Marek Chmaj: Nie zostanę sędzią Trybunału Konstytucyjnego
Referendum/skrócenie kadencji prezydenta/Andrzej Duda - zbitka, której użył prof. Marek Chmaj, rozpętała burzę po prawej stronie sceny politycznej. W rozmowie z Wirtualną Polską prawnik precyzuje, jak czysto hipotetycznie mogłoby wyglądać skrócenie kadencji głowy państwa. Profesor analizuje również sytuację w Trybunale Konstytucyjnym po rządach PiS.
Patryk Słowik, Wirtualna Polska: Można skrócić kadencję urzędującego prezydenta RP poprzez referendum?
Prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista: Mówiąc krótko: bezpośrednio nie, ale mówiąc odrobinę dłużej: tak, ale nie jest to wcale takie proste. Samo referendum zaś nie powinno dotyczyć skrócenia kadencji prezydenta.
A czego?
W art. 125 ust. 1 konstytucji wskazano, że referendum ogólnokrajowe można przeprowadzić "w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa".
Za taką można by uznać np. pomysł wydłużenia lub skrócenia kadencji prezydenta albo przyznanie głowie państwa istotnych ustrojowo dodatkowych kompetencji, niezastrzeżonych dotychczas dla prezydenta w konstytucji. W pytaniu referendalnym można by zastrzec, że pozytywna odpowiedź oznaczać będzie konieczność przedterminowego zarządzenia nowych wyborów prezydenckich.
Tyle że i 5-letnia kadencja prezydenta, i kompetencje są zapisane w konstytucji. A nie powinno się przeprowadzać ogólnokrajowego referendum w sprawie zmiany konstytucji.
W drodze referendum ogólnokrajowego nie można wprost zmienić konstytucji, ale można zapytać o kwestie, które są w niej regulowane.
Przeczytałem trzy komentarze do konstytucji. W każdym było wskazane, że ogłaszający referendum nie powinni pytać o kwestie wprost wynikające z konstytucji.
Tu mamy mały spór w doktrynie, ale znalazłbym bez trudu trzy inne opinie konstytucjonalistów. Moim zdaniem pytać jak najbardziej można. Wiążący wynik referendum, czyli pozytywna odpowiedź przy odpowiedniej frekwencji, stanowiłby zobowiązanie parlamentarzystów do odpowiedniej nowelizacji konstytucji.
Gdy opowiadał pan o możliwości skrócenia kadencji Andrzeja Dudy w programie u prof. Antoniego Dudka, pokazywał pan tę możliwość jako prostszą, niż teraz pan wskazuje.
Po pierwsze: nie uważam tak. Powiedziałem, że w referendum należałoby spytać o ważne kwestie ustrojowe, a nie o samą osobę prezydenta. To prawicowe media wyciągnęły jedno zdanie z mojej dłuższej wypowiedzi i zrobiły awanturę.
Po drugie zaś: każda rozmowa ma swoją dynamikę i poziom szczegółowości. Pan jest prawnikiem, więc możemy porozmawiać jak prawnik z prawnikiem.
Tak czy inaczej, nie wycofuję się ze swoich słów. Skrócenie kadencji prezydenta jest hipotetycznie możliwe. Zarazem nie jest to prosta procedura, a samo skrócenie kadencji mogłoby być następstwem innych podjętych przez suwerena decyzji.
I wywodzi pan to z art. 4 konstytucji, który określa, że władza zwierzchnia należy do narodu, tak?
Tak.
A naród mógłby w referendum pozbawić Marka Chmaja tytułu profesora?
Nie, bo to nie jest sprawa o szczególnym znaczeniu dla państwa.
Ktoś może uznać, że jest: wpływowy prawnik, znany profesor. I niejeden by się ucieszył, gdyby "wrócił" pan do magistra.
Pozostanę skromny i będę się trzymał tego, że nie ma konstytucyjnych podstaw, aby naród wypowiadał się w referendum na mój temat.
A może w referendum można podjąć decyzję o skróceniu pismaka Słowika o głowę za pisanie głupot w ogólnopolskim portalu o dużym zasięgu?
Pańska głowa jest zbyt cenna, a umysł zbyt jasny, by dokonać takiej dekapitacji.
A poważnie? Zmierzam do...
Wiem, do czego pan zmierza. Chce pan pokazać, że skoro można w referendum skrócić kadencję prezydenta, to można w referendum podjąć jakąkolwiek decyzję.
Uważam, że jakiejkolwiek nie można. A skrócenie kadencji prezydenta byłoby możliwe tylko w wariancie, w którym naród podejmuje decyzję nie o konkretnej osobie, tylko o kształcie konstytucyjnego organu państwa, jakim jest prezydent.
Załóżmy, że zostaje rozpisane referendum. Naród idzie do urn tłumnie i decyduje o zmianie dotyczącej urzędu prezydenta, godząc się na skrócenie kadencji. Co wtedy?
Wtedy Marszałek Sejmu zostaje zobowiązany do zarządzenia wyborów prezydenckich, a po wyborach prezydent-elekt składa przysięgę przed Zgromadzeniem Narodowym. Zgodnie z art. 130 konstytucji obejmuje wtedy urząd.
Najpierw jednak chyba trzeba by zmienić konstytucję. Przykładowo, jeśli by w referendum uznano, że kadencja prezydenta powinna trwać sześć lat, a zgodnie z konstytucją trwa pięć, należałoby dostosować konstytucję do oczekiwań narodu, a dopiero później przeprowadzić wybory.
To prawda. Sam wynik referendum nie powoduje zmiany konstytucji. Tę trzeba by zmienić we właściwym trybie, czyli poprzez uchwalenie przez Sejm i Senat ustawy zmieniającej konstytucję. W Sejmie większość wynosiłaby co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, a w Senacie byłaby potrzebna bezwzględna większość głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów.
Przenosząc teorię na praktykę - nie dałoby się odwołać Andrzeja Dudy bez poparcia posłów Prawa i Sprawiedliwości.
Dałoby się, gdyby nie wzięli udziału w głosowaniu nad zmianą konstytucji.
Ale gdyby wzięli i byli przeciwko, głowa Andrzeja Dudy byłaby równie bezpieczna, jak moja.
Tak, przy czym wówczas posłowie Prawa i Sprawiedliwości zagłosowaliby wbrew woli narodu wyrażonej w referendum.
Coś by im za to groziło?
Nie da się zmusić parlamentarzystów do określonego głosowania, bo mają wolny mandat. Ale patrząc od strony etycznej i prawnej - parlamentarzysta jest tylko pełnomocnikiem obywateli, decyzja należy do suwerena.
Profesor Marcin Matczak napisał tak: "Nie jestem wielkim fanem PAD [Prezydenta Andrzeja Dudy - red.]. Był on współsprawcą w próbie konstytucyjnego zamachu stanu, bo nie można inaczej nazwać działań, które wraz z PiS podjął, by usunąć ze stanowisk urzędujących sędziów TK i SN. Uważam jednak za groźne i błędne prawniczo pomysły, by usunąć PAD ze stanowiska w drodze ogólnokrajowego referendum w sprawie skrócenia jego kadencji".
Jestem przekonany, że moja pełna wypowiedź, a nie jej zniekształcana wersja, byłaby zupełnie inaczej odbierana, także przez koleżanki i kolegów prawników.
Nie chcę też prowadzić publicznych polemik, tym bardziej, gdyby miały się opierać na cytowaniu jednego zdania i szerokim uzasadnianiu, dlaczego nie jest ono trafne.
Mówiłem o hipotetycznej możliwości skrócenia kadencji prezydenta. Taka istnieje. Nie oznacza to jednak, że uważam za możliwe i trafne organizowanie referendum, w którym zadane zostałoby pytanie: "Czy jesteś za skróceniem kadencji Andrzeja Dudy jako prezydenta RP?".
Doszliśmy chyba do wniosku, w którym możemy uznać, że Andrzej Duda spokojnie dokończy swoją kadencję.
Jest to prawdopodobny scenariusz, choć nie jest jedyny możliwy. Pamiętajmy, że Andrzej Duda podjął wiele kontrowersyjnych decyzji, które wiązały się z możliwością złamania konstytucji lub naruszenia szeregu przepisów rangi ustawowej.
Dzisiaj Andrzej Duda może liczyć na obronę przez obóz polityczny, z którym jest związany. Ale jeśli ten obóz odwróci się od prezydenta, bo np. nie spodobają mu się podejmowane przez Andrzeja Dudę decyzje, perspektywa postawienia prezydenta przed Trybunałem Stanu będzie realna.
Możliwy jest więc wariant, w którym prezydent przestaje pełnić swoją funkcję.
Niedawno rozmawiałem z Robertem Kropiwnickim z Koalicji Obywatelskiej, który mówił, że szkoda czasu na rozważania, czy prezydent Duda trafi przed Trybunał Stanu.
Dzisiaj być może tak, ale to nie jest wariant, który bym wykluczał czy przekreślał.
Wystarczy, że Andrzej Duda utraci swój parasol polityczny, a jego odpowiedzialność za czyny bądź zaniechania przy wypełnianiu swoich obowiązków może być, wbrew pozorom, bardzo rychła.
Zostawmy to już. Jak to jest z Trybunałem Konstytucyjnym?
Są w nim dublerzy.
Zostali zaprzysiężeni przez prezydenta. Można ich się teraz pozbyć z trybunału?
Wyobraźmy sobie, że kilka lat temu zawarł pan związek małżeński. A po jakimś czasie zawarł pan kolejny.
Są zapewne tacy, którzy powiedzą: no dobrze, był pan w urzędzie stanu cywilnego, ślubował pan, nawet jakieś papiery pan przyniósł, tyle że albo sfałszowane, albo urzędnik niedokładnie je przejrzał. No dobrze, miej pan dwie żony.
Ale przecież raz, że popełnił pan przestępstwo bigamii, a dwa - ten drugi związek jest nieważny z mocy prawa, bo był pan już w związku małżeńskim, a polskie prawo zabrania wielożeństwa.
To teraz tę moją skomplikowaną sytuację matrymonialną przenieśmy na realia Trybunału Konstytucyjnego...
Były obsadzone wszystkie mandaty w Trybunale Konstytucyjnym legalnie. Wybór trzech nadliczbowych sędziów przez Prawo i Sprawiedliwość był więc obarczony wadą bezskuteczności, a akt przyjęcia ślubowania przez prezydenta nie ma mocy uzdrawiającej.
Mamy więc trzech dublerów w trybunale.
Niektórzy zmarli.
Wybrano na ich miejsce inne osoby, pomimo że w 2015 r. Sejm dokonał prawidłowego wyboru trzech sędziów Trybunału Konstytucyjnego, którzy nie zostali dopuszczeni do orzekania do dzisiaj.
Ci wybrani na miejsce zmarłych dublerów także są, w potocznym rzecz jasna nazewnictwie, dublerami.
Sejm obecnej kadencji może przyjąć uchwały uchylające uchwały z 2015 r., czyli sprowadzające się do tego, że dziś w trybunale są dublerzy?
Może.
W 2015 r. powiedział pan, że ówczesne uchwały sejmowe stwierdzające bezskuteczność wyboru trójki sędziów nie będą miały mocy prawnej. Po co więc dziś uchylać coś, co nigdy nie miało mocy prawnej?
Dla uporządkowania sytuacji. Prawda jest bowiem taka, że uchwały z 2015 r. nie mają mocy prawnej, ale na ich podstawie dokonano pewnych działań. Moim zdaniem nielegalnie, ale faktem jest, że dokonano.
Stwierdzenie przez Sejm obecnej kadencji, że uchwały z 2015 r. były niezgodne z prawem i wprowadziły chaos oraz że zostają usunięte z obrotu prawnego, jest pożądane, by nie było co do tego żadnych wątpliwości.
Co w sytuacji, gdy posłowie Prawa i Sprawiedliwości skierują nowe uchwały sejmowe do Trybunału Konstytucyjnego?
Mogą to zrobić, ale w tej sprawie mamy już wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 3 grudnia 2015 r. Poza tym nie widzę możliwości, aby obecnie Trybunał Konstytucyjny zajął się tą sprawą, bo nawet nie ma organów, które mogłyby wyznaczyć wokandę.
Julia Przyłębska została wadliwie wybrana na prezesa trybunału, a nawet gdyby uznać, że prawidłowo, to jej kadencja już się skończyła.
Mariusz Muszyński z kolei nie jest wiceprezesem trybunału, bo jest dublerem.
Niezależnie od pańskiej oceny - Julia Przyłębska wyznaczy wokandę.
Tyle że to nie tylko moja ocena, lecz także pogląd ogromnej większości prawników w Polsce.
Oczywiście możemy rozmawiać o hipotetycznych wariantach, w których ktoś bez prawa do wyznaczenia terminu rozprawy w Trybunale Konstytucyjnym to zrobi, ale w ten sposób będziemy jedynie brnęli w chaos.
Sejm powinien stwierdzić, że w Trybunale Konstytucyjnym znajdują się trzy osoby niebędące sędziami i zdecydować o usunięciu ich ze składu trybunału.
Będzie to zresztą zgodne ze wspomnianym przeze mnie wyrokiem samego Trybunału Konstytucyjnego z 2015 r.
W ich miejsce powinna wejść trójka wybrana w 2015 r. czy zupełnie nowe osoby?
Jeśli uznajemy, że uchwały przyjęte przez Prawo i Sprawiedliwość nie istniały, to legalnie wybranych sędziów mamy. Jest kłopot praktyczny - kadencja trwa dziewięć lat, oni zostali wybrani w 2015 r., lecz nie zostali dopuszczeni do orzekania.
I tu pojawia się wątpliwość: czy ta trójka powinna dopiero rozpocząć swoją dziewięcioletnią kadencję, czy orzekać jedynie do 2024 r.?
Na to pytanie nie da się dziś jednoznacznie odpowiedzieć.
A Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz są sędziami Trybunału Konstytucyjnego?
Uważam, że nie mieli biernego prawa wyborczego, gdy ich kandydatury zostały zgłoszone, a zatem wybór został dokonany wadliwie.
Pani Pawłowicz i pan Piotrowicz w 2019 r. byli już w zbyt zaawansowanym wieku, aby móc kandydować do Trybunału Konstytucyjnego.
Nie ma przecież limitu wieku.
Prawo i Sprawiedliwość go wprowadziło! Zgodnie z przepisami kandydat do Trybunału Konstytucyjnego powinien odpowiadać wymogom stawianym sędziom Sądu Najwyższego. A w ustawie o Sądzie Najwyższym pojawił się przepis wskazujący, że sędzia nie powinien mieć więcej niż 65 lat.
Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz w chwili wyboru mieli więcej.
I dlatego nie są sędziami?
Sam wybór nie sankcjonuje braku biernego prawa wyborczego. Odebranie ślubowania przez prezydenta również nie spowodowało, że osoby te mogą zasiadać legalnie w trybunale.
Czyli - powiedzmy wprost - nie są sędziami?
Uważam, że nie są. Wyobraźmy sobie, że 18-latek zostaje wybrany do Senatu, mimo że kandydować do Senatu może osoba mająca co najmniej 30 lat. Tenże nastolatek nie byłby senatorem, mimo że został wybrany.
14 listopada 2019 r. powiedział pan tak: "Jeśli Sejm tych kandydatów wybierze, a prezydent przyjmie od nich ślubowanie, to trzeba będzie uznać, że są to legalnie wybrani sędziowie, ale spośród kandydatów, którzy nie powinni być kandydatami". Zmienił pan pogląd?
Nie zmieniłem, ale ta wypowiedź - jeśli cytuje pan dokładnie, a nie mam powodu sądzić, że tak nie jest - była nieprecyzyjna. Mająca bardziej charakter skrótu odpowiadającego potrzebom mediów niżeli analizy.
W 2019 r. jeszcze przed wyborem K. Pawłowicz i S. Piotrowicza do Trybunału napisałem opinię prawną zleconą przez Biuro Analiz Sejmowych, w której jasno wskazałem, że sprawowania urzędu sędziego Trybunału Konstytucyjnego nie może rozpocząć osoba, która ukończyła 65. rok życia.
Mogę panu pokazać tę opinię.
[Marek Chmaj podchodzi do komputera i po chwili pokazuje opinię prawną, w której wskazał, że osoby mające powyżej 65 lat nie mogą rozpocząć sprawowania urzędu sędziego Trybunału Konstytucyjnego - red.].
Mało kto już pamięta, że pan brał udział w narobieniu tego całego galimatiasu z wyborem sędziów Trybunału Konstytucyjnego na zapas przez koalicję PO-PSL. Przypomnę czytelnikom: ówczesna władza wybrała pięciu sędziów, mimo że - jak przyznał później Trybunał Konstytucyjny - miała prawo tylko trzech.
Sprawa była wtedy dość skomplikowana. Podczas prac sejmowej komisji głośno zastanawiałem się, czy wybór sędziów "na zapas" będzie zgodny z konstytucją. Zwracałem uwagę na potencjalną niekonstytucyjność takiego rozwiązania.
A w Senacie, 10 czerwca 2015 r., tłumaczył pan senatorom, że taki wybór będzie w porządku.
Sejm nie przychylił się do moich uwag, przegłosował ustawę w kształcie pozwalającym ówczesnej większości na wybór pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
W Senacie nie było woli wniesienia poprawki w tej kwestii.
Jako ekspert wypowiadałem się na odrobinę inny temat: co zrobić w sytuacji, w której przepisy nie odpowiadają rzeczywistości.
Sytuacja wyglądała bowiem tak, że zgodnie z przepisami wybór nowego sędziego powinien mieć miejsce na 30 dni przed zakończeniem kadencji dotychczasowego.
Wskazałem wówczas w Senacie, że pojawi się kłopot w postaci tego, że kadencje sędziów wygasają 3 grudnia 2015 r., zaś nowo wybrany Sejm będzie miał swoje pierwsze posiedzenie mniej więcej w połowie listopada. Sejm nowej kadencji musiałby więc zacząć urzędowanie od nowelizacji przepisów o wyborze sędziów Trybunału Konstytucyjnego, aby uczynić zadość wymogom proceduralnym.
W Senacie - co przyznaję - wskazałem, że lepiej już chyba zostawić przepis uchwalony przez Sejm, niżeli zaakceptować lukę, którą zidentyfikowałem.
Czyli wskazał pan, że Sejm pod rządami PO-PSL mógł wybrać sędziów Trybunału Konstytucyjnego "na zapas".
W Senacie - stwierdziłem, że taki wariant wydaje się lepszy niż rozpoczynanie nowej kadencji od nowelizacji ustawy. Legalny wybór sędziów trybunału przesunąłby się w ten sposób pewnie na styczeń.
W Sejmie natomiast namawiałem posłów, aby to oni usunęli tę lukę, a wówczas trzech sędziów wybrałaby większość PO-PSL, a dwóch nowa większość, już po wyborach.
Dzisiaj postąpiłby pan tak samo, jak w 2015 r.?
Proszę wybaczyć, ale pytanie jest trochę dziecinne. Na tej zasadzie o wiele rzeczy po latach można by pytać, czy nie dało się czegoś zrobić lepiej.
Wypowiadałem się jako ekspert w Sejmie i w Senacie. W Sejmie zwracałem uwagę na kłopoty z przepisami. Nie posłuchano mnie.
W Senacie opiniowałem kwestię, w której były dwa złe wybory.
Uważa pan, że gdyby wtedy nie wybrano sędziów "na zapas", późniejszej awantury o Trybunał Konstytucyjny by nie było?
Nie wiem tego. Nie byłoby zapewne jednego kłopotu, ale bardzo możliwe, że byłby inny. Prawo i Sprawiedliwość nie ukrywało, że chce przejąć kontrolę nad Trybunałem Konstytucyjnym, aby mieć otwarte pole do wprowadzania wszelkich reform, także tych wątpliwych konstytucyjnie.
Na pewno, gdyby posłuchano mnie w Sejmie, wytrąciłoby się PiS-owi jeden z koronnych argumentów, że walkę o trybunał rozpoczęła koalicja PO-PSL.
Sytuacji, w której pan prezentował różne stanowiska, było więcej. Koncepcję rządu PO-PSL na reformę dotyczącą Otwartych Funduszy Emerytalnych najpierw pan krytykował w mediach i oceniał jako niezgodną z konstytucją, po czym - na zlecenie Ministerstwa Finansów - napisał pan opinię, w której wskazał, że reforma ta nie zostanie uznana za niekonstytucyjną.
Potwierdzam, tak było.
Brzmi kuriozalnie.
Wyjaśnię zatem. W mediach wskazywałem, jakie jest moje osobiste zdanie na temat reformy OFE. Wypowiadałem się jako Marek Chmaj, konstytucjonalista. I oceniałem reformę jako Marek Chmaj.
Później zostałem poproszony o przygotowanie opinii prawnej na temat tego, jak może wyglądać potencjalny wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie reformy OFE.
Ministerstwo Finansów nie pytało mnie o moją opinię, bo opinia Marka Chmaja była wtedy dla ministra mało istotna. Spytano mnie, w pewnym uproszczeniu mówiąc, co orzeknie Trybunał Konstytucyjny, jaki konkretnie będzie wyrok, biorąc pod uwagę wcześniejsze orzecznictwo i poglądy sędziów.
Ja zaś wskazałem po analizie, że trybunał orzeknie, iż przygotowana reforma jest zgodna z konstytucją.
I z pewną satysfakcją mogę powiedzieć, że przewidziałem wyrok Trybunału Konstytucyjnego niemal w 100 procentach. Wyrok ten zapadł większością głosów przy kilku zdaniach odrębnych.
Dziś zaś niektórzy złośliwcy mi to wyciągają. Podczas gdy spory w doktrynie są częste.
Ale rzadko się zdarza, że ktoś spiera się sam ze sobą.
Odpowiem jak prawnik: zakres przedmiotowy opinii zleconej przez Ministerstwo Finansów był odmienny od pytań, które zadawali mi wcześniej dziennikarze.
A mówiąc prościej: moje osobiste zdanie to jedno, a moje przewidywanie co do wyroku to drugie.
Na łamach "Pulsu Biznesu" mówił pan, że zmiana wynikała też z tego, że podczas pracy nad opinią dla rządu lepiej pan zaznajomił się z materią.
Mogłem tak powiedzieć, bo na pewno tak było. Ale to chyba dobrze o mnie świadczy, że przygotowując opinię prawną, poświęciłem zagadnieniu dużo czasu?
Pytanie, czy nie jest tak, że opiniom wygłaszanym w mediach, co do których nie otrzymuje pan zleceń, poświęca pan za mało czasu.
Myślę, że to nieuprzejme pytanie.
Skorzystam więc z okazji i poproszę o opinię prawną: co zrobić z sędziami sądów powszechnych? Jest kilka koncepcji. Do której panu najbliżej?
Zacznę trochę naokoło, ale to naprawdę kluczowe. Jest taki organ, który nazywa się Krajowa Rada Sądownictwa i ten organ, zgodnie z konstytucją, stoi na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Sęk w tym, że dziś ten organ jest obsadzony nielegalnie, bowiem w neoKRS zasiadają osoby, jest to piętnaścioro sędziowskich członków, powołane wbrew konstytucji.
Początkiem reformy musi być sprawienie, że znów będzie istniała Krajowa Rada Sądownictwa zgodna z konstytucyjnymi wymogami i realizująca swoją, określoną w konstytucji, rolę.
A wracając do sędziów?
Jest wielu takich, którzy nie powinni sprawować swojego urzędu z uwagi na łamanie zasad ustrojowych. Ale mamy też bardzo wielu przyzwoitych sędziów, którzy zostali powołani w procedurze przy udziale neoKRS, więc z pewną wadą.
Bliska mi koncepcja zakłada, że w sytuacji, gdy orzecznictwo danego sędziego jest sprzeczne z zasadami konstytucyjnymi, czyli przede wszystkim zasadą niezależności sądów i niezawisłości sędziów, Krajowa Rada Sądownictwa, ta przyszła, powinna móc wznawiać postępowanie w przedmiocie przedłożenia prezydentowi kandydatury sędziego.
I jeśli w toku tego postępowania doszłaby do wniosku, że ktoś nie powinien być sędzią, postępowanie byłoby umarzane, czyli dana osoba nie byłaby sędzią. Zarazem nie można by mówić o usunięciu sędziego z zawodu.
Czyli odpowiedzialność indywidualna i weryfikacja, a nie odpowiedzialność zbiorowa?
Zawsze opowiadałem się przeciwko zbiorowej odpowiedzialności. To zbrodnia na prawie, zaś indywidualna odpowiedzialność, rozliczenie czynów konkretnego człowieka, jest tym, co przystoi państwu prawa.
Ale o tym, kto powinien być sędzią, nie powinienem orzekać ani ja, ani politycy. Powinna to zrobić nowa, zgodna z konstytucyjnymi standardami, Krajowa Rada Sądownictwa.
Na koniec: zostanie pan sędzią Trybunału Konstytucyjnego?
Mam odpowiednie kompetencje, napisałem 17 tomów komentarza do konstytucji oraz kilkadziesiąt innych książek, ale sędzią nie chcę zostać, a zatem nie zostanę. Proszę zobaczyć, że ma pan już tytuł do naszej rozmowy.
Bardzo dobry, przyznaję. A dlaczego pan nie chce?
Od kilkunastu lat jestem stałym ekspertem pomagającym prawnie i wspierającym określoną partię polityczną. Poza tym od kilkunastu lat podkreślam, że z Prawem i Sprawiedliwością mi nie po drodze i nigdy z tym ugrupowaniem nie współpracowałem. Mam swoje poglądy, także polityczne, nie ukrywam tego.
W Trybunale Konstytucyjnym zaś muszą znajdować się nie tylko fachowcy, lecz także osoby absolutnie niezależne i takie, które nie uzewnętrzniały swoich poglądów politycznych. Osoby, które dadzą sobą rękojmię należytego funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego i którym nie będzie można zarzucić, choćby nieprawdziwie, sprzyjania bądź niesprzyjania konkretnym rządom i politykom.
Zatem ja świadomie z Trybunału Konstytucyjnego rezygnuję.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski