Dyrektor patrzył z pogardą: Zabieraj swoje papiery. Twój wnuk teraz jest obywatelem Rosji. Albo też przyjmiesz paszport, albo wracaj, skąd przyjechałaś.
WOLNO PRZEKLINAĆ
Dąbrowa Górnicza. Poranek jest deszczowy, ale na termometrach +15. Całkiem nieźle jak na początek listopada.
Polina i Nikita, ubrani w same bluzy, czekają na ławce przed blokiem.
Nikita dostrzega nas z daleka. Pyta babcię: To oni?
Polina kiwa głową, a wtedy Nikita krzyczy cienkim głosem: Cześć!
Jest trochę zmieszany, ale zaraz chwyta zabawkę: dużą głowę dinozaura, w środku której ukryte są figurki innych zwierząt.
– Babcia mi kupiła – oznajmia.
W oczach Nikity pojawia się błysk. Na twarzy - zadowolony uśmiech dziecka, które właśnie dopięło swego.
Polina przewraca oczami: Mąż jeszcze nie wie. Będzie marudził, że na jedzenie nie ma, a ja wydaję na zabawki. Ale jak tu odmówić dziecku, które tyle wycierpiało?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"To skandaliczne i nikczemne". Mocne słowa o relacjach z Ukrainą
Wojna, okupacja, deportacja do Rosji. Ponad rok bez kontaktu z rodziną. Bóg jeden wie, co im Rosjanie mówili. Niektórym dzieciom wmawiali, że na zawsze pozostaną w Rosji. Że rodziny ich nie chcą.
Nikita nie chce o tym mówić. Może trzyma wszystko w sobie? Polina widzi, że wnuk bardzo się zmienił.
- Jest nerwowy, nieufny. Ostatnio zadzwonili ze szkoły, że mam go zabrać. Nie chciał być na lekcji angielskiego. A jak się uprze, zaraz zaczyna krzyczeć, płakać, kląć jak szewc.
Wtedy zawstydzona Polina karci wnuka: Nie wolno przeklinać! A Nikita odpiera: W Rosji wychowawcy mówili, że wolno!
Polina bierze głęboki wdech. Powtarza w myślach: nie krzyczeć, nie naciskać. Psycholog wyraźnie powiedział: po wszystkich traumach, które przeżył Nikita, musi za nim podążać. Jeszcze przyjdzie czas na stawianie granic. Teraz musi się oswoić w Polsce.
RÓŻOWE KOZAKI
47-letniej Polinie spokój przychodzi niełatwo. Też swoje wycierpiała. Całe życie poświęcała się dla kogoś. Najpierw chorowali rodzice, potem teściowie. W końcu mąż. Zmarł w wieku 42 lat. Wszystkich doglądała, potem chowała.
Kiedy życie zaczęło się układać, stało się najstraszniejsze.
– Porwali mi wnuka. Wywieźli do Rosji, potem na Krym. Nie wierzyłam, że go odzyskam.
Nerwy więc ma zszargane, łatwo wchodzi na orbitę. Zaczyna powoli. Ponosi ton, mówi szybciej, coraz wyżej, aż w końcu odlatuje zupełnie. Trwa to ułamek minuty. Polina wraca na Ziemię tak szybko, jak z niej odlatuje. Znowu jest ciepłą, kochającą babcią.
- Nikt nie chciał Nikity tak, jak ja – mówi.
***
Chersoń, 2013 rok.
Polina z mężem i synem Walkiem mieszkają w komunałce. Długi korytarz, wiele rodzin pod jednym dachem. Kuchnia, łazienka, toaleta są wspólne. O prywatności można tylko pomarzyć, ale Polina nie narzeka. Mają dwa oddzielne pokoje. Jeden zajmuje 20-letni Walik, drugi Polina z chorującym mężem.
Blok w samym centrum miasta. Okna wychodzą prosto na bazar Centralny. Walik ma tam swój stragan. Handluje komórkami, naprawia je. Wieczorem wraca do domu, kupi ziemniaki. Dobry z niego chłopak, choć trochę nieogarnięty.
Polina pracuje w piekarni. Pewnego dnia zastaje w pokoju Walika dziewczynę. Drobna, ciemnowłosa, ubrana w różowe kozaki. Siedzi na fotelu, nawet się nie ruszy, nie przedstawi.
Polina sobie tłumaczyła: Nikt jej nie nauczył. Masza - tak miała na imię - wychowała się w internacie. Matka alkoholiczka, pozbawiona praw rodzicielskich. Skąd miała wiedzieć, jak się zachować?
- Masza bardzo chciała zajść w ciążę. Rysowała kreski na testach ciążowych. Może liczyła, że tak zatrzyma Walika? Dla niej to była dobra partia: mieliśmy mieszkanie, po dziadkach dostalibyśmy dom w spadku.
Po roku Masza zachodzi w ciążę. Polina jest wniebowzięta. Będzie wnuk albo wnuczka. Duża rodzina.
Ale euforia szybko mija. Lekarze mówią, że jest konflikt serologiczny. Grupa krwi Maszy i dziecka się nie zgadzają. Kolejna diagnoza: wielowodzie. I ostateczny cios: deficyt LCHAD i VLCAD.
Lekarze tłumaczą: to bardzo rzadka choroba genetyczna. Deficyt enzymów, prowadzi do nieprawidłowości przemiany tłuszczów. Dziecko przyjdzie na świat niepełnosprawne, może w stanie wegetatywnym.
Polina chce tylko wiedzieć: czy dziecko będzie żyło? Bo miesiąc temu zmarł jej mąż. Kolejnej straty nie zniesie.
Jest jednak szansa (bardzo mała), że wady nie będą tak ciężkie. Wtedy przy dobrej opiece i lekach może się uda postawić dziecko na nogi.
Polina chwyta się tego. Zapiera się: Nie dam usunąć ciąży! Masza ma rodzić. Zajmę się dzieckiem.
TAKA CHOROBA
Polinie od początku się nie podobało, że Masza i Walik żyją na kocią łapę. Bez ślubu, bez papierów. Ale nie chciała się wtrącać. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że właśnie brak papierów wywróci jej życie do góry nogami.
Nikita przychodzi na świat w 32. tygodniu ciąży (początek ósmego miesiąca). Waży ledwie dwa kilogramy, długość ciała – 44 centymetry. Z porodówki trafia na intensywną terapię. Malutkie ciało w inkubatorze, rurki, mrugająca aparatura.
Masza popada w apatię. Nie chce odciągać mleka. Pali jak smok. Dziecko musi mieć drogie leki, specjalny pokarm. Polina sprzedaje najdroższą rzecz w domu – myjący odkurzacz marki Samsung. Najmodniejszy wtedy model. Bierze dodatkowe zmiany w pracy.
Po roku Nikita waży 4,5 kilograma przy normie ok. 9,5 kg. Nie trzyma główki, nie mówiąc już o raczkowaniu czy siadaniu. Lekarze mówią: "Słabość mięśniowa, jeden z objawów choroby. Nie wyjdzie z tego, zostanie warzywem".
Polina wyszukuje lekarzy. Jeździ z Nikitą do Kijowa, konsultuje się u profesorów genetyki. Czuwa przy wnuku, kiedy znowu trafia do szpitala.
W końcu przynosi to efekty. Nikita zaczyna chodzić. Może nie tak, jak zdrowe dzieci, ale tu każdy krok na wagę złota. Przejdzie sto metrów i narzeka: nóżki bolą, dalej nie pójdę.
Polina jako jedyna rozumie język Nikity. Urywki słów, czasem tylko pojedyncze dźwięki. Może rozwijałby się szybciej, gdyby miał kontakt z innymi dziećmi? Ale do przedszkola Nikita chodzić nie może. Nie jest zaszczepiony. Jego organizm nie toleruje białka, które zawierają niektóre preparaty. Zwykła choroba wieku dziecięcego, jak świnka czy odra, mogłaby go zabić.
Już wiele razy otarł się o śmierć. Jak wtedy, gdy miał pięć lat. Skakał na łóżku. Nagłe posiniał, zaczął wymiotować. Biegunka. Zatrzymanie akcji serca.
Rok w szpitalu.
Lekarze tłumaczyli: Taka choroba, w każdej chwili może zapaść w śpiączkę. Wystarczy, że złapie wirusa albo zje nieprawidłowy pokarm.
SZEPTY I GARY
Jak każdego lata Polina dostaje propozycję pracy w kurortach nad Morzem Czarnym. Składowsk, Łazurne, Żelazny Port. Jest z wykształcenia ekonomistką, szefową kuchni. Ale tym razem, kiedy znajomy proponuje jej pracę w restauracji, Polina się waha.
Kto zajmie się Nikitą? Ale znajomy proponuje: zabierz ze sobą rodzinę.
Walik zostaje w Chersoniu, a Masza i Nikita jadą z Poliną. Morze, lato. Ale Maszy nic nie pasuje.
- Myślała, że będzie chodzić na dyskoteki, a ja zajmę się Nikitą. Ale ja całymi dniami pracowałam.
Masza wyjeżdża bez pożegnania. Pisze do Poliny, że wnuka już nie zobaczy. Jak chce mieć dziecko, to niech sobie zrobi.
Rozłąka boli, ale pół roku później Masza wraca. Z brzuchem. Sąsiedzi z komunałki gadają: przecież Masza to tirówka, puszcza się na trasie. Poznała tam kierowcę, zaciążyła. Ale ten szybko ją pogonił. Sam miał trójkę dzieci.
Polinę irytują te szepty w kuchni. Myśli: Sami święci się zebrali. Nie mają o czym gadać nad garami?
Walik ją prosi: Mamo, przyjmijmy Maszę z powrotem. Jakby nie było, jest matką Nikity.
DLA SIEBIE
Masza rodzi synka. Wytrzymuje w domu kilka miesięcy. Znowu znika.
Potem Polina się dowie, że noworodka zostawiła u ciotki. Sama wyjechała do Egiptu, pracować.
Sąsiedzi znowu szepczą: wiadomo, co to za "praca" w Egipcie.
Polina złości się, bo Masza zniknęła razem z rentą Nikity. Jest zła na siebie, że nie dopilnowała papierów. Po urodzeniu Nikity Masza nie wpisała Walika do aktu urodzenia. Jako samotna matka dostawała większą zapomogę.
Wszystko drożeje, a Nikita musi mieć drogie leki i trzymać specjalną dietę.
W 2020 roku Polina postanawia wyjechać do Polski. Ląduje w Tychach. Fabryka Fiata. Ciężka praca fizyczna, osiem godzin na nogach. Mieszka w hotelu pracowniczym. To tam przypadkiem poznaje Zurę.
- To był jak grom z jasnego nieba. Zaczęliśmy rozmawiać, poczułam, jakbym go znała całe życie. Jakbym spotkała swojego zmarłego męża.
Wynajmą razem mieszkanie we Wrocławiu. Polina jest szczęśliwa jak nigdy.
- Wtedy w Polsce zaczęłam żyć dla siebie.
INTERNAT
Po roku Polinie kończy się wiza. Postanawia nie wracać do Chersonia. Stara się o kartę pobytu. Do domu regularnie wysyła pieniądze.
Co się wydarzyło dalej? Dlaczego Nikitę zabrali z rodziny? Według Poliny to wina Maszy.
- Zadłużyła się u sutenerów. To oni ją namówili, by nie usuwała drugiej ciąży. Zapłacili za szpital, poród, wyprawkę. A potem wystawili rachunek: osiem tysięcy dolarów. Kiedy Masza zniknęła, chcieli ściągnąć pieniądze ze mnie. Grozili: nie oddasz długu, już nigdy wnuka nie zobaczysz. Skąd miałam wziąć taką kwotę?
Czy tak naprawdę było? Faktem jest, że ktoś doniósł do opieki społecznej, że Nikita mieszka z obcym człowiekiem.
Kontrola przyszła do komunałki. Są dokumenty? Nie? Zabieramy dziecko.
Awantura. Płacz Nikity, krzyki Walika. Histeria Poliny po drugiej stronie słuchawki.
Nikita trafia do internatu w Oleszkach, miasteczka położonego na lewym brzegu Dniepru. Placówka częściowo jest domem dziecka, częściowo lecznicą dla dzieci z niepełnosprawnością.
Opieka argumentuje: Nikita ma osiem lat, musi chodzić do szkoły. W internacie przejdzie kurs przygotowawczy. W tym czasie Walik zrobi test na ojcostwo.
W marcu 2022 r. miały przyjść wyniki testu, Nikita - wrócić do domu. 24 lutego Rosja dokonała pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. Chersoń był okupowany przez wiele miesięcy.
DEPORTACJA
Polina: Kiedy zaczęła się wojna, od razu zadzwoniłam do internatu w Oleszkach. Powiedziałam dyrektorce: zabieram Nikitę do Polski. Ale ona się uparła.
Mówiła: wojna się skończy, wtedy zabierzesz wnuka. Na razie zostanie tu, nic mu nie będzie. Rosjanie dzieci nie wywiozą. W trasie na każde niepełnosprawne dziecko musi przypadać jedna opiekunka. Skąd tyle wezmą?
Pod koniec października ukraińskie wojsko naciera na Chersoń. Rosjanie ogłaszają "ewakuację". Pod jej przykrywką deportują dzieci ze wszystkich placówek opiekuńczych w regionie.
Z internatu w Oleszkach pierwszą grupę dzieci wywożą 21 października. Oficjalnie - na "wypoczynek" na Krymie.
O tym, że Nikita jest w tej grupie, Polina dowiaduje się przypadkiem.
- Znajoma przysłała zdjęcie. Internat, autokar, żołnierze. Pyta: Czy to przypadkiem nie twój Nikita?
Polina dzwoni do Walka: Szybko, pędź, Nikitę zabierają! Walik: Mamo, mosty wysadzone, rozstrzelają mnie. Rób, co chcesz, ale ja nie pojadę!
Dzwoni do dyrektorki internatu: Co się dzieje? Dokąd dzieci zabierają?!
Dyrektorka: Nie wiem, przyszli uzbrojeni żołnierze i mnie wygonili.
Później Polina się dowie, że Nikita najpierw trafił na Krym, do szpitala psychiatrycznego w pobliżu Symferopola. Stamtąd do domu dziecka w rosyjskim Kraju Krasnodarskim (wschodnie wybrzeże Morza Czarnego).
- Nie wiedziałam, co robić. Do kogo w Polsce zwrócić się o pomoc? Szukałam na Facebooku. Pisałam w różnych grupach. Znalazłam nawet prawnika, ale on powiedział: Czekać do końca wojny. Ale jeśli jest w Rosji, szanse są marne.
A potem zdarzył się cud. Na początku czerwca Polina odebrała telefon. Ukraiński numer. Nieznajomy głos kobiety.
- Czy pani jest gotowa jechać do Rosji po Nikitę?
Polina aż podskoczyła ze szczęścia. Dwa tygodnie później była w Kijowie.
MOŻLIWE I NIEMOŻLIWE
Nieznajomy kobiecy głos w słuchawce należał do Kateryny Fedosenko z "Save Ukraine".
Od początku inwazji fundacja sprowadziła do domu 200 ukraińskich dzieci. To kropla w morzu, bo do tej pory Rosja deportowała co najmniej 20 tysięcy. Ale każdy powrót to operacja specjalna i wyścig z czasem.
Choć większość dzieci ma żyjących krewnych, w Rosji trafiają do domów dziecka. Na wniosek rosyjskich "opiekunów", przyspieszoną drogą, otrzymują obywatelstwo. Ostatni etap to adopcja.
Ile ukraińskich dzieci trafiło do rosyjskich rodzin? Władzom ukraińskim udało się potwierdzić 386 takich przypadków. W rzeczywistości te liczby mogą być znacznie większe.
- Najtrudniejsza jest sytuacja sierot i dzieci z dysfunkcyjnych rodzin. Krewni ich nie szukają – mówi Kateryna.
Dlatego fundacja szczegółowo sprawdza listy porwanych do Rosji wychowanków internatów i domów dziecka, a następnie odnajduje ich rodziny.
Z listy internatu w Oleszkach wynikało, że jedynym rodzicem Nikity jest Masza. Walik wciąż nie był wpisany jako ojciec.
- Dotarliśmy do Maszy. Zgodziła się pojechać po syna. Ale potem przestała odbierać, zablokowała nasze numery.
Wtedy Kateryna dowiedziała się o Walku, a następnie o Polinie.
- Polina od razu zadeklarowała: zrobię wszystko, możliwe i niemożliwe, by zabrać wnuka.
JAKIM PRAWEM?!
W Kijowie opieka społeczna wydała Polinie zaświadczenie o tym, że jest opiekunką prawną Nikity. Wystarczyło zajrzeć do dokumentacji medycznej. Za każdym razem, kiedy Nikita trafiał do szpitala, zostawała z nim właśnie Polina.
Dalej był powrót do Polski i długa podróż: przekroczenie granicy z Białorusią, rosyjski Rostów nad Donem, przejazd na okupowany Krym i wreszcie Składowsk. Ponad trzy tysiące kilometrów, dziesiątki kontroli i przeszukań.
Do internatu Polina wchodzi pewnym krokiem. Myślała wtedy: Pokażę dokumenty, zabiorę Nikitę, czym prędzej stąd wyjadę.
Wkracza do holu: - Chcę rozmawiać z dyrektorem.
Wychodzi, przedstawia się: Witalij Suk. Polina mierzy go wzrokiem: wysoki, nabity. Włosy krótko obcięte. Twarz prostokątna, nalana.
– Przyjechałam odebrać wnuka. Proszę, tu dokumenty.
Dyrektor zerka w papiery i agresywnie odpowiada: Co mi tutaj bumagą przed nosem wymachujecie? To jest moje terytorium. Zaraz was stąd wyrzucę.
Nagle za plecami dyrektora zjawia się pomocnica. Tęga, starsza kobieta. W rękach trzyma dokument.
- To jest decyzja sądu Federacji Rosyjskiej. Rodzice są pozbawieni praw do dziecka. Teraz Nikita jest obywatelem Rosji i opiekę nad nim sprawuje dyrektor internatu.
Polina czuje, jak krew napływa jej do głowy. Żyły pulsują, policzki pieką, w gardle robi się sucho.
Jakim prawem? Jaki sąd?! Czyim jest obywatelem?! Przecież jestem babcią!!!
Dyrektor: To udowodnijcie. Zróbcie test DNA, a wtedy zobaczymy.
Polina łapie powietrze, próbuje się opanować. W końcu wydusza z siebie:
- Chcę zobaczyć Nikitę.
Dyrektor krzywi się, ale mówi: Pozwalam.
Polina poznaje głos Nikity, zanim on wejdzie do holu.
Krzyczy: Nikita!
Babcia!
Przyjechałaś po mnie? Daj rękę. To cześć wszystkim, ja idę z babcią.
Nikita ciągnie Polinę do wyjścia. Dyrektor i jego pomocnice otaczają ich coraz ciaśniejszym kręgiem. Robi się dziwnie.
Dyrektor: Zamykamy odwiedziny. Musicie stąd wyjść.
Krzyk Nikity. Płacz Poliny.
POKAŻ, JAK SIĘ ŻEGNASZ
Do wynajętej kwatery na Krymie Polina wraca w podłym nastroju. Zanim dojedzie do miasta Dżankoj, musi minąć Armiańsk i jedną z niewielu działających przepraw z kontynentalnej Ukrainy na okupowany półwysep.
Korek się dłuży. Dopiero teraz Polina zauważa, ile wojskowego sprzętu przesuwa się po drogach. Suną nieskończone kolumny wielkich zielonych maszyn. Wszędzie są żołnierze. Broń. Kontrole, odciski palców, potem całej dłoni. Zdjęcie twarzy, sprawdzenie telefonu. W końcu przesłuchanie.
Żołnierz, koło pięćdziesiątki. Okrągła, czerwona twarz. Włosy jasne, oczy niebieskie, zimne jak lód.
- Gdzie w Ukrainie stoi obrona przeciwlotnicza?
Polina zaskoczona: - Skąd mogę wiedzieć, z Polski przyjechałam.
- Gdzie w Polsce stacjonują żołnierze? Jesteś chrześcijanką? Jeśli nie, pójdziesz na przesłuchanie do piwnicy! Pokaż krzyżyk! Pokaż, jak się żegnasz!
Polina pokazuje. Nogi jak z waty. Łzy cisną się do oczu. Co jeśli ją zabiją? Szkoda Nikity, szkoda siebie. Szlag by ich trafił.
Żołnierz nie odpuszcza. Patrzy prosto w oczy: Widzę, że kłamiesz! Jestem psychologiem, wiem, że łżesz. Ale nic, potrzymamy cię tutaj, wszystko sobie przypomnisz. Ja nie będę się spieszył.
W NAJLEPSZYM INTERESIE
Polina dostaje nocleg w hostelu. Piętrowe łóżka, mnóstwo uchodźców. Trafiają się też ludzie z Chersonia i okolic. Każdy ma coś do powiedzenia: "Witalij Suk? Przecież to kolaborant". "To były agent służby bezpieczeństwa". "Nie, to agent FSB. Działa pod przykrywką".
Polina dowiaduje się, że przed okupacją Witalij Suk prowadził w Chersoniu szkołę jazdy. Kiedy dyrektorka internatu w Oleszkach sprzeciwiła się deportacji dzieci, Rosjanie uznali, że Suk ma wystarczające kompetencje, by stanąć na czele placówki, w której przebywało ponad 100 dzieci. Większość z niepełnosprawnością w stopniu ciężkim.
Za udział w deportacji ukraińskich dzieci Suk został objęty sankcjami Unii Europejskiej, USA i Szwajcarii. Polina rozumie, że teraz płaszczy się przed swoim rosyjskim naczalstwem. Będzie problem.
- Gdyby nie wolontariusze, poddałabym się. Nie wiedziałabym, gdzie mam iść i jak za wszystko zapłacić.
Kilka dni później Polina jedzie na pobranie DNA. Próbka z wewnętrznej strony policzka w obecności świadków. Zabezpieczona jedzie prosto do Moskwy.
Od Nikity próbkę pobierają w internacie. Polina nie jest przy tym obecna. Denerwuje się, że wyniki zostaną sfałszowane.
Czas się dłuży. Mija tydzień, drugi, trzeci. Dyrektor internatu zgadza się, by Polina dwa razy w tygodniu dzwoniła do Nikity.
- Babcia, kiedy mnie zabierzesz? Obiecałaś. Zabierz mnie!
Potem i ten kontakt zostaje zakazany. Dyrektor stwierdza, że Nikita źle znosi rozmowy. Jest podenerwowany, ma napady agresji albo apatii. Dlatego w najlepszym interesie dziecka jest, by nie rozmawiało z babcią.
ZABIERAJCIE SWOJE DNA
O tym, że wyniki badania są gotowe, Polinę informują wolontariusze: Gratulacje, jest pani babcią!
Radość. Koniec tego koszmaru!
Wolontariusze zdobyli nawet pismo z biura Marii Lwowej-Biełowej, rosyjskiej rzeczniczki praw dziecka i głównej organizatorki deportacji ukraińskich dzieci. Swoje zbrodnie wojenne Lwowa-Biełowa tak skrupulatnie dokumentowała w mediach społecznościowych, że prokuratorzy Międzynarodowego Trybunału Karnego z łatwością uzbierali dowody, by w marcu tego roku wystosować nakaz aresztowania jej oraz Władimira Putina.
W rosyjskiej telewizji Lwowa-Biełowa dumnie powtarza: list gończy to najlepsza odznaka. Jednak z przypinaniem tego "medalu" do munduru się nie spieszy. Nie przepuszcza żadnej szansy, by zademonstrować, jak bardzo angażuje się w proces łączenia rozdzielonych przez samą siebie ukraińskich rodzin.
Historia Poliny i Nikity trafia do ukraińskiej i amerykańskiej prasy. Sprawa nabiera rozgłosu. Więc biuro Lwowej-Biełowej wydaje polecenie: zwrócić Polinie jej wnuka. Dla pewności po odbiór Nikity razem z Poliną ma jechać wiceminister pracy okupacyjnej władzy Krymu.
Polina prasuje spodnie, maluje delikatną kreskę na oku. Czeka ją ważny dzień.
Dobiega dziesiąta rano. Polina przyjeżdża na miejsce pierwsza. Wchodzi do gabinetu dyrektora. Ten, czerwony na twarzy, zieje nieprzetrawionym alkoholem.
- Napijecie się kawki? Może papieroska?
Sięga do szafki. W środku koniaczek, wódeczka. Cztery bloki czerwonego marlboro.
Polina: Przyszły wyniki DNA. Jestem babcią. Oddajcie Nikitę.
Dyrektor uśmiecha się złośliwie: Nie, nie, Polino. Jak wy ze mną rozmawiacie? Zabierajcie swoje DNA, to dla nas żaden dowód.
Polina wychodzi z gabinetu czerwona ze złości. Dzwoni telefon. Wolontariusz: Dlaczego tam poszłaś? Dyrektor już robi awanturę, że wpadałaś z krzykiem, że jesteś nienormalna.
Polina dygocze. Przyjeżdża spóźniona "wiceminister pracy". Znowu razem wchodzą do gabinetu. Rozmowa się nie klei. Dyrektor woła prawnika, idzie w zaparte: albo Polina przyjmie rosyjskie obywatelstwo, albo nie dostanie dziecka.
"Wiceminister" prosi, by Polina zaczekała na zewnątrz. Po kilkunastu minutach wychodzi z gabinetu. Spąsowiała. Syczy przez zęby: – Jeszcze zobaczymy.
MY WAM KWARTIRU I MASZYNU
Droga powrotna. Ponury nastrój. Kontrola, odciski palców, zdjęcie, sprawdzanie telefonu, przesłuchanie. Polina jak otępiała.
Wraca do hostelu. Nie wie, co ze sobą zrobić. Mąż dzwoni wkurzony, bo ona już trzeci miesiąc siedzi na Krymie. Co tam robi? Na pewno go zdradza! Polina macha ręką. Gruzin, taki temperament.
Idzie na obiad do znajomych. Mieszkają w pobliżu. Duża rodzina, rozpadająca się chałupa. Duma z Rosji, miłość do Putina.
Polina zaciska szczęki. Lepiej nie wychodzić, z nikim nie rozmawiać. Przesiedzieć, przeczekać.
W przedostatni dzień sierpnia dzwoni telefon. Po drugiej stronie "wiceminister": Polina? Wy wciąż na Krymie? Stawiajcie się o 15:00 w Heniczesku, będziecie podpisywać dokumenty.
Polina nie robi sobie nadziei. Ale kiedy wchodzi do budynku lokalnej administracji, orientuje się, że coś jest nie tak. Przy drzwiach stoją uzbrojeni żołnierze. Strach je otwierać.
W końcu uchyla drzwi i odruchowo się cofa. W małym gabinecie tłum. Trzy kamery, światło bije po oczach. Od razu dostrzega Nikitę. I dyrektora. Stoi w kącie, wzrok wbity w podłogę. Na środku Maria Lwowa-Biełowa. Przyjechała na Krym osobiście.
Polina przytula Nikitę. Łzy, radość. Czy to naprawdę koniec?
Potem podpisanie dokumentów, wręczanie prezentów. Wszystko przed kamerami. Lwowa-Biełowa słodsza niż miód. Mówi łagodnym głosem o połączeniu rodziny i że więzy krwi są najważniejsze.
Nagle zmienia się diametralnie. Mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu: Skończyliśmy, teraz chcę rozmawiać z Poliną na osobności. Wszyscy mają wyjść.
Polina: Usiadłyśmy. Ona znowu zrobiła się miła. Patrzyła mi w oczy i tak słodko-słodko się uśmiechała.
- Polino, a może wam jest potrzebna pomoc? Jak przyjmiecie rosyjskie obywatelstwo, damy wam kwartiru, maszynu (mieszkanie i samochód – red.) i wsparcie finansowe. Po co macie tam wracać, zostawajcie w Rosji.
Polinę oblatuje strach. Cała się spina. "Nie, nie, wszystko mamy. Mieszkamy w Polsce".
W głowie tylko jedna myśl: zabrać Nikitę i czym prędzej stąd uciec.
Polina wychodzi z gabinetu, łapie Nikitę za rękę. Niemal biegną do wyjścia. Rosyjscy "dziennikarze" ich gonią: Jak znaleźliście wnuka? Kto wam pomógł?
Polina: Sama, wszystko sama. Doswidania!
MAMA I BABCIA W JEDNYM
Nikita przysłuchuje się rozmowie. Wyraźnie się nudzi. Próbuje ściągać na siebie uwagę. Pokazuje zabawki. Lubi psi patrol i lego. Łapie za komórkę.
- Zobacz, jak gram w minecraft.
Potem bierze plastelinę. Chwali się ulepionymi figurkami.
Polina patrzy na wnuka rozanielonym wzrokiem.
O Maszy nigdy nie wspomina. Ona o nim zresztą też. Ale czasem Nikita nazywa ją mamą.
- Ostatnio mi powiedział: jesteś mi jak mama i babcia w jednym. Rządzę!
Polina się zaśmiała, ale w środku się rozpłynęła.
- Kocham Nikitę nad życie. Ale gdyby nie wolontariusze, nie wiem, czy zdołałabym go zabrać. Cały ich system jest zbudowany tak, by złamać, zastraszyć, zniechęcić.
CHLEB
Po powrocie do Polski Nikita, Zura i Polina musieli się przeprowadzić. Opieka społeczna stwierdziła, że w mieszkaniu jest zbyt wysoka wilgoć.
Fundacja pomogła wynająć dwa pokoje na Ząbkowicach. Może dzielnica nie najlepsza, ale Zura sam wyremontował mieszkanie. Odmalował ściany, kupili nowe meble.
Nikita poszedł do pobliskiej szkoły.
- Teraz musimy go wyleczyć. Słyszałam, że w Austrii to jest możliwe – mówi Polina.
Na razie jedynym lekiem jest niskotłuszczowa dieta. Polina gotuje Nikicie pierś z kurczaka, wołowinę, jajka przepiórcze. Każdy posiłek dokładnie blenduje. Inaczej żołądek nie przyswaja pokarmu.
- Dieta jest droga, ale wyprowadzimy Nikitę na prostą. Chcę, żeby wyrósł na porządnego chłopaka. Marzy mi się, że jeszcze będę prawnuki niańczyć.
Polina chce zostać w Polsce. Może z czasem uda się ściągnąć Walika z Chersonia.
- Nikita bardzo za nim tęskni. Chłopak potrzebuje ojca.
Walik poszedłby do pracy. Może na budowę, jak Zura? A wtedy może spełniłoby się i marzenie Poliny.
- Chciałabym kiedyś otworzyć piekarnię. Ludzie zawsze będą kupować pieczywo. Przyjdzie czas, Nikita podrośnie, jego też wkręcimy w rodzinny biznes.