W PiS myślą: "znakomicie". Jeszcze chwila przy korycie [OPINIA]
Najpierw Mateusz Morawiecki spróbuje zgromadzić większość w Sejmie i mu to się nie uda. Potem Donald Tusk bez trudu tę większość zgromadzi. A następnie już tylko święta, święta i po świętach. W międzyczasie, być może, zima znów zaskoczy drogowców. Bardziej niż prezydent Andrzej Duda "zaskoczył", wskazując na człowieka Prawa i Sprawiedliwości - pisze Patryk Słowik.
06.11.2023 20:48
Żadne pożegnanie nie jest trudniejsze od pożegnania z władzą - stwierdził francuski mąż stanu Charles-Maurice de Talleyrand.
Prawo i Sprawiedliwość właśnie tego doświadcza. Żegna się z władzą, odwlekając nieuchronne najbardziej, jak się tylko da.
W sposób po trosze groteskowy, opowiadając dyrdymały o właśnie dopinanej koalicji i płaszcząc się przed ludowcami, w efekcie czego nie będzie ani większości, ani godności.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiepski spektakl
Prezydent Andrzej Duda stwierdził, że misję utworzenia nowego rządu powierza Mateuszowi Morawieckiemu. Czyli osobie, która nie ma szans zbudować gabinetu popieranego przez większość posłów.
Nie będę jednak udawał zaskoczonego tym rozstrzygnięciem. Było ono do przewidzenia.
Prezydent Andrzej Duda jest człowiekiem blisko związanym z obozem Prawa i Sprawiedliwości. Nie darzy sympatią Donalda Tuska. Skoro więc Prawo i Sprawiedliwość chce się wygłupiać i udawać, że ma zdolność koalicyjną i są szanse na zbudowanie sejmowej większości, Andrzej Duda nie będzie stawał naprzeciw tym marzeniom i próbom. Nie chce też być antybohaterem upośledzonego mitu, że PiS dalej by rządziło, gdyby tylko dostało taką szansę od prezydenta.
Mimochodem prezydent zapewni nam wszystkim kiepski spektakl, ale też - bądźmy uczciwi - ma do tego prawo.
Dopuszczalny krok prezydenta
Przypomnijmy konstytucyjne podstawy.
W konstytucji, w art. 154 i 155, określono zasady powoływania Rady Ministrów. Możliwe są trzy kroki.
W pierwszym - prezydent powierza misję utworzenia rządu dowolnie wybranej przez siebie osobie. W ostatnich dniach mówiono o Mateuszu Morawieckim i Donaldzie Tusku, ale Andrzej Duda równie dobrze mógłby wskazać piosenkarkę Roksanę Węgiel albo - do czego wielokrotnie zachęcałem - mnie.
Tuż po opublikowaniu wstępnych wyników wyborów przypominałem, że zwyczaj był taki, że prezydent desygnuje osobę wybraną przez zwycięskie w wyborach ugrupowanie. Prezydent Andrzej Duda wskazywał w ostatnim czasie, że nie planuje odstępować od tego zwyczaju. Na ten zwyczaj powołał się też we właśnie wygłoszonym orędziu. I też, zaznaczmy wyraźnie, trudno się w tym doszukiwać szczególnej niechęci do opozycji, kombinowania i naginania ustawy zasadniczej. Ot, konstytucyjne uprawnienie głowy państwa.
Ba, uważałem za dość naturalne, że prezydent wskaże kandydata Prawa i Sprawiedliwości.
Zdanie jednak zmieniłem w momencie, w którym liderzy Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi oraz Lewicy - które to partie będą dysponowały ponad 230 mandatami w Sejmie - publicznie zapowiedzieli, że ich kandydatem na premiera jest Donald Tusk.
Od tego momentu, jakkolwiek prezydent Duda dalej miał pełną dowolność powierzenia misji stworzenia rządu wybranej przez siebie osobie, bez sensu stało się wskazanie kogokolwiek innego niżeli Donalda Tuska. Stwierdzenie z orędzia, że dwa ugrupowania zapewniają o swojej zdolności do zdobycia sejmowej większości, nie oznacza przecież, że Andrzej Duda musiał udawać ślepego i głuchego, który nie wie, kto mówi prawdę, a kto kłamie.
Bez tragedii
Jednocześnie jednak wskazanie Mateusza Morawieckiego nie jest ani niczym nadzwyczajnym, ani wielką tragedią polskiej demokracji.
Konstytucja w drugim kroku przewiduje, że sam Sejm, w ciągu 14 dni, może wybrać premiera oraz proponowanych przez niego członków rządu (w trzecim kroku, do którego najpewniej nie dojdzie, znów prezydent wskazuje kandydata).
Konstytucyjne terminy są takie, że Donald Tusk zostanie premierem mniej więcej w połowie grudnia. Powiedzmy sobie szczerze: te kilka tygodni nie mają istotnego znaczenia.
Jeżeli ktoś wierzy, że PiS niszczyło dokumenty - co mieli zniszczyć, to zniszczyli.
Z punktu widzenia Prawa i Sprawiedliwości to dodatkowy miesiąc u władzy. Wielu działaczy zainkasuje dodatkową pensję. Niektórzy - ci, którzy obawiają się konsekwencji swoich czynów - będą mogli pospać o kilka tygodni dłużej względnie spokojnie.
Mateusz Morawiecki zaś wyznaczy nowego szefa Komisji Nadzoru Finansowego, bo kadencja obecnego kończy się za niecałe trzy tygodnie. Co w dobrze funkcjonującej demokracji zapewne można by negatywnie oceniać etycznie, bo dobrze byłoby pozostawić ten wybór przyszłemu premierowi, ale w demokracji w polskim wydaniu - nikogo nie dziwi, bo jeśli tylko polityk może coś legalnie zrobić, to oczywiste jest, że to zrobi (a jeśli nie może legalnie, to "tylko" być może to zrobi).
Spektakl, w którym główną i nieudaną rolę odegra Mateusz Morawiecki, nie zaszkodzi też samemu prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Głowa państwa nie kryje bowiem, że chce jeszcze rozgrywać w polskiej polityce, a nie tylko pilnować żyrandola. I choć dyskusja o tym, czy Duda zechce powalczyć o schedę w Prawie i Sprawiedliwości po Jarosławie Kaczyńskim wydaje mi się przedwczesna, to jedno jest pewne - słabszy i sponiewierany przez nową sejmową większość Mateusz Morawiecki ewentualnym prezydenckim planom może tylko pomóc.
A, właśnie - marszałkiem-seniorem zostanie Marek Sawicki z PSL. Jest młodszy od wielu posłów, w tym od Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Jako że są to - wydarzenie i funkcja - w praktyce na tyle nieistotne, odnotowuję je tylko dla porządku.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl