Bunt w Sądzie Najwyższym. Prof. Małgorzata Manowska: Nie jestem spakowana
- Niech przyślą jakichś silnych - mówi w wywiadzie z Wirtualną Polską prof. Małgorzata Manowska, pierwsza prezes Sądu Najwyższego. W ten sposób odpowiada na pytanie, czy opuści Sąd Najwyższy. W rozmowie ujawnia, że to ona zachęcała prezydenta Andrzeja Dudę do pomysłu zmian w SN. Przekonuje, że do "betonowania" nie dojdzie.
Patryk Słowik, Wirtualna Polska: Spakowana?
Prof. Małgorzata Manowska, pierwsza prezes Sądu Najwyższego: Nie, w żadnym razie. Dlaczego miałabym być spakowana?
Mają panią wynosić z Sądu Najwyższego.
Biorąc pod uwagę moją posturę, mogą mieć kłopoty. Niech przyślą jakichś silnych.
A na poważnie?
A na poważnie - jest dużo szumu. Prowadzone są dyskusje, co dalej z Sądem Najwyższym, co dalej z sądami powszechnymi. Nie zapiszę się do chóru gdybaczy. Gdy wpłynie projekt ustawy, który zostanie złożony przez uprawniony do tego organ, wtedy będę się nad tym zastanawiała. Wtedy też na pewno zajmę stanowisko w ramach konsultacji tego projektu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Są projekty ustaw przygotowane przez różne instytucje. W zasadzie każdy przewiduje, że musiałaby pani opuścić Sąd Najwyższy.
Słyszałam, że chyba profesor Włodzimierz Wróbel (sędzia Izby Karnej Sądu Najwyższego - red.) pisze jakiś projekt. Jeśli to plotka, to przepraszam pana profesora. Profesor Markiewicz jakiś napisał, a niewykluczone, że pisze kolejny. Niektórzy adwokaci napisali.
Tylko czy naprawdę jest o czym rozmawiać? Żaden z dotychczasowych twórców nie ma inicjatywy legislacyjnej.
Dyskusja co dalej z Sądem Najwyższym jednak trwa.
Bardzo oszczędnie dawkuję sobie informacje medialne, bo cenię swoje zdrowie psychiczne. Także wszystkim hejterom zawsze mówię, że mogą twierdzić na mój temat, co tylko chcą, bo ja i tak tego nie czytam, nie słucham, nie oglądam.
Uważam, że byłoby niepoważne, gdybym odnosiła się do wszystkich koncepcji. To nie jest zadanie pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jestem przygotowana na wszelkie możliwe warianty tego, co może się wydarzyć w Sądzie Najwyższym w przyszłości. I zapewniam: na pewno nie cofnę się ani o krok.
A jeśli któregoś dnia naprawdę przyjdą rośli panowie i poproszą o opuszczenie gabinetu lub powiedzą mniej przyjemnie "ej, Manowska, wypad"?
Jestem dziewczyną, która wychowała się na warszawskiej Pradze. Na pewno nie będę uciekała przed rosłymi panami. Jeśli ktoś myśli, że mnie nastraszy, to mnie nie zna. I grubo się myli.
Oczywiście wiem, że jeden z wpływowych polityków zapowiadał, że jemu żadne ustawy, uchwały ani wyroki nie są potrzebne, on po prostu wyprowadzi takich jak ja z gabinetów.
Niech przyjdzie i wyprowadza.
Pytanie, na ile się pani do tego przygotowuje. Kilka dni temu prezydent przedstawił projekt zmiany Regulaminu Sądu Najwyższego, który - zdaniem niektórych, w tym części sędziów Sądu Najwyższego - ma pozwolić pani oraz innym tzw. neosędziom "zabetonować" się w Sądzie Najwyższym.
Byłoby to śmieszne, gdyby nie było straszne.
Moi współpracownicy pokazali mi płomienne przemowy niektórych sędziów, jak to rzekomo wspólnie z panem prezydentem Andrzejem Dudą szykujemy zamach na praworządność, "betonujemy" Sąd Najwyższy. Absurdalne teorie.
Wyjaśnijmy czytelnikom: dziś do wydawania najważniejszych orzeczeń w SN potrzeba obecności 2/3 sędziów. Prezydencki projekt przewiduje, że wystarczy 1/2. Między innymi sędzia Włodzimierz Wróbel uważa, że zmiana ma służyć wyeliminowaniu z obrotu uchwały połączonych trzech izb z 2020 r., w której zakwestionowano możliwość orzekania w SN przez tzw. neosędziów.
Kilka wątków pan poruszył.
Po pierwsze, ja się będę upierała, że to była uchwała dwóch i pół izby, a nie trzech izb. Wskutek przemocy proceduralnej nie dopuszczono do orzekania części uprawnionych. Odebrano nam możliwość wypowiedzenia się, złożenia zdań odrębnych.
Po drugie, wszystkim, którzy twierdzą, że ktokolwiek chce "zabetonować" Sąd Najwyższy, polecam w pierwszej kolejności sięgnąć po liczydło. Tak zwani nowi sędziowie nie mają większości w izbach karnej oraz pracy i ubezpieczeń społecznych. Nie ma więc możliwości zajęcia się uchwałą z 2020 r., abstrahując od tego, że przecież Trybunał Konstytucyjny wyeliminował ją już z systemu prawnego. Wszelkie wygłaszane teorie przegrywają więc z matematyką.
To po co ta zmiana?
Zmiana Regulaminu Sądu Najwyższego powinna pomóc obywatelom, którzy oczekują od sędziów orzekania, a nie brylowania w mediach. Od kilku lat Sąd Najwyższy nie jest w stanie podjąć tzw. uchwały frankowej, na czym tracą i ludzie, i wymiar sprawiedliwości paraliżowany zalewem spraw frankowych. I tylko dlatego, że część sędziów ma jakiś problem ze wspólnym orzekaniem. Zresztą obniżenie kworum nie odbiera nikomu prawa do wzięcia udziału w posiedzeniu, choćby po to, by zgłosić zdanie odrębne.
Ci, którzy mówią, że zmiana regulaminu ma odbierać jakiekolwiek prawa czy nawet naruszać konstytucję, uważają najwidoczniej, że prawo do obstrukcji i dezorganizacji pracy Sądu Najwyższego jest wartością konstytucyjną.
Oczywiście nie jest.
Zmiana regulaminu nie pozwoli tzw. neosędziom usankcjonować obecności neosędziów w Sądzie Najwyższym?
Nie wiem, czy prezentuje pan swoją opinię, czy czyjąś. Jak patrzę czasem na pańskie wpisy na Twitterze, to mam wrażenie, że jest pan wyrazicielem poglądów niektórych nieprzychylnych mi osób.
Tymczasem, panie redaktorze, my się różnimy w kwestii kardynalnej. Pan uważa, że my, "nowi" sędziowie w SN, jesteśmy nielegalni i chcemy nielegalnie podjąć uchwałę, by siebie samych zalegalizować.
Ale nie ma czego legalizować, bo jestem w Sądzie Najwyższym, tak jak każdy inny sędzia, w pełni legalnie. Prezydent mnie powołał.
Zostawmy moje poglądy. Włodzimierz Wróbel, bądź co bądź sędzia Sądu Najwyższego. Stanisław Zabłocki, były prezes Izby Karnej Sądu Najwyższego. Oni się obawiają, że zmiana regulaminu ma służyć zajęciu się uchwałą połączonych trzech izb.
Wiele można mówić, posługując się ogólnikami. Ja proszę o konkrety.
Żaden trybunał, włącznie z Trybunałem Sprawiedliwości UE, nie powiedział, że nie jesteśmy sędziami. Nawet Naczelny Sąd Administracyjny napisał w uzasadnieniu swojego orzeczenia, skądinąd złego, że nie można wzruszyć prezydenckiej prerogatywy i aktu powołania do Sądu Najwyższego.
Nie ma więc czego legalizować, skoro jesteśmy legalnie. A tym bardziej nie ma powodu zajmować się uchwałą dwóch i pół izby, skoro Trybunał Konstytucyjny stwierdził jej niekonstytucyjność.
Może pani zapewnić, że po zmianie regulaminu nie będzie pani orzekała w sprawie własnego statusu sędziego SN?
Uważam, że nikt w Sądzie Najwyższym nie ma prawa orzekać na temat statusu sędziego Sądu Najwyższego.
Kto wyszedł z inicjatywą zmiany regulaminu - prezydent Andrzej Duda czy pani?
To ja zasygnalizowałam Kancelarii Prezydenta RP kłopot z podejmowaniem uchwał. Projekt zmiany regulaminu jest więc zapewne pokłosiem tej sygnalizacji.
Nie może być przecież tak, że Sąd Najwyższy nie orzeka w najważniejszych dla obywateli i wymiaru sprawiedliwości sprawach, bo sędziowie nie są w stanie się porozumieć i część woli spełniać się medialnie niżeli poprzez to, do czego zostali powołani, czyli wydawanie orzeczeń.
Przykład uchwały frankowej jest najdobitniejszy - wstydliwe jest to, że przez kilka lat Sąd Najwyższy jej nie wydał. Ta sprawa przecież paraliżuje sądy powszechne, które oczekują wyjaśnienia wątpliwości przez Sąd Najwyższy.
Kamila Gasiuk-Pihowicz, posłanka Koalicji Obywatelskiej zajmująca się kwestiami wymiaru sprawiedliwości, stwierdziła tak: "Zmiana regulaminu SN i obniżenie kworum tuż przed zmianą władzy tylko po to, aby zachować stołek, potwierdza jedno. Do najważniejszego sądu w Polsce trafili ludzie o najniższych kwalifikacjach moralnych, zamiast o najwyższych". Komentarz?
Czy w tym potoku słów, które pani poseł wypowiedziała, jest jakikolwiek konkret?
Mowa o zachowywaniu stołków, ale niby w jaki sposób obniżenie kworum przy podejmowaniu uchwał miałoby pomóc w zachowaniu przeze mnie stołka? Pani poseł zresztą przecież uważa, że wydawane przez tzw. nowych sędziów orzeczenia są nieważne, więc co jej za różnica? I tak chce mnie wyrzucić z sądu.
Może warto było wyjaśnić istotę zmiany, zanim ją przeprowadzono?
Przede wszystkim proszę pamiętać, że nadal mówimy o projekcie zmiany regulaminu. Procedura jest taka, że prezydent RP przygotował projekt i przekazał do zaopiniowania Kolegium SN. Kolegium zostało zwołane z odpowiednim wyprzedzeniem. Ośmioro sędziów się nie stawiło, a zatem nie mogła zapaść uchwała zawierająca opinię projektu. Teraz zastosowanie mogą znaleźć przepisy prawa o ustroju sądów powszechnych. Ale szkoda, że Kolegium samo nie sformułowało swojego stanowiska.
Przy tej okazji widać też, że niektórzy wykorzystują każdą okazję do ataku. W mediach pojawia się wiele ogólników, dochodzi do ostracyzmu.
Czy wie pan, że na jednym z wiodących uniwersytetów w Polsce nie przyznaje się nagród wydziałowych osobom, które spełniają wszystkie merytoryczne kryteria, ale ich światopogląd nie odpowiada poglądom większości? Wystarczy, że ktoś awansował w ostatnich latach w sądownictwie i nie może dostać nagrody. Dla mnie pachnie to mobbingiem.
Zostawmy uniwersytety. Nie ma pani wrażenia, że idzie pani za ostro? I że stąd mogą wynikać obawy związane ze zmianą regulaminu.
Nie, nie mam takiego wrażenia. Ja bym chciała jedynie, by sędziowie przede wszystkim realizowali się na sali sądowej, a nie w studiu telewizyjnym albo w mediach społecznościowych. I żebyśmy zajęli się orzekaniem, a nie dyskutowaniem, kto ma prawo orzekać, a kto nie.
Eksperci dyskutujący o reformie wymiaru sprawiedliwości opracowali dwie główne koncepcje dotyczące tzw. neosędziów z Sądu Najwyższego. Pierwsza to powrót na poprzednio zajmowane stanowisko. Wróci pani do sądu apelacyjnego?
Nie mam nic przeciwko Sądowi Apelacyjnemu w Warszawie. Spędziłam w nim piękne lata życia, kochałam tę pracę. Tak więc nie miałabym nic przeciwko powrotowi do tego sądu.
Ale to jest dziś trochę dyskusja o niczym, zwyczajne gdybanie. Na pewno nie będę wychodziła z Sądu Najwyższego i szła do apelacyjnego dlatego, że ktoś tak sobie życzy.
Jeśli natomiast zostałaby przeprocedowana ustawa zakładająca, że miałabym wrócić na poprzednio zajmowane stanowisko, i taka ustawa zostałaby podpisana przez prezydenta, a następnie opublikowana w Dzienniku Ustaw - rozważyłabym to.
Drugi scenariusz: komisja weryfikacyjna, która oceniłaby, czy daje pani rękojmię właściwego i niezależnego od wpływów politycznych orzekania w SN.
Proszę pozwolić, że za pośrednictwem naszej rozmowy wygłoszę pewne oświadczenie: ja, Małgorzata Manowska, "neosędzia" z trzydziestoletnim stażem, po przejściu przez wszystkie możliwe instancje sądownictwa powszechnego, oświadczam, że żadnej weryfikacji się nie poddam. I będę bronić wszystkich sędziów powołanych w ostatnich latach do służby na jakimkolwiek szczeblu sądownictwa przed taką weryfikacją, o ile tylko nie będą chcieli się jej poddać.
Nie może być tak, że sędziego można wiecznie obijać, obrażać, a ten w obawie przed konsekwencjami i ostracyzmem będzie siedział cicho, poddawał się różnym weryfikacjom, testom. Zapowiedź weryfikacji to w moim przekonaniu próba nacisku na sędziów.
Uważam, że każdy sędzia powinien godnie zawalczyć o swój status. Ja już teraz zapowiadam, że weryfikacji się nie poddam, a jeśli ktokolwiek uzna, że w związku z tym Manowska nie jest sędzią, będę w każdy możliwy, oczywiście zgodny z prawem, sposób walczyła o wykazanie, że sędzią jestem.
Nic by pani nie przekonało do weryfikacji, gdyby ten model ostatecznie został wybrany? Kilkanaście dni temu Przemysław Rosati, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, mówił mi, że trzeba zapewnić, aby ta weryfikacja odbywała się z poszanowaniem praw weryfikowanych sędziów.
Może pod jednym warunkiem bym się zgodziła - gdyby zaczęto weryfikować od czasów Piasta Kołodzieja.
Boli mnie to, że nas, powołanych w ostatnich latach na stanowiska sędziów w danych sądach, ktoś chce weryfikować, a nie zweryfikowano komunistycznych sędziów, którzy skazywali opozycjonistów w latach prawdziwego zamordyzmu, w stanie wojennym; sędziów, którzy bywali na pasku ówczesnych rządzących, którzy donosili na kolegów.
Ich nikt nie zweryfikował. Ba, po 1990 roku wchłonięto ich do wymiaru sprawiedliwości, nawet zaczęto ich bronić. Albo weryfikujmy wszystkich, albo nikogo. Proponuję dołączyć do tego weryfikację merytoryczną, która mogłaby pokazać wiele niespodzianek. To oczywiście sarkazm.
Niektórzy zmierzają do absurdu, naprawdę. W Starym Testamencie jest Księga Sędziów. Napisano w niej, że nie było króla i każdy czynił to, co było słuszne w jego oczach. I tak się właśnie zaczyna dziać w Polsce - totalna anarchia.
Pytanie, czy ta nieprzejednana postawa nie powoduje, że nie przybliżamy się do rozwiązania. Wspomniany Przemysław Rosati powiedział mi, że dziś klienci, którzy mają sprawy kasacyjne, najwięcej uwagi poświęcają temu, kto będzie orzekał, czy to sędzia, czy neosędzia, czy można liczyć na bezstronne rozpoznawanie sprawy.
A czyja to wina? Myśli pan, że naród się nagle obudził i postanowił analizować, czy sędziowie są uczciwi, czy nie?
To efekt zmasowanej nagonki medialnej na tzw. nowych sędziów. Wmawia się ludziom głupoty, że to "neosędziowie", czyli właściwie niesędziowie, że wydawane przez nich wyroki są nieważne, mimo że oczywiście są ważne. A ludzie, którym się to powtarza regularnie, w końcu zaczynają w ten sposób myśleć. I mają obawy, co zrozumiałe.
Zresztą, żeby nie posługiwać się tylko ogólnikami, podam przykład. Mój współpracownik pokazał mi ostatnio tekst z jednej z gazet o wielkim układzie dotyczącym sędziego z Krakowa. Sędzia został przez kogoś dostrzeżony, czekał miesiąc na delegację do sądu okręgowego. Dostał delegację i już, szybko, został nominowany do okręgu. Narracja medialna, że za szybko, że układ, że bezwstyd. Niestety w gazecie nie zmieściły się tak niepotrzebne informacje jak to, ile czasu ta osoba jest już sędzią, ile lat czekała na awans, jaką ma statystykę orzeczniczą.
Ujmę to tak: widziałam już w wymiarze sprawiedliwości większe układy. Oczywiście nigdy nie brałam w nich udziału.
Prezes Rosati nie ma wątpliwości, że jest pani pierwszym prezesem Sądu Najwyższego...
To miło. Ja nie mam wątpliwości, że prezes Rosati jest prezesem Naczelnej Rady Adwokackiej.
...ale mówi też tak: "mamy do czynienia z sytuacją dziwną - pogląd prawny, że pierwszym prezesem Sądu Najwyższego jest osoba, która nie jest sędzią Sądu Najwyższego, ma swoje uzasadnienie".
Każdy ma prawo do poglądów, zaś ja nie muszę się z nimi zgadzać. Z tą oceną pana prezesa Rosatiego oczywiście się nie zgadzam.
I tylko chcę zasygnalizować, że Polska nie jest wyjątkiem, gdy mowa o ewentualnej wadzie systemowej przy funkcjonowaniu Krajowej Rady Sądownictwa. Podobne wady dostrzeżono m. in. w Hiszpanii i Portugalii.
Czy zawsze musimy szukać tych państw, w których jest kłopot, a nie tych, gdzie wszystko jest dobrze?
Chcę tylko pokazać, że narracja o złych "neosędziach" i zamachu na wymiar sprawiedliwości jest nieprawdziwa. Pewne spory są naturalne.
A nam się często wmawia - media niestety chętnie to podłapują - że nawet jeśli mamy bliźniacze przepisy do tych w innych państwach, to tam jest stara kultura prawna, a my jesteśmy w powijakach. Oni więc mogą, a my nie.
Jak powinna wyglądać reforma wymiaru sprawiedliwości - siekiera, skalpel czy nie ruszać?
Ależ ruszać! Tylko ruszać z myślą o obywatelach i tym, by sądy mogły działać sprawniej.
Wszyscy to mówią, tylko nikt nie robi.
A to akurat prawda - nikt nie robi. Wszyscy od wielu, wielu lat tylko obiecują.
Natomiast recepta nie jest bardzo skomplikowana. Przede wszystkim należy spłaszczyć strukturę wymiaru sprawiedliwości. Należałoby oderwać awans sędziego od wolnego stołka w sądzie wyższej instancji. Powinniśmy mieć model, w którym każdy sędzia jest po prostu sędzią Rzeczypospolitej Polskiej, a nie sędzią w rejonie, okręgu czy apelacji.
Wraz z nabywaniem doświadczenia sędzia dostawałby coraz poważniejsze sprawy i wyższe wynagrodzenie. Aby ten model dobrze zafunkcjonował, potrzebne byłoby utworzenie biur sędziowskich. Wokół sędziego powinien być cały zespół ludzi, zarządzający sprawami. Spowodowałoby to przypływ dotychczasowych osób funkcyjnych do orzekania. Nie byłoby również zjawiska rozmycia odpowiedzialności za sprawność postępowania.
Co z kwestią sędziów powołanych w procedurze z udziałem "nowej" Krajowej Rady Sądownictwa?
Są sędziami.
I powinni pozostać na swoich stanowiskach?
Oczywiście. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. I myślę, że tak będzie, że sądy powszechne zostaną pozostawione w spokoju. Gra będzie toczyła się o Sąd Najwyższy.
Inna rzecz, że próby podważania statusu sędziowskiego przez osoby, które mają służby sędziowskiej tyle co kot napłakał, są trochę żenujące.
Doszliśmy do absurdu, że ktoś, kto jest piąty rok sędzią, ocenia publicznie, czy ludzie będący w służbie po kilkadziesiąt lat, których jedyną "winą" był awans w ostatnich latach, powinni dalej być sędziami.
We wrześniu 2021 r. opublikowała pani odezwę do władz publicznych mających inicjatywę ustawodawczą, by podjęły pilne działania konieczne do "normalizacji sytuacji i likwidacji tego wielkiego konfliktu wokół wymiaru sprawiedliwości". Nie było tych działań.
Nie było. Tak jak w ciągu ostatnich ośmiu lat, jak i wcześniej, nie było żadnej realnej kompleksowej reformy wymiaru sprawiedliwości. Chciałabym wierzyć w to, że nowy minister sprawiedliwości skupi się przede wszystkim na wysłaniu swoich ludzi do sądów, by ci zobaczyli na własne oczy, co trzeba zmienić.
Chciałabym, żeby nowy minister nie skupiał się na "neo" i "paleo" sędziach, tylko na pomocy sędziom w normalnej pracy. A co za tym idzie, na zbudowaniu lepszego wymiaru sprawiedliwości dla obywateli.
I nie mówię tego, bo chcę zachować stołek. Mnie jak już muszą wyprowadzać silni panowie, niech wyprowadzają. Tylko chciałabym, żeby cała reforma nie skończyła się jedynie na tym, że mnie wyprowadzą z sądu.
W ostatnich ośmiu latach dokonano przede wszystkim reformy kadrowej, żadnej innej.
Ma pan na myśli to, że minister sprawiedliwości wymienił prezesów sądów?
Wymiana prezesów, błyskawiczne awanse wielu sędziów przy udziale "nowej" Krajowej Rady Sądownictwa...
Co do zasady nie kwestionuję pańskiego spostrzeżenia, ale proszę pamiętać o tym, że warto patrzeć szerzej. Przykładowo jeśli chce się tworzyć zarzut o błyskawicznym awansie, warto przyjrzeć się sędziemu, który tak szybko awansuje, jego statystykom, doświadczeniu.
Błyskawiczne awanse zdarzały się bowiem zawsze i w wielu przypadkach nie było to wynikiem złych praktyk czy niewłaściwych koneksji. Przykładowo pamiętam, gdy wybitna sędzia Katarzyna Gonera jedną ręką dostała nominację na sędziego sądu rejonowego, a drugą już - o ile dobrze pamiętam - delegację do sądu okręgowego. I błyskawicznie doszła aż do Sądu Najwyższego.
Bynajmniej nie ze względu na żaden układ, lecz dlatego, że to naprawdę wybitna sędzia.
Jednocześnie oglądam obrady Krajowej Rady Sądownictwa i widzę, że członek KRS mówi, że nie ma pytań do kandydata, a gdy będzie miał, to do niego zadzwoni, bo są kolegami.
Nie bronię takich sytuacji. Żenujący przypadek, przyznaję. Ale zarazem, lekko prowokacyjnie, powiem, że wie pan o nim, bo każdy może w internecie śledzić obrady KRS-u. A przez długie lata było tak, że wszystko odbywało się za zamkniętymi drzwiami, bez kamer i nagrań. Zazwyczaj zaś kandydatów do awansu było tylu, ile wolnych miejsc. Zdarzało się, że Awansowali ci, co mieli awansować.
Nie twierdzę, że nie ma dziś patologicznych sytuacji. Mówię po prostu, że dawniej też się zdarzały.
Dawniej członkowie KRS nie darli uchwał zgromadzenia sędziów. A Maciej Nawacki w 2020 r. podarł.
To było złe zachowanie. Równie złe jak spotkania towarzyskie sędziów rzekomo broniących praworządności z politykami np. w restauracji.
Tylko miało być lepiej.
Proszę pamiętać, że rozmawiamy o wycinku wymiaru sprawiedliwości. Przytłaczająca większość sędziów w Polsce uczciwie pracuje, orzeka, robi tyle, ile się da, by obywatele mogli liczyć na sprawiedliwe rozstrzygnięcia ważnych dla nich spraw.
Tylko obywatele na wymiar sprawiedliwości patrzą przez pryzmat bulwersujących jednostkowych zdarzeń. Wymiarowi sprawiedliwości nie pomogło, gdy np. do Sądu Najwyższego trafił Adam Tomczyński, z - najdelikatniej mówiąc - niejasną przeszłością zawodową i masą politycznych wypowiedzi w mediach wprost wspierających konkretną partię.
Nie ma już Izby Dyscyplinarnej i nie ma sędziego Tomczyńskiego.
Mam swoje zdanie na ten temat. Po prostu nie zgadzam się z tezą, że dawniej było świetnie, a teraz jest tragicznie. Pan może podać przykład sędziego drącego uchwałę zgromadzenia sędziów czy sędziego Tomczyńskiego, ja mogę przypomnieć sędziego z Gdańska na telefon czy zwrócić uwagę na afiszowanie się niektórych sędziów z politykami.
Tylko chyba zgodzimy się, że po prostu zło jest złem i można negatywnie oceniać wszelkie przypadki nieprawidłowości?
Nie ma pani wrażenia, że siedzi pani w piaskownicy, w której ktoś czasem pani przyłoży grabkami, czasem pani przyłoży komuś, i tak to się toczy, tylko Polski żal?
Mam wrażenie, że to piaskownica, ale bardzo niebezpieczna. Jesteśmy jednym narodem, powinniśmy dbać o obywateli, a są dwie skonfliktowane strony, których celem jest wyżyć się na przeciwniku.
I, co gorsza, przyznaję, że nie widzę możliwości wyjścia z impasu, a mam dzieci i wnuki i boję się świata, w którym przyjdzie im żyć.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Kontakt do autora:
Patryk.Slowik@grupawp.pl