Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Ukraina wyjechała bez porozumienia, z popsutymi stosunkami ze swoim - do niedawna - najważniejszym sojusznikiem, ze znacznie słabszą pozycją zarówno do dalszego prowadzenia wojny, jak i do ewentualnych negocjacji z Putinem. Co najgorsze - jak donosi "The Washington Post" - Trump rozważa teraz zamrożenie wszelkiej pomocy dla Ukrainy.
Stany Zjednoczone z kolei wyrządziły sobie największą wizerunkową szkodę od czasu drugiej wojny w Iraku. Poza globalnym elektoratem MAGA - zachwyconym tym, jak Trump i Vance potraktowali ukraińskiego prezydenta - cały demokratyczny świat jest głęboko zniesmaczony tym, co zobaczył w Gabinecie Owalnym. Trump i Vance zachowywali się nie jak "przywódcy wolnego świata", ale szkolni prześladowcy, dręczący słabszego rówieśnika.
Brutalność, z jaką potraktowany został Zełenski, towarzysząca jej nadmiarowa, niczym nieuzasadniona obcesowość, zapowiadają nowy światowy porządek, w którym wielkie mocarstwa nawet nie dbają o pozory przestrzegania jakichkolwiek reguł i honorowania jakichkolwiek wartości, a słabi są publicznie pomiatani i upokarzani.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Posłowie PiS klaskali Trumpowi. "Chwilowa euforia"
Awantura w Białym Domu podważa też wizerunek Trumpa jako wielkiego negocjatora, mistrza zawierania "dealów". Jak się okazało, mimo obietnic o błyskawicznym zakończeniu wojny, nie był on w stanie porozumieć się z Zełenskim - prezydentem silnie zależnego od amerykańskiej pomocy państwa, od trzech lat toczącego wyniszczającą wojnę ze znacznie silniejszym sąsiadem.
To, co stało się w Białym Domu, oznacza też wielki problem dla Europy. Nasz kontynent staje przed najgorszym możliwym scenariuszem: niekontrolowanego, szybkiego pękania transatlantyckich więzi i konieczności samodzielnego dalszego wspierania Ukrainy. Co więc ma zrobić Europa?
Czy Zełenski powinien się ugiąć?
Z pewnością nie powinna wdawać się w jałowe dyskusje, czy Zełenski powinien się ugiąć przed prezydentem USA, w pokorze znieść to, co mówili mu Trump i Vance, masować ego amerykańskiego prezydenta tak, by wyjechać z Waszyngtonu z porozumieniem dającym mu mocniejsze karty do dalszej gry. Teoretycznie krytycy Zełenskiego nie są bez racji: ukraiński prezydent powinien mieć świadomość, że nie znajduje się w przyjaznym mu otoczeniu, że publiczna kłótnia z Trumpem może się źle skończyć, powinien kontrolować emocje.
Problem w tym, że nie ma żadnych gwarancji, że to przyniosłoby jakikolwiek efekt. Że nawet gdyby w piątek Zełenski wyjechał z umową surowcową, to czy w dłuższym terminie poprawiłoby to sytuację Ukrainy, czy faktycznie pozwoliłoby wynegocjować mniej niekorzystne zawieszenie broni z Rosją.
Trump bardzo wyraźnie daje przecież do zrozumienia, że nie podchodzi do negocjacji jako sojusznik Ukrainy, ale jako ktoś, kto chce rozdzielić dwie strony uwikłane w bezsensowną z jego punktu widzenia walkę. Zależy mu na ogłoszeniu sukcesu "zakończenia wojny", a nie na zapewnieniu bezpieczeństwa Ukrainie. Jedyne, co w piątek miał do powiedzenia na ten temat, to to, że Putin z pewnością nie zerwie z nim porozumienia, bo w przeciwieństwie do Bidena się z nim liczy. Trudno się dziwić, że takie deklaracje nie uspokoiły Zełenskiego.
Czytaj również: Świat reaguje na sceny z USA. Media wstrząśnięte [NA ŻYWO]
Można się zastanawiać, czy spotkanie w Gabinecie Owalnym nie było zastawioną na Zełenskiego pułapką, czy Trumpowi i Vance’owi nie zależało na zerwaniu negocjacji i osłabieniu pozycji Zełenskiego, tak by nie miał wyboru i zgodził się na niekorzystne dla Ukrainy warunki zakończenia wojny, czy nową, szczególnie "kolonialną" wersję umowy ze Stanami Zjednoczonymi o eksploatacji ukraińskich surowców. Albo czy Trump, czując, że nie sposób będzie porozumieć się z Putinem, postanowił doprowadzić do przesilenia, które pozwoli mu zwalić winę za brak pokoju na Zełenskiego.
Po samym przebiegu spotkania nie sposób ocenić, na ile do awantury doszło przypadkiem, na ile celowo i komu pierwszemu puściły nerwy. Oceny tego w dużej mierze zależeć będą od sympatii - pro- lub antytrumpowskich - patrzącego. Jeśli jednak sytuacja w Gabinecie Owalnym nie była przygotowaną przez Amerykanów ustawką, to mamy inny problem: największe mocarstwo Zachodu podejmuje dziś strategiczne decyzje, kierując się urażonym, wyjątkowo kruchym ego jego prezydenta. Nie jest to sytuacja pozwalająca spać spokojnie przywódcom po drugiej stronie Atlantyku.
Widmo gaullizmu krąży nad Europą?
Teraz europejscy przywódcy będą starali się pewnie jakoś pogodzić Trumpa i Zełenskiego, posadzić ich z powrotem przy stole. Dla Europy najlepiej byłoby, gdyby wrócił "deal", który - jak się wydawało - leżał na stole jeszcze w piątek rano: umowa surowcowa między Stanami a Ukrainą, dalsze wsparcie Waszyngtonu dla Kijowa, negocjacje prowadzone z dobrą wolą wobec interesów Ukrainy, wojska francuskie i brytyjskie w Ukrainie jako gwarancja porozumienia z Putinem i wsparcie dla nich z drugiej linii ze strony Stanów.
Architekci tego porozumienia - francuski prezydent Emmanuel Macron i brytyjski premier sir Keir Starmer - będą starali się wykorzystać dobre relacje, jakie w ostatnim tygodniu zbudowali z Trumpem, by naprawić katastrofę z piątku. Nie ma jednak żadnych gwarancji, że Trump będzie chciał z nimi rozmawiać, że po prostu nie obrazi się teraz na Zełenskiego.
Jednocześnie to, co stało się w Gabinecie Owalnym, wzmocni w Europie przekonanie, że Stany Zjednoczone za prezydentury Trumpa po prostu nie są wiarygodnym sojusznikiem i Europa musi zacząć budować własną architekturę bezpieczeństwa. Druga kadencja Trumpa "wskrzesiła" generała de Gaulle’a i wizję "strategicznej autonomii Europy". Za sprawą nowej amerykańskiej administracji najbardziej proatlantyccy do tej pory liderzy - jak przyszły kanclerz Niemiec Friedrich Merz - zmieniają się w "gaullistów".
Problem w tym, że Europa nie jest w stanie sama z marszu zapewnić sobie bezpieczeństwa. Nawet gdyby była do tego politycznie gotowa, a nie jest. Niektóre państwa, jak Węgry, bardziej niż nieprzewidywalności Trumpa obawiają się głębszej integracji Unii. Wielu liderów liczy na to, że jakoś uda się przeczekać Trumpa i wrócić do dobrych transatlantyckich relacji. Tylko Trumpa zastąpić może J. D. Vance, który - jak wszystko wskazuje - byłby dla Europy jeszcze bardziej kłopotliwą opcją.
Europa powinna więc jednocześnie starać się maksymalnie opóźnić zwijanie amerykańskiego parasola - co oznacza chodzenie na palcach wokół narcyzmu, kaprysów i trudnych do zaakceptowania żądań Trumpa - a przy tym po cichu budować własne zdolności bezpieczeństwa. Byłoby to szalenie trudne, nawet gdyby u naszych granic nie toczyła się wojna, w której Europa nie może pozwolić sobie na klęskę Ukrainy. W obecnej sytuacji może okazać się to zadaniem, któremu europejskie państwa po prostu nie podołają. Bo od godnych pochwały słów solidarności z Zełenskim, jakie w piątek popłynęły z prawie wszystkich europejskich stolic poza Budapesztem, do nowych rozwiązań bezpieczeństwa droga daleka.
Nie możemy budować naszego bezpieczeństwa na tym, że Trump nas chwali
Gdzie w tym wszystkim jest Polska? Jako kraj przyfrontowy, mający "szczęście" sąsiadować z putinowską Rosją, głęboko zależnym od amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, w głębokich kłopotach.
W naszym interesie jest jak najwolniejsze zwijanie amerykańskie parasola, ratowanie, co się da, z transatlantyckich relacji i pomocy Waszyngtonu dla Kijowa. Jednocześnie to, co stało się w Gabinecie Owalnym, musi być dla nas dzwonkiem alarmowym.
Trump - co zachwyciło kilku polityków PiS - pochwalił nas w trakcie spotkania z Zełenskim, wymienił jako wzorcowego sojusznika, który płaci na obronność nawet więcej, niż ma obowiązek. Szaleństwem byłoby jednak budować na takich pochwałach polską politykę bezpieczeństwa.
Po pierwsze, widząc jak nieprzewidywalny jest Trump, nie mamy gwarancji, że za miesiąc albo za rok nie zmieni zdania. Po drugie, nie wiemy, czy podobne pochwały nie są grą na podział Europy, na osłabienie jej "gaullistowskiego" momentu. A choć Polska z pewnością nie powinna, wzorem Zełenskiego, zrażać dziś sobie niepotrzebnie Trumpa, to jednocześnie musi zacząć się zabezpieczać na wypadek, gdyby nie okazał się wiarygodnym sojusznikiem.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek