Sąd z betonu, czyli czy da się przejąć Sąd Najwyższy [OPINIA]
Styl, w jakim prezydent Andrzej Duda chce wprowadzić zmiany w Sądzie Najwyższym, jest fatalny. Mimo wszystko twierdzenia o chęci całkowitego przejęcia kluczowego sądu w Polsce i "zabetonowaniu" w nim tzw. neosędziów w ten sposób są przesadzone.
Prezydent Andrzej Duda chce zmienić regulamin Sądu Najwyższego. Kluczowa korekta ma polegać na tym, że do podejmowania najważniejszych uchwał wystarczać będzie połowa składu izby (w wypadku uchwał izb), połączonych izb (w wypadku uchwał połączonych izb) lub całego sądu (w wypadku uchwał całego Sądu Najwyższego).
Obecnie potrzebne są 2/3 sędziów. W praktyce oznacza to, że część uchwał będą mogli podejmować już tzw. neosędziowie. Dziś tego robić nie mogą – wystarczy, że tzw. "starzy" sędziowie po prostu nie przyjdą orzekać.
Wzmocnienie "nowych"
Na razie zmiana regulaminu SN to propozycja. Dokument, który prezydent Andrzej Duda wysłał pierwszej prezes SN Małgorzacie Manowskiej, opublikował na Facebooku sędzia SN Włodzimierz Wróbel.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rozliczenie rządów PiS. Prof. Matczak zwraca uwagę na dwa obszary
Procedura wyglądać będzie tak, że teraz Kolegium SN zajmie stanowisko, zaś potem Andrzej Duda podejmie decyzję: zmieniać czy nie zmieniać.
Włodzimierz Wróbel nie ma wątpliwości, czemu ma służyć zmiana.
"Prezydent przygotował projekt zmiany regulaminu Sądu Najwyższego, który ma umożliwić osobom wadliwie powołanym do Sądu Najwyższego na stanowiska sędziowskie, zmianę uchwały trzech połączonych izb Sądu Najwyższego z 2020 r., która znacznie utrudniła przejęcie przez polityków pełnej władzy nad Sądem Najwyższym i sądami powszechnymi" - napisał na Facebooku.
W uchwale tej wskazano, że gdy w składzie sądu bierze udział osoba powołana na urząd sędziego SN na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa ukształtowanej w wadliwej procedurze, mamy do czynienia z nienależytą obsadą sądu. Innymi słowy, w znacznym uproszczeniu - "nowi" sędziowie w Sądzie Najwyższym w zasadzie nie są sędziami Sądu Najwyższego.
Włodzimierz Wróbel dalej wyjaśnił, że przy wymaganym udziale 2/3 sędziów sami wadliwie powołani sędziowie nie są w stanie wydać uchwały. Ale już przy wymogu obecności połowy - będą w stanie, bo stanowią już ponad połowę składu SN.
- Wystarczą więc sami wadliwie powołani sędziowie, żeby wydać we własnej sprawie orzeczenie, które miałoby potwierdzić, że są sędziami Sądu Najwyższego - wskazuje Włodzimierz Wróbel.
Oburzenia nie kryje też Stanisław Zabłocki, były prezes izby karnej SN.
- Trudno oprzeć się wrażeniu, że w istocie chodzi przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, o zmianę stanowiska przyjętego w uchwale izb połączonych Sądu Najwyższego z dnia 23 stycznia 2020 roku, dotyczącej - w skrócie rzecz ujmując - nienależytej obsady sądu, w skład którego wchodzą właśnie osoby powołane na urząd sędziego na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa ukształtowanej w trybie ustawy przyznającej wybór sędziowskiej części KRS-u nie sędziom, a politykom - stwierdził Stanisław Zabłocki na Facebooku.
"Smaczku" całej sprawie dodaje fakt, że prezydencki projekt ma kontrasygnatę premiera Mateusza Morawieckiego. Oczywiste jest, że gdyby Andrzej Duda postanowił powierzyć misję tworzenia rządu Donaldowi Tuskowi, a samą propozycję zmian w SN przedstawił odrobinę później, premier Tusk by pod takim projektem się nie podpisał.
Słaby beton
Nie powinno podlegać dyskusji, że sposób działania prezydenta Andrzeja Dudy jest fatalny. Głowa państwa bowiem, bez wcześniejszych publicznych uzgodnień i zapowiedzi, wysyła do pierwszej prezes SN propozycję daleko idącej zmiany regulaminu określającego zasady funkcjonowania najważniejszego sądu w Polsce.
W ten sposób prezydent wzmacnia przekonanie, że nie chodzi o poprawę sposobu funkcjonowania sądu, lecz o załatwienie jakichś bliżej nieokreślonych interesików.
Jednocześnie jednak głosy o próbie "zabetonowania" SN wydają mi się przesadzone. Ewentualnie - nawet jeśli prezydent wespół z niektórymi orzekającymi w SN chcieliby cokolwiek w sądzie "zabetonować", to operacja ta się nie uda. Nie wystarczy bowiem zmienić regulaminu SN, aby uchronić tzw. neosędziów, czyli osoby powołane do SN przy udziale niewłaściwie obsadzonej Krajowej Rady Sądownictwa.
Politycy się nie przejmą
Dlaczego ryzyko "zabetonowania" SN w zasadzie nie istnieje? Pośrednio odpowiedzi na to pytanie udzielił sam Włodzimierz Wróbel w dalszej części cytowanego wcześniej wpisu na Facebooku.
Sędzia Wróbel zaznaczył bowiem, że "żaden regulamin nie jest w stanie uchylić orzeczeń trybunałów międzynarodowych, które potwierdziły, że wadliwie powołane osoby nie mogą orzekać jako niezależny i bezstronny sąd".
I to jest clou.
Wyobraźmy sobie, że ziściłby się scenariusz, w którym prezydent nadaje nowy regulamin SN, a nowe brzmienie kluczowego przepisu zostaje wykorzystane w niecnym celu: czyli tzw. neosędziowie podejmują uchwałę, której istotą jest to, że mają pełne prawo być sędziami SN i orzekać właśnie w SN.
Jednocześnie już niebawem zmieni się władza polityczna, która zapowiada jednoznacznie rozliczenie nieprawidłowości i zajęcie się sprawą tzw. neosędziów.
Na stole jest kilka koncepcji, zaś dwie najpopularniejsze przewidują albo przeniesienie orzekających w SN, a powołanych w wadliwej procedurze, na poprzednio zajmowane stanowiska (np. jeśli ktoś przyszedł do SN z sądu apelacyjnego, to wróciłby do sądu apelacyjnego), albo przeprowadzenie indywidualnej weryfikacji każdego z orzekających, m.in. poprzez ocenę czy dana osoba była niezawisła, nie poddawała się jakimkolwiek naciskom i nie uchybiała godności sędziego.
I teraz docieramy do kluczowego pytania: czy ktokolwiek uważa, że przyjęcie uchwały przez tzw. neosędziów w sprawie bezpośrednio ich dotyczącej spowodowałoby, że nowi rządzący się zatrzymają i dojdą do przekonania "no nie, jak przyjęli taką uchwałę, to nie możemy ich ruszyć"?
Odpowiedź jest oczywista: nie uznaliby tak. Uznaliby, że skoro uchwałę wydali sędziowie powołani w wadliwej procedurze, to obarczona wadą jest sama uchwała. A możliwość oraz potrzebę pozbycia się tzw. neosędziów z SN politycy wywodziliby z innych orzeczeń, m.in. trybunałów międzynarodowych, o których wspomina sędzia Włodzimierz Wróbel.
Jastrzębie zamiast gołębi
Dla jasności: w żadnym razie nie bronię pomysłu prezydenta Andrzeja Dudy na zmianę regulaminu SN. Jest to pomysł zły, bo albo wynikający ze złych intencji, albo - w najlepszym razie - źle realizowany.
Panika i głosy o "zabetonowaniu" SN, które dostrzec już można m.in. w mediach społecznościowych, są jednak przesadzone. Oczywiste jest, że do żadnego "zabetonowania" dzięki zmianie regulaminu nie dojdzie. Wychodząc z innego założenia, można by uznać, że nie da się pozbyć trójki sędziów Trybunału Konstytucyjnego zajmujących miejsca prawidłowo wybranych w 2015 r. sędziów z tego tylko powodu, że Trybunał Konstytucyjny uważa, iż nie można się ich pozbyć.
Ba, warto wspomnieć - nie żebym był wielkim orędownikiem orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego z ostatnich lat, ale dla porządku - że formalnie uchwałę trzech połączonych izb z 2020 r. oceniał już właśnie Trybunał Konstytucyjny. I doszedł do przekonania, że jest ona niezgodna z polską konstytucją, m.in. z tego powodu, że doprowadzałaby do obejścia kompetencji prezydenta w postaci powołania sędziego.
Nie ma więc powodu, aby nowi rządzący z jednej strony nie uznali tego orzeczenia trybunału, ale przejęli się uchwałą tzw. neosędziów w sprawie samych neosędziów.
Ba, takie działanie jak majstrowanie przy regulaminie SN może jedynie przekonać co bardziej umiarkowanych w zapędach do przywracania praworządności, by jednak przejść na pozycje bliższe jastrzębim niżeli gołębim.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl