- Nie ma nadziei, że Danyło będzie kiedyś normalnie funkcjonować - mówi dr Janusz Witalis, lekarz prowadzący chłopca. © Archiwum dr Janusza Witalisa

Koszmar skatowanego 3,5‑latka. "Póki możemy, będziemy go ratować"

Dariusz Faron
24 listopada 2023

Jest nadzieja dla 3,5-letniego Danyły, którego historia wstrząsnęła Polską. Tak przynajmniej twierdzi Beata Misiewska, założycielka zbiórki dla chłopca. – Nie wiemy, kim jest ta kobieta. Zbiórka nie ma sensu. Zmiany w układzie nerwowym są nieodwracalne – odpowiada dr Janusz Witalis z Podkarpackiego Hospicjum dla Dzieci.

  • Danyło trafił do szpitala w październiku 2022 r. Według prokuratury był katowany, gwałcony i przypalany papierosami. Matce oraz jej konkubentowi grozi dożywocie.
  • Dr Janusz Witalis określa stan dziecka jako wegetatywny. Jak mówi, niewiele można już zrobić. Z tym większym zdziwieniem przyjął wiadomość, że kilka dni temu ruszyła zbiórka pieniędzy dla chłopca.
  • Według Podkarpackiego Hospicjum dla Dzieci Danyło mógłby przebywać w hospicjum domowym. Nie ma jednak nikogo, kto zapewniłby mu całodobową opiekę.

Tekst: Dariusz Faron

Jak się czujesz?

Dobrze spałeś?

Widziałeś, jakie słońce?

Dr Janusz Witalis z Podkarpackiego Hospicjum dla Dzieci wie, że 3,5-letni Danyło nie odpowie. Zadawanie pytań pomaga jednak lekarzowi prowadzącemu chłopca utrzymać równowagę psychiczną. Do niektórych obrazów nie da się przywyknąć.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ciemne oczy Danyły pozostają otwarte, lecz dziecko nie reaguje na głos. Czasem tylko mrugnie. Z małego ciała odchodzą rurki. Tracheotomijna pozwala mu oddychać, przez tzw. PEG jest karmiony. Nie mówi, ale czuje. Pielęgniarki nieraz dostrzegają na jego twarzy napięcie, które znika po podaniu środków przeciwbólowych.

Dr Witalis powtarza to, co mówił już mediom w przeszłości. – Przez 50 lat pracowałem na intensywnej terapii noworodka. Nigdy nie spotkałem jeszcze takiego pacjenta. Chodzi o skalę obrażeń oraz brutalność, z jaką został potraktowany.

– Jestem załamany. Z losem chłopca trudno się pogodzić. Żeby zrobić dziecku coś takiego, trzeba naprawdę być zwyrodnialcem.

BITY. GWAŁCONY. PRZYPALANY PAPIEROSEM

Polska pierwszy raz słyszy o Danyle w październiku 2022 r.

Witalij S., partner matki dziecka, przywozi je taksówką na izbę przyjęć szpitala w Stalowej Woli. Lekarze natychmiast wzywają śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i policję. 2,5-letni chłopczyk ma krwiaka pod czaszką oraz ślady pobicia na całym ciele. Przeżywa dzięki operacji w Szpitalu Klinicznym w Rzeszowie.

Śledczy ustalają, że dziecko było katowane, wielokrotnie gwałcone i przypalane papierosem.

Matka oraz jej konkubent są oskarżeni o usiłowanie zabójstwa, gwałty oraz znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem. Grozi im dożywocie.  

Od maja 2023 r. Danyło przebywa w Podkarpackim Hospicjum dla Dzieci. Ma pourazowe uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego z lewostronnym porażeniem oraz ubytek powłok czaszki. Cierpi na wodogłowie. Przyjmuje leki przeciwpadaczkowe.

Dr Witalis: - Nie ma szans, że chłopiec będzie kiedyś normalnie funkcjonował, rozmawiał, chodził. Jest w stanie wegetatywnym. Odkąd do nas trafił, nie odnotowaliśmy postępu. Nie widzę żadnej nadziei, by sytuacja uległa poprawie.

Danyło jest rehabilitowany, by nie zanikły mięśnie.

– Podajemy mu lekarstwa, pielęgnujemy. O wyleczeniu nie ma mowy. Chcemy zapewnić mu jak największy komfort. Robimy dla niego wszystko, co możemy – zaznacza kierownik stacjonarnego Podkarpackiego Hospicjum dla Dzieci lek. med. Kazimierz Czerwonka.

Dlatego lekarzy zaskoczyła informacja, że ktoś chce zabrać chłopca z ich placówki.

NIEOCZEKIWANA ZBIÓRKA

Beata Misiewska, urzędniczka z Niska na Podkarpaciu, zaznacza na wstępie: to nie ona jest tu istotna, tylko dziecko.

Opowiada:

Jakiś czas temu zobaczyła w telewizji materiał o Danyle i pękła. W domu nie mogła znaleźć sobie miejsca. Uznała, że zrobi wszystko, żeby pomóc dziecku. Udało jej się dotrzeć do ojca Danyły, Wadyma Panasiuka. Mężczyzna, jak twierdził wcześniej na łamach "Super Expressu", rozwiódł się z matką chłopca, nie miał regularnego kontaktu z synem. Po aresztowaniu kobiety jest jego opiekunem prawnym.

Wadym pracuje na budowie na Górnym Śląsku. Gdy zgłosiła się Misiewska, ucieszył się, że ktoś chce mu pomóc. Głównie ze względu na barierę językową upoważnił ją do reprezentowania go ws. Danyły. Kobieta przedłożyła w hospicjum swoje pełnomocnictwo.

Misiewska twierdzi w rozmowie z Wirtualną Polską, że chłopcu można jeszcze pomóc. W niedzielę, 12 listopada, założyła zbiórkę charytatywną. Zgromadziła do tej pory ponad 19 tys. złotych. Potrzeba 40 tys., ale – jak wyjaśnia – to kwota umowna. Wszystkie środki mają zostać przekazane dla Danyły.

Inicjatorka akcji tłumaczy, że chłopiec potrzebuje konkretnej rehabilitacji. By uzyskać efekty, musi się ona odbyć szybko w specjalistycznym ośrodku.

W opisie zbiórki czytamy: – Obecne, nowoczesne metody leczenia komórkami macierzystymi dają szansę również w tak ciężkich przypadkach […]. Środki finansowe potrzebne są na transport medyczny, konsultacje, wykonanie ortez […] rehabilitację i środki wzmacniające odporność dziecka.

Skąd przekonanie, że komórki macierzyste mogą pomóc chłopcu?

Misiewska argumentuje: parę osób napisało jej tak na Messengerze. Nie są lekarzami, ale spodziewa się, że mają orientację w temacie. Przyznaje, że zdanie o komórkach macierzystych jest w opisie zbiórki "nadprogramowe". Być może zostanie "sprostowane". Kobieta czeka na opinię neurologa w tym temacie.

TAJEMNICZY SPECJALISTA

Zbiórka to nie wszystko.

Beata Misiewska wysłała dokumenty dziecka do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka. Jak mówi, usłyszała od jednego z lekarzy, że według wstępnej oceny można uzupełnić powłoki czaszki Danyły. Do ostatecznej decyzji potrzebne jest wykonanie dodatkowych badań.

Misiewska nie podaje nazwiska specjalisty z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka, który analizował dokumentację Danyły, bo nie chce wystawiać go na krytykę opinii publicznej.

Nazwiska nie podaje także Wojciech Gumułka, rzecznik prasowy Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka. Potwierdza jedynie, że konsultacja się odbyła. Placówka nie będzie zabierała głosu w całej sprawie.

Gdy Misiewska przekazała dr. Witalisowi, że profesor z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka chce skonsultować przypadek chłopca, lekarz prowadzący poprosił o telefon od specjalisty z Katowic, by poznać szczegóły. Kontakt jednak nie nastąpił.

Niedawno Misiewska skrytykowała na łamach "Super Expressu" lekarzy Danyły. – W Rzeszowie nie mogą zrobić dla chłopca nic więcej, ale nikt też nie chce go wypuścić dalej, by pomógł ktoś inny – mówiła.

Inicjatorka akcji nie rozumie postawy hospicjum. Według niej, jeśli takiej klasy specjalista ma wgląd w dokumentację i potrzebuje jedynie najnowszych badań, "to wie, co mówi".

LEKARZE DANYŁY: ZBIÓRKA NIE MA SENSU

Podkarpackie Hospicjum dla Dzieci jest całkowicie zdezorientowane.

– Zbiórka nie ma sensu. Ktoś pomyślał sobie o komórkach macierzystych i innych dziwnych rozwiązaniach, nie znając tematu. Tak się nie robi. Dziś przeprowadzanie zbiórek na terapie, które w danym przypadku są niemożliwe do zrealizowania, stało się bardzo modne – mówi dr Kazimierz Czerwonka, kierownik hospicjum stacjonarnego.

– Pan profesor, którego nazwiska nie znamy, przekazał jakąś informację. Nie wiemy, kto to mówił i po co. Nie można oceniać pacjenta, nie widząc go – grzmi lekarz.

– Nie otrzymaliśmy żadnego wniosku o transport dziecka. To tak nie działa, że ktoś wymyśli diagnostykę w Katowicach, Poznaniu czy Szczecinie, a my będzie transportować chłopca tam i z powrotem. Po informacji, że jest zaplanowana jakaś konsultacja, poprosiliśmy, aby ów profesor zadzwonił do dr. Witalisa. Nie było takiego kontaktu. Więc o co w tym wszystkim chodzi? – pyta Czerwonka.

Dziwi się również pomysłowi operacji uzupełniania powłok czaszki. – Otwór w czaszce jest dla nas zaworem bezpieczeństwa. Możemy dzięki temu lepiej monitorować, czy np. w mózgu nie ma obrzęku. Nie uzupełnia się ubytku, póki nie nastąpi zakończenie procesu kostnego. Tezy o zamykaniu czaszki to z punktu widzenia neurochirurgicznego jakieś bzdury – dodaje kierownik hospicjum.

Pyta, na co zbierane są pieniądze. I punktuje:

Chłopiec nie wymaga specjalistycznego transportu. Jeśli jakaś placówka zechce przebadać Danyłę, hospicjum dostarczy go do odpowiedniego szpitala.

Jest regularnie rehabilitowany zarówno w hospicjum, jak i rzeszowskim szpitalu. Placówka, w której na co dzień przebywa, zatrudnia rehabilitantów.

Hospicjum zapewnia mu ortezy.  

Badania obrazowe wykonywane są na NFZ. To, że Danyło jest Ukraińcem, nie ma znaczenia.

– Zapewniamy chłopcu wszystko, czego potrzebuje – powtarza Czerwonka.

Pytam Beatę Misiewską, czy chce się odnieść do argumentów lekarzy.

– Nie rozumiem, dlaczego hospicjum zajmuje się sprawą zbiórki, skoro jej nie organizuje, nie jest proszone o propagowanie, nie zostało w jakikolwiek sposób proszone o stanowisko ani nie jest podmiotem wydającym zgody na jej organizację. Tym bardziej będąc samemu otwartym na każde wpłaty finansowe, również od ojca Danyłki.

Jednocześnie informuję, że jeśli zaistnieją okoliczności, które uczynią tę zbiórkę trwale bezcelową, wpłaty zostaną zwrócone darczyńcom – odpisuje inicjatorka akcji.

WUJKOWIE I CIOCIE Z HOSPICJUM

Nie wiadomo, co będzie z Danyłą.

Jak mówią lekarze z Podkarpackiego Hospicjum dla Dzieci, chłopiec mógłby przebywać w hospicjum domowym, ale ktoś musiałby się nim zaopiekować. Ojciec pracuje na budowie 250 km od Rzeszowa. W placówce zjawił się kilka razy.

– Rozumiem tatę. Przyjechał, jak tylko dowiedział się o dramacie syna. Trudno, by porzucił pracę, która jest jego źródłem utrzymania. Niedawno jego firma przeniosła się na Górny Śląsk. Wcześniej pracował w zupełnie innym rejonie Polski – opowiada dr Czerwonka.

Danyło spędza czas głównie z "ciociami" i "wujkami" z hospicjum. Pod tym względem nie jest wyjątkowy. W podkarpackiej placówce przebywa obecnie siedemnaścioro pacjentów. Choroby genetyczne. Powikłania neurologiczne. Rzadziej nowotwory. Więcej niż połowy nikt nie odwiedza.

34-latka leży w hospicjum od 13 lat, od powstania placówki. Po urazie głowy doszło do infekcji, która doprowadziła do zmian w mózgu. Stan wegetatywny.

Inne przypadki:

27-latka z dziecięcym porażeniem mózgowym i sztucznymi drogami oddechowymi. Jej matka chorowała na nowotwór. Powiedziała lekarzowi: "Panie doktorze, kończę chemioterapię i nazajutrz przyjeżdżam po córkę". Nieoczekiwanie zmarła, córka została sama. 

Chłopak w bardzo ciężkim stanie. 60-letnia matka choruje na cukrzycę, ojciec na nerki, jeździ na dializy. Pytają w hospicjum, co mają zrobić. "Po prostu wpadajcie, kiedy możecie". Nie są częstymi gośćmi.

Nieraz hospicjum może kogoś wypisać, ale pacjenta nie ma kto odebrać. Rusza cała machina prawna: odebranie praw rodzicielskich, szukanie placówki instytucjonalnej. Nigdy nie ma kolejki chętnych, by opiekować się umierającym dzieckiem.

Dr Witalis: – Czasem myślę, że lepiej, aby ktoś już odszedł. Do cierpienia najmłodszych nie da się przyzwyczaić. Codziennie po powrocie z pracy zatrzymuję się nad brzegiem Sanu. Patrzę w wodę i milczę. W ten sposób resetuję głowę.

Może i czynności medyczne wykonuje się automatycznie. Ale nie da się oddzielić pacjenta od jego historii.

Dlatego z tyłu głowy cały czas siedzi, przez co przeszedł Danyło.

CZEKANIE NA DECYZJĘ

Trudno powiedzieć, jak długo chłopiec zostanie w rzeszowskim hospicjum.

Dr Czerwonka: – Obecnie przebywa na rehabilitacji, później najprawdopodobniej wróci do nas. Będziemy czekać, aż tata Danyły podejmie decyzję.

Dr Witalis: – Ojciec szuka hospicjum stacjonarnego w pobliżu miejsca zamieszkania. Taki scenariusz mnie cieszy. Chciałbym, aby był przy dziecku. Chłopiec musi mieć codzienną opiekę lekarską. Opcją jest hospicjum domowe z lekarzem przyjeżdżającym na wizyty.

Nie da się też oszacować, jak długo Danyło będzie walczył. W każdej chwili może dojść do zatrzymania krążenia.

– Z Danyłą nie ma kontaktu, ale nie przedłużamy mu życia na siłę. W katalogu świadczeń hospicyjnych nie ma terapii uporczywej. To nie jest ten przypadek – tłumaczy dr Czerwonka.

A Dr Witalis konkluduje:

– Naszym zadaniem jest dopilnować, żeby nie wdała się infekcja. Żeby jak najmniej cierpiał. Gdyby doszło do zatrzymania akcji serca, pozwolilibyśmy mu odejść.

Ale dopóki możemy, będziemy go ratować.  

***

Za pośrednictwem Beaty Misiewskiej poprosiłem o rozmowę tatę Danyły. Do momentu publikacji tekstu nie uzyskałem jego odpowiedzi.

Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn