeden z leśników z Małopolski.

– Standardowa praktyka. Gdy ktoś przetarł szlaki, inni postanowili skorzystać z tej ścieżki. I tak jak na początku często o zwroty ubiegają się osoby prawdziwie poszkodowane, tak później, w tej lawinie, już nikt nie kontroluje tego, komu się cokolwiek należy, a komu nie – komentuje prof. Ewa Łętowska, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku i była rzeczniczka praw obywatelskich.

Powstał nawet założony przez jedną z kancelarii prawnych blog – zwrotlasu.pl.

W 2022 r. jego twórcy informowali, że udało im się odzyskać ok. 460 hektarów nieruchomości leśnych i 1,2 mln zł odszkodowań. A spraw w toku było co niemiara – ok. 1000. A mówimy przecież o jednej kancelarii z niespełna 30-tys. Gorlic.

Wyjaśnijmy w tym miejscu: w części przypadków nie można oddać nieruchomości, np. gdy znajduje się na jej terenie szkoła czy droga. W takiej sytuacji polskie państwo wypłaca odszkodowanie.

– W sprawie lasów łemkowskich działa standardowy mechanizm reprywatyzacyjny. Pojawia się cały biznes prawniczy skupiony wokół reprywatyzacji. Ten biznes wie, jak należy działać i jakie są słabości systemu. A tych słabości jest przecież bez liku. Tak było przy reprywatyzacji warszawskiej, tak jest przy lasach łemkowskich – wskazuje prof. Ewa Łętowska. Jej zdaniem mogą istnieć przypadki, gdy rzeczywiście należałoby coś komuś oddać, zadośćuczynić krzywdom.

– Kłopot w tym, że każda okazja transformacyjna może być użyta do przekrętu. W tym przypadku tak to właśnie wygląda. Znamy to już przecież ze sprawy reprywatyzacji warszawskiej – dodaje prof. Łętowska. – W mętnym stawie niektórzy chętnie łowią, powstają idealne warunki dla cwaniaków. A tekturowe państwo nie potrafi oddzielać ziarna od plew.

Lasy Beskidu Niskiego, typowa buczyna połemkowska
Lasy Beskidu Niskiego, typowa buczyna połemkowska© WP

TRZY REKOMPENSATY

Typowy mechanizm sprawy reprywatyzacyjnej wyglądał następująco: uprawniony występował ze swoim żądaniem do wojewody. On jest bowiem organem pierwszej instancji w tego typu sprawach.

Wojewoda oceniał, czy należy utrzymać w mocy decyzję Prezydium Powiatowej Rady Narodowej sprzed kilkudziesięciu lat.

Jeśli tak – nie ma mowy o oddaniu kawałka państwowego lasu.

Jeżeli nie – droga do uzyskania zwrotu jest otwarta, bo unieważniona została decyzja o przejęciu nieruchomości.

Jeśli komuś nie podoba się decyzja wojewody, drugą instancją jest właściwy minister, tutaj Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Od decyzji ministra przysługuje odwołanie do sądu administracyjnego.

Gdy uda się komuś doprowadzić do stwierdzenia nieważności decyzji wywłaszczeniowej, trzeba jeszcze przejąć nieruchomość i zmienić treść księgi wieczystej. To kolejna procedura, ale już bardziej formalna niżeli merytoryczna.

Tak się złożyło, że niemal wszystkie sprawy dotyczące lasów łemkowskich prowadzone były w województwie małopolskim. Powód?

W Małopolskim Urzędzie Wojewódzkim od co najmniej 2009 r. funkcjonować zaczęła bardzo korzystna dla ubiegających się o zwroty interpretacja. W zasadzie masowo, szybko i bezproblemowo z punktu widzenia uprawnionych stwierdzano nieważność orzeczeń nacjonalizacyjnych. A to otwierało drogę do przekazywania państwowych lasów osobom prywatnym. Zazwyczaj nie tym, których wysiedlono przed kilkudziesięcioma laty, tylko ich dzieciom, wnukom, a niekiedy dalszym krewnym.

Wojewoda małopolski stwierdzał bowiem tak: w decyzjach prezydiów powiatowych rad narodowych określano tylko ogólną powierzchnię przejmowanych gruntów w danej miejscowości, bez opisu konkretnych działek.

Dokonywano zatem – zdaniem wojewody – wywłaszczeń w sposób niezgodny z przepisami, bo przecież nie określano dokładnie przedmiotu przejęcia od danej osoby.

W efekcie cała decyzja powinna wylądować w koszu.

Druga instancja, czyli Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi uważał często inaczej.

Przyznawał, że być może komunistyczne organy Polski Ludowej popełniały błędy. Ale nie można zapominać o tym, że przecież w orzeczeniach rad narodowych wskazywano imiona i nazwiska osób, których decyzje dotyczyły. Dało się więc choćby po tym zidentyfikować konkretną nieruchomość.

Jeśli zaś wojewoda uważał, że się nie da, na jakiej niby podstawie uznawał domagającego się stwierdzenia nieważności decyzji za uprawnionego? Na tej zasadzie, w ocenie ministra, można by przecież wydać nieruchomość przypadkowej osobie.

Co więcej, z czasem minister zaczął dostrzegać też to, że "otrzymanie przez wywłaszczonych nieruchomości w nowym miejscu osiedlenia niwelowało negatywne skutki wynikające z ewentualnych naruszeń". I państwo polskie w XXI wieku nie może – w ocenie ministra – po prostu zwracać nieruchomości przejętych kilkadziesiąt lat temu, nie biorąc pod uwagę tego, że to samo państwo dało ubiegającym się o zwrot (lub ich przodkom) inne nieruchomości.

Kto ma rację w tej sprawie?

– Przykładanie dzisiejszych wyśrubowanych standardów administracyjnych do działań polskiego państwa z lat 40. i 50. XX wieku zawsze skończy się stwierdzeniem błędów popełnionych przed laty. Pytanie brzmi, jak długo jeszcze Polska ma ponosić tego konsekwencje. I czy w ogóle powinna - uważa prof. Mariusz Bidziński, konstytucjonalista z Uniwersytetu SWPS i partner w kancelarii Chmaj i Partnerzy.

Jego zdaniem organy państwa muszą brać pod uwagę przyznane mienie zamienne. W przeciwnym razie ktoś może uzyskać kilka razy rekompensatę za to samo.

– Mechaniczne stwierdzanie nieważności decyzji z lat 40. i 50. XX wieku, przy jednoczesnej świadomości, że będzie się to wiązało z koniecznością oddawania lasów należących do państwa, wydaje mi się działaniem pochopnym – twierdzi prof. Bidziński.

Podobnie uważa prof. Ewa Łętowska. Przy czym jej zdaniem wojewoda oczywiście powinien szukać sposobu na uratowanie publicznego majątku, ale głównym winowajcą jest ustawodawca.

– Od początku lat 90. XX wieku brakowało politykom świadomości, że trzeba zająć się kwestią reprywatyzacji. Nie zrobiono tego i stąd takie kłopoty - zauważa Łętowska.

– To jedna z największych afer w ostatnich kilkudziesięciu latach. Ogromny majątek i nasze wspólne dobro: państwowe lasy. Kłopot w tym, że sprawa jest bardzo skomplikowana, więc media nie chciały jej nagłośnić. Nie zależy też na tym żadnemu obozowi politycznemu – mówi nam jeden z leśników z Małopolski.

Posłanka Barbara Bartuś: "To skandaliczny proceder dzikiej reprywatyzacji"
Posłanka Barbara Bartuś: "To skandaliczny proceder dzikiej reprywatyzacji"© East News

– Niestety dla przeciętnego odbiorcy temat jest niezrozumiały, odległy. A chodzi przecież o publiczny majątek. O to, że osoby zobowiązane do jego strzeżenia nie wywiązały się ze swojego obowiązku – zaznacza Barbara Bartuś, poseł Prawa i Sprawiedliwości, która od lat zajmuje się sprawą.

Prof. Ewa Łętowska dodaje, że sprytni prawnicy dostrzegli niedoskonałości procedury.

– Reprywatyzacja nieruchomości po akcji "Wisła" to przede wszystkim procedura administracyjna. W niej, co do zasady, nie sprawdza się, czy ktoś otrzymał mienie zamienne, odszkodowanie, tylko "bada się" starą decyzję. Skutek jest taki, że badanie wychodziło niekorzystnie dla państwa, a wojewoda nie dostrzegał potrzeby ani obowiązku sprawdzenia, czy przypadkiem nie oddajemy jako państwo kilka razy za to samo – wskazuje.

Podobny wniosek znajduje się w dokumentach Lasów Państwowych, do których dotarliśmy. W jednym z pism, które leśnicy przekazywali najważniejszym urzędnikom w państwie, wskazano, że narodził się patologiczny mechanizm, w którym za jedno wywłaszczenie przyznawano aż trzy rekompensaty.

Pierwszą było mienie zamienne na Ziemiach Odzyskanych.

Drugą – zwrot części gospodarstwa i ekwiwalent dla tych, którzy powrócili na swą ojcowiznę.

Trzecia rekompensata to skutek decyzji wojewody stwierdzającej nieważność starego orzeczenia. W jej efekcie trzeba oddawać państwowe lasy.

"To piąty rozbiór Polski" – takiego hasła używały Lasy Państwowe, za czwarty rozbiór uznając powojenny kształt Rzeczypospolitej.

UGODY BEZ ARGUMENTÓW

Kłopotu by nie było, gdyby wojewoda małopolski wydawał negatywne dla Skarbu Państwa decyzje, ale wskutek odwołań państwowych organów, w tym leśników, byłyby one zmieniane.

Szybko jednak na wysokim szczeblu urzędniczym powstała narracja, że trzeba nieruchomości oddawać i nie robić problemu Łemkom i Ukraińcom.

W 2014 r. Janusz Zaleski, wiceminister środowiska w piśmie do Adama Wasiaka, dyrektora generalnego Lasów Państwowych zniechęcał leśników do walki o grunty i wskazał, że należy dążyć do zawierania ugód. Należy też nie wszczynać postępowań w trybach nadzwyczajnych Kodeksu postępowania administracyjnego i nie kierować skarg do wojewódzkich sądów administracyjnych.

"Zaskarżanie wszelkich zapadłych w postępowaniach administracyjnych czy cywilnych orzeczeń nie świadczy jednoznacznie o dbałości o interes Skarbu Państwa" – wskazał wiceminister Zaleski. Bo – jak wyjaśniał – powoduje to generowanie dodatkowych kosztów. A w ocenie wiceministra szanse na wygraną były niewielkie. Dziś już wiadomo, że to nieprawda.

– To nas zupełnie zaskoczyło. Staliśmy się w zasadzie bezbronni, tym bardziej że kopia tego pisma została skierowana do organizacji Łemków – opowiada jeden z leśników.

Profesor Ewa Łętowska uważa, że tak jak do samego pisma ciężko się jednoznacznie przyczepić, tak wysłanie go do Łemków było poważnym błędem.

– Nie można pisać do reprezentujących Skarb Państwa funkcjonariuszy, że mamy kiepskie argumenty i powinniśmy zawierać ugody, a jednocześnie pokazywać to wszystko tym, z którymi te ugody mają być zawierane. Wiadomo bowiem, że w takiej sytuacji druga strona wie, że zgodzimy się na wszelkie żądania – zauważa prof. Ewa Łętowska.

Profesor Mariusz Bidziński uważa, że wiceminister w ogóle nie powinien instruować leśników, jak powinni postępować.

– Mogło to zostać odebrane jako nacisk polityczny. A z perspektywy czasu widzimy, że lekkość uznawania racji ubiegających się o zwroty lasów była zbyt duża – twierdzi prawnik.

Lasy Beskidu Niskiego, typowa sośnina posadzona na gruntach porolnych z podsadzeniami jodłowymi
Lasy Beskidu Niskiego, typowa sośnina posadzona na gruntach porolnych z podsadzeniami jodłowymi© WP

WOJEWODA KONTRA LEŚNICY

Część leśników do wskazania wiceministra środowiska się nie zastosowała. Ba, niektórzy uznali, że – po trosze na złość – trzeba walczyć o państwowe mienie jeszcze intensywniej.

Tym bardziej że po pierwszych zwrotach pojawiły się pierwsze kłopoty: jak w ogóle zwrócić "las w lesie"? Nie było przecież tak, że działki, które trzeba było oddać, leżały na obrzeżach. Często znajdowały się pośrodku lasu.

– Absurdem było w ogóle to, że zabierano kiedyś łąki, a zwraca się teraz lasy, w które inwestowano – wskazuje jeden leśnik.

– Tak, to absurd, przyznaję. W ogóle nie powinno być możliwości oddawania lasów. Jeśli już musi być jakaś rekompensata, powinna być pieniężna – twierdzi prof. Mariusz Bidziński.

Tak czy inaczej, decyzje wojewody małopolskiego otwierały ścieżkę do zwrotu lasów. Od wielu z tych decyzji państwowi urzędnicy wnosili odwołania do ministra rolnictwa. Ten zazwyczaj przyznawał rację leśnikom. Potem sprawa z reguły trafiała do sądu.

A tam bywało różnie. Część sędziów patrzyła tylko na to, czy decyzja z lat 40. lub 50. XX wieku była poprawnie wydana. Część patrzyła szerzej: jakie mienie ubiegający się o zwrot otrzymał, czy w ogóle można oddać "las w lesie".

– Przez chwilę wydawało się, że sytuacja się uspokaja – mówi nam leśnik.

Szybko jednak leśnicy zostali odcięci od jakichkolwiek informacji. Wojewoda małopolski uznał, że nie są stroną postępowań.

Problem zaczął się ponad 20 lat temu. Z każdym kolejnym rokiem się pogłębiał. Jesteśmy w posiadaniu szeregu dokumentów, z których wynika, że w 2017 r. nieuznawanie właściwego terytorialnie nadleśnictwa za stronę było już normą.

W 2017 r. wojewodą małopolskim został Piotr Ćwik. Był nim do 2020 r. Obecnie jest zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta RP.

Co oznaczało nieuznawanie Lasów Państwowych za stronę postępowania? Ano to, że leśnicy nawet nie wiedzieli o trwających postępowaniach. Nie mogli odwoływać się od niekorzystnych dla Skarbu Państwa decyzji. Zazwyczaj o konkretnej sprawie dowiadywali się z pozwu o uzgodnienie treści księgi wieczystej. Innymi słowy: gdy już decyzja wywłaszczeniowa upadła (stwierdzono jej nieważność) i pozostawało jedynie załatwienie formalności, aby przejąć kawałek lasu.

Piotr Ćwik (z lewej) w latach 2017-2020 był wojewodą małopolskim. Obecnie jest zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta RP
Piotr Ćwik (z lewej) w latach 2017-2020 był wojewodą małopolskim. Obecnie jest zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta RP© East News

Dotarliśmy do szeregu pism wydanych z upoważnienia wojewody małopolskiego, w których wskazywano, że Lasy Państwowe nie są uznawane za stronę postępowania.

– Absolutny skandal – nie kryje oburzenia prof. Ewa Łętowska.

– Rażące naruszenie prawa i całkowita nieznajomość procedury administracyjnej, w szczególności art. 28 Kodeksu postępowania administracyjnego. Niesłychane – wtóruje prof. Mariusz Bidziński.

Artykuł 28 Kpa stanowi, że stroną jest każdy, czyjego interesu prawnego lub obowiązku dotyczy postępowanie albo kto żąda czynności organu ze względu na swój interes prawny, lub obowiązek.

– Przypadek? – zastanawia się nasz rozmówca-leśnik.

Dlaczego Piotr Ćwik nie uznawał Lasów Państwowych za stronę postępowań?

Nie wiemy. Nie odpowiedział na szereg naszych pytań w tej sprawie, które skierowaliśmy zarówno do niego, jak i za pośrednictwem Kancelarii Prezydenta RP.

Z Kancelarii Prezydenta otrzymaliśmy jedynie informację, że "nie jest możliwe udzielenie odpowiedzi w żądanym zakresie, gdyż pytania nie dotyczą działalności Sekretarza Stanu Kancelarii Prezydenta RP, a zgodnie z orzecznictwem wniosek o udostępnienie informacji publicznej musi dotyczyć czynności adresata wniosku podjętych w zakresie wykonywania zadań publicznych oraz związanych bezpośrednio z funkcjonowaniem i trybem jego działania".

Mówiąc prościej: do ministra Piotra Ćwika wysłaliśmy pytania dotyczące wojewody Piotra Ćwika. I dlatego Ćwik się do naszych pytań nie odniesie.

Jedno z nadleśnictw wystąpiło do Ćwika z wnioskiem o udostępnienie informacji publicznej, ile spraw toczy się przed wojewodą oraz ile się zakończyło. Leśnicy chcieli wiedzieć, na co muszą się przygotować.

W odpowiedzi wydanej w imieniu Piotra Ćwika, czytamy:

"Celem wnioskodawcy jest uzyskanie informacji w jego prywatnej sprawie, służącej jego partykularnym, subiektywnym interesom, niemającym nic wspólnego ze sprawą publiczną".

– Przecież to zaprzeczanie faktom w interesie grupy osób, które się uwłaszczają na publicznym majątku. Jak można było wymyślić, że nadleśniczy pyta o sprawy dotyczące zwrotu nieruchomości na terenie jego nadleśnictwa "w swoim partykularnym, subiektywnym interesie"? – dla jednego z naszych informatorów-leśników to najdobitniejszy dowód, że mamy do czynienia z aferą.

Profesor Mariusz Bidziński: -– Oczywiście, że liczba prowadzonych spraw przed wojewodą stanowi informację publiczną. Powinna ona zostać udzielona nie tylko nadleśnictwu, lecz każdemu obywatelowi, który by o to zapytał.

Lasy Beskidu Niskiego, krajobraz Łemkowszczyzny
Lasy Beskidu Niskiego, krajobraz Łemkowszczyzny© WP

DECYZJA DECYZJĘ POGANIA

Fakt jest taki, że urzędnicy Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego wybili zęby leśnikom. A decyzje umożliwiające zwrot nieruchomości zapadały jedna po drugiej.

Lasy Państwowe od początku kwietnia do końca maja 2020 r. w samych tylko Gorlicach zostały wezwane do wydania ponad 3100 hektarów o szacunkowej wartości 190 mln zł. Składały się na to 254 sprawy, w tym 121 od obywateli ukraińskich. Dla jasności: Lasy gruntów nie wydały. Sprawy toczą się w sądach.

W listopadzie 2019 r. na antenie łemkowskiego radia lem.fm radca prawny Paweł Sokół wskazywał, że "w ciągu ostatnich dwóch lat można zaobserwować duży wzrost zainteresowania ludności z Ukrainy, teraz już narodowości ukraińskiej, która podjęła działania, aby doprowadzić do zwrotu mienia bądź uzyskania jakiegoś odszkodowania".

"W tej chwili to już jest pewnie około kilkuset klientów, rodzin z Ukrainy, które ten trud podjęły" – wskazał mec. Sokół.

Dalej zaś wyliczał, że jego kancelaria ma już około 1000 spraw, z czego nawet 200 zakończyło się już pozytywnie. W efekcie ludzie odzyskali 500-600 hektarów nieruchomości leśnych.

Z wyliczeń Lasów Państwowych wynika, że wartość gruntów z powiatu gorlickiego, których dotyczy ryzyko zwrotów, przekracza 500 mln zł.

Jaka jest wartość przekazanych lub "zagrożonych" przekazaniem gruntów w całym województwie? Nie wiadomo. Nikt tego nie liczy. Nieoficjalnie mówi się o kwocie przekraczającej miliard zł.

Ani Lasy Państwowe, ani urzędnicy ministerstw sprawiedliwości oraz środowiska, z którymi rozmawialiśmy, nie byli w stanie nam tego powiedzieć.

DZIKA REPRYWATYZACJA, DZIKIE ZACHOWANIA

Barbara Bartuś sprawą zwrotów nieruchomości leśnych mocniej zainteresowała się w 2020 r.

– Szybko zorientowałam się, że sprawa nie jest "czysta". Moim zdaniem to dzika reprywatyzacja – mówi WP poseł PiS.

Postanowiła więc zainteresować nią i Ministerstwo Sprawiedliwości, i prokuraturę. A w interpelacji poselskiej w styczniu 2021 r. wskazała, że jej zdaniem "obecne postępowania nie mają na celu naprawiania doznanych krzywd wysiedlonym Łemkom, ale mogą stanowić próbę wyłudzenia terenów Skarbu Państwa, na podstawie niejasnych interpretacji prawnych przepisów prawa obowiązujących w powojennych latach".

Barbara Bartuś argumentuje, że Urząd Wojewody Małopolskiego mógł pozyskać pełną wiedzę i dokumenty potwierdzające przyznanie przez Skarb Państwa rekompensaty i zadośćuczynienia za przejęte mienie w postaci nieodpłatnego nadania osobom objętym decyzjami przesiedleńczymi mienia zamiennego na Ziemiach Zachodnich oraz po powrocie do powiatu gorlickiego w latach 60. ubiegłego stulecia.

– Gdy dowiedziałam się o procederze, zorganizowałam spotkanie z ówczesnym wojewodą małopolskim Piotrem Ćwikiem. On po pierwszych rozmowach, przedstawieniu materiałów, był zaskoczony, sprawy kompletnie nie znał. Przedstawiciele wojewody upierali się, że wszystko odbywa się zgodnie z prawem i decyzje z lat 50. rażąco naruszały prawo i trzeba było je uchylić. Nie zastanawiali się nad skutkami – opowiada WP Barbara Bartuś.

Dodaje, że szybko zaczęła być szykanowana za swoją aktywność przez niektórych Łemków.

– Byłam przedstawiana jako osoba, która chce pognębić Łemków, która nie chce dopuścić do sprawiedliwości. Potomkowie tych osób zostali wychowani w poczuciu krzywdy. Gdy zobaczyli, że mogą odzyskać to, co zostało zostawione, bez względu na to, czy już coś za to dostali, postanowili skorzystać z okazji. Gdy ich pełnomocnik przekazał im, że są trudności, niektórzy z przyjezdnych postanowili się na mnie wyładować – opowiada.

Wylicza, że m.in. grożono jej asystentce, ale też jej samej.

– Mówiono mi w twarz, że zostanę zniszczona. Pisano wulgarne anonimy. Wysłano listy do prezesa Jarosława Kaczyńskiego i marszałek Sejmu Elżbiety Witek z kłamstwami na mój temat – zauważa Barbara Bartuś.

Ale jest szczęśliwa, bo sprawa ruszyła.

– Niedopuszczalna jest sytuacja, w której w niejasnych okolicznościach polskie państwo traci publiczny majątek, a urzędnicy, którzy powinni go chronić, nie robią tego – uważa Barbara Bartuś.

PROKURATORSKIE ŚLEDZTWO

Po jednym z pism Barbary Bartuś prokuratura wszczęła postępowanie wyjaśniające. Dziś rozrosło się ono do monstrualnych rozmiarów. W Prokuraturze Krajowej powołano specjalny zespół prokuratorski ds. lasów łemkowskich. Zespół śledczych pracuje też w Prokuraturze Okręgowej w Sosnowcu.

Prokuratorzy zarejestrowali już blisko 900 spraw administracyjnych i cywilnych, które ich interesują. Zgłaszają swój udział w toczących się postępowaniach, wnoszą sprzeciwy od ostatecznych decyzji wojewody.

Ponadto śledczy w Sosnowcu analizują, czy postawić komuś zarzuty karne w tej sprawie.

– Prokuratura Okręgowa w Sosnowcu prowadzi śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy publicznych w zakresie postępowań związanych z rozpoznaniem w latach 2009-2020 w Krakowie, Nowym Sączu i Gorlicach wniosków dotyczących zwrotu nieruchomości ziemskich pozostałych po osobach przesiedlonych do ZSRR oraz na Ziemie Odzyskane – przekazał WP Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Krajowej.

– Badane są ewentualne powiązania pomiędzy uczestnikami spraw o zwrot nieruchomości, badana jest wiarygodność dokumentów przedkładanych w toku postępowań administracyjnych oraz zachowania, co do których istnieje podejrzenie, że miały charakter korupcyjny. W śledztwie analizowanych jest kilkaset spraw administracyjnych – mówi prok. Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Krajowej. Więcej nie ujawnia, ze względu na "dobro postępowania przygotowawczego".

Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że śledczych szczególnie interesuje, dlaczego wojewoda małopolski nie uznawał przedstawicieli Lasów Państwowych za stronę postępowania w sprawach, w których chodziło o zwrot kawałka lasu.

Rzecznik Prokuratury Krajowej zresztą to przyznaje.

– Analiza spraw administracyjnych wykazała m.in. nieprawidłowości na etapie postępowania w pierwszej instancji, mające charakter rażących naruszeń prawa, np. jako strona nie były uznawane jednostki zarządzające nieruchomościami stanowiącymi przedmiot prowadzonych postępowań – mówi WP prokurator Łapczyński.

Inny śledczy, znający sprawę, tłumaczy obrazowo: – Wyobraźmy sobie, że ktoś uważa, iż należy mu się mieszkanie waszego czytelnika. Urzędnik dochodzi do przekonania, że rzeczywiście kiedyś jego przodek mieszkał w tym miejscu. Czytelnik zaś dowiaduje się o sprawie nie, gdy ona się rozpoczyna, tylko gdy ktoś przychodzi już z dorobionymi kluczami i żąda, by się spakować.

Czy zatem zarzuty może usłyszeć m.in. Piotr Ćwik, obecny minister w Kancelarii Prezydenta RP, który odpowiadał za pracę urzędu?

– Taki wniosek jest przedwczesny. Sprawdzane jest to, kto faktycznie odpowiadał za stworzenie wadliwej procedury zwrotowej – przekazał nam jeden z prokuratorów znających kulisy śledztwa. Jak dodał, nic nie wskazuje na to, by Piotr Ćwik celowo podejmował jakiekolwiek nielegalne działania.

– Oczywiście niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariusza publicznego także jest zagrożone odpowiedzialnością karną – usłyszeliśmy.

Przypomnijmy: Piotr Ćwik nie odpowiedział na pytanie o to, czy wie o działaniach prokuratury i czy chce jakoś je skomentować.

ZATRZYMAĆ POTOK ROSZCZEŃ

Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości i przewodniczący komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji warszawskich nieruchomości, przyznaje, że dostrzega wspólne elementy pomiędzy reprywatyzacją warszawską a leśną w Małopolsce.

– W obu przypadkach skala roszczeń była gigantyczna. W wypadku Warszawy obnażono już szereg nieprawidłowości. W sprawie tzw. lasów łemkowskich wydaje się, że widać już, iż dochodziło do nieprawidłowości. Dlatego sprawa musi być do spodu wyjaśniona przez prokuraturę, a w razie ustalenia faktu popełniania przestępstw osoby odpowiedzialne za ten proceder winny podlegać odpowiedzialności karnej – wskazuje.

Kaleta twierdzi, że wspólnym staraniem Barbary Bartuś i Ministerstwa Sprawiedliwości udało się zatrzymać potok nowych roszczeń.

– Od września 2021 r. obowiązuje nowelizacja Kodeksu postępowania administracyjnego, która uniemożliwia stwierdzenie nieważności decyzji wydanej kilkadziesiąt lat temu – podkreśla wiceminister.

Barbara Bartuś zaś dopowiada, że w mediach ustawa ta była przedstawiana jako dotycząca gruntów warszawskich. Podczas gdy – jak nam tłumaczy – w inicjatywie ustawodawczej w istotnej mierze chodziło właśnie o zatrzymanie procederu dzikiej reprywatyzacji państwowych lasów na terenie powiatu gorlickiego.

Możliwe jest też zastosowanie przepisów z 2021 r. do części niezakończonych jeszcze spraw – nowelizacja objęła bowiem nie tylko postępowania przyszłe, lecz także te trwające. Ale tylko niektóre.

KRZYWDA ŁEMKÓW

Zadaliśmy pytania Zarządowi Zjednoczenia Łemków w Gorlicach. W imieniu Stefana Kłapyka, członka prezydium zarządu, odpowiedzi przysłał nam Paweł Sokół, radca prawny reprezentujący wielu Łemków w postępowaniach zwrotowych.

Jak czytamy, Łemkowie zostali przez polskie państwo źle potraktowani i nadal są traktowani źle, bo zarzuca im się udział w procederze "dzikiej reprywatyzacji", podczas gdy chodzi jedynie o odzyskanie tego, co zostało dawno temu zabrane.

Mecenas Sokół, w imieniu Stefana Kłapyka, podkreśla, że od około trzech lat do Kłapyka zwracają się Łemkowie z całej Polski zaniepokojeni tym, iż ich starania prawne o zwrot ojcowizny odbierane są jako działanie niezgodne z prawem i mające na celu wzbogacenie się kosztem państwa.

"Osoby te, najczęściej już w bardzo podeszłym wieku, informowały mnie, że dostają wezwania do stawiennictwa w prokuraturach okręgowych na wielogodzinne przesłuchania dotyczące ich starań o zwrot mienia utraconego po przeprowadzeniu Akcji 'Wisła'. Działania te są odbierane jako próba zastraszenia czy zniechęcenia Łemków do dalszych starań o zwrot ojcowizny" – czytamy w odpowiedzi.

Spytaliśmy też, jakie krzywdy ponieśli spadkobiercy przesiedlonych. Bo to najczęściej oni przecież chcą odzyskać nieruchomości.

– Wielu Łemków objętych Akcją "Wisła" nie mogło pogodzić się z doznaną krzywdą. Nigdy nie doczekali naprawienia krzywd. Dla spadkobierców Łemków objętych Akcją "Wisła" możliwość zwrotu choćby części ojcowizny stanowiącej las jest bardzo ważna, gdyż stanowi hołd dla ich przodków i tego, co wycierpieli na skutek przymusowych przesiedleń – przekonuje Stefan Kłapyk.

Przedstawiliśmy tę argumentację prof. Ewie Łętowskiej. Spytaliśmy, czy to ją przekonuje.

- Powoływanie się w tak podniosłych słowach - w związku z krzywdami, które społeczność łemkowska bez wątpienia poniosła - w sprawie, o której mówimy, jest grubym nadużyciem. Ale metodę znam: tak było przy gruntach warszawskich, przy rozliczeniach z Kościołem Katolickim, z mieniem zabużańskim i w ogóle wszelkich znanych mi sprawach rewindykacji własności - uważa prawniczka.

Dodaje: – Nie może być tak, że my zawsze za wszystko płacimy: za to, co zrobił ZSRR, Rzesza Niemiecka, za zapłacone dawniej należności dawnych obywateli USA czy innych państw. I że mityczne święte prawo własności będzie powodowało, że w 2023 r. będziemy płacili za to, co się działo 80 lat temu.

Prób uchwalenia kompleksowej ustawy reprywatyzacyjnej było w Polsce kilkanaście. Żadna się nie powiodła.

Paweł Figurski i Patryk Słowik są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Napisz do autorów: Pawel.Figurski@grupawp.pl, Patryk.Slowik@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn