Układ lekarzy od narządów
W piątek rano siedmiu funkcjonariuszy ABW wkroczyło do biura krajowego konsultanta ds. transplantologii prof. Wojciecha Rowińskiego. Profesor był w tym czasie na wykładach w USA. Zabezpieczono dokumenty i twarde dyski komputerów. ABW szukała korespondencji profesora, dotyczącej nieprawidłowości w przeszczepianiu narządów w szpitalu MSWiA i aresztowanego kardiochirurga dr. Mirosława G.
24.04.2007 | aktual.: 11.06.2018 15:12
Nalot służb specjalnych miał związek, jak się nieoficjalnie dowiedziała „Gazeta Polska”, z podejrzeniami dotyczącymi niektórych transplantologów o uśmiercanie chorych i „obrót” narządami do przeszczepów. Śledczy zabezpieczają dowody w tej sprawie. „GP” pisała o podejrzeniach „markowania” śmierci mózgowej pacjentów na OIOM-ie w białostockim szpitalu. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego bada wątek dostarczania organów do przeszczepów do szpitala MSWiA m.in. z Białegostoku.
Szpital MSWiA i szpital w Białymstoku nie są jedynymi placówkami, które są na celowniku śledczych. Służby specjalne sprawdzają obecnie m.in. szpitale rejonowe na wylotach dużych miast, do których trafiają ofiary wypadków drogowych – potencjalni dawcy narządów. W szpitalach rejonowych jest gorsza obsługa, może dojść do pomyłki i łatwiej przeoczyć, że zakwalifikowano jako dawcę chorego, który mógł wyzdrowieć.
Gdy funkcjonariusze ABW wkraczali do biura profesora Rowińskiego w Instytucie Transplantologii, gdzie mieści się Fundacja Zjednoczeni dla Transplantacji, której przewodniczącym jest profesor, w tym czasie przebywał on na lotnisku Okęcie – około godz. 11 wylatywał do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie Światowego Towarzystwa Transplantologicznego, gdzie miał wygłosić dwa wykłady. Funkcjonariusze szukali m.in. listu profesora do prof. Janusza Wałaszewskiego, dyrektora Poltransplantu, w którym była mowa o różnego rodzaju nieprawidłowościach w szpitalu MSWiA, dotyczących przeszczepiania narządów i dr. Mirosława G.
Dlaczego służby specjalne „włamują się” do biura najbardziej znanego polskiego transplantologa podczas jego nieobecności? Czyżby nie miały zaufania do krajowego konsultanta?
Prokuratura milczy
28 marca w artykule „Łowcy narządów” napisaliśmy, że dwaj białostoccy lekarze złożyli w prokuraturze zeznania, z których wynikało, że w miejscowym Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym mogło dochodzić do „markowania”, a być może powodowania śmierci mózgowej. Chorym po ciężkich wypadkach, leżącym na OIOM-ach w stanach na granicy życia i śmierci, podawano lek thiopental powodujący śpiączkę. Ci chorzy mieli być potem kwalifikowani jako dawcy narządów.
Po artykule „GP” minister zdrowia Zbigniew Religa powołał do zbadania sprawy specjalny zespół, którego przewodniczącym został wiceminister Jarosław Pinkas. W skład zespołu weszli: prof. Andrzej Członkowski – krajowy konsultant w dziedzinie farmakologii klinicznej, prof. Krzysztof Kusza, krajowy konsultant w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii, prof. Wojciech Rowiński, krajowy konsultant w dziedzinie transplantologii klinicznej.
Już dwa dni po ukazaniu się artykułu komisja stwierdziła, że dokonała przeglądu 32 historii chorób dawców narządów z lat 2005–2006. Po przeanalizowaniu dokumentów uznała, że we wszystkich przypadkach przed rozpoczęciem procedury rozpoznania śmierci mózgu wykonano kontrolę poziomu thiopentalu i stwierdzono, że badani chorzy nie znajdowali się pod wpływem tego leku.
Tymczasem w Krakowie trwały w tym czasie badania toksykologiczne próbek, które, jak podkreślił w rozmowie z „GP” Adam Kozub z białostockiej prokuratury, miały zdecydować o dalszym losie śledztwa. Jak dowiedzieliśmy się w Ministerstwie Zdrowia, wyniki badań powinny pokryć się z danymi z dokumentacji szpitalnej. Badania są owiane tajemnicą, a prokuratura nabrała wody w usta. Prokurator Adam Kozub odmówił udzielenia jakichkolwiek informacji na temat wyników badań laboratoryjnych próbek. – Jest całkowity zakaz udzielania informacji na ten temat. Z jakich powodów? – Ze względu na dobro śledztwa – uciął. „Marnowanie” dawców i podkradanie narządów
Pogłoski o „markowaniu” śmierci mózgowej chorych leżących na OIOM-ie krążyły w białostockiej placówce od lat. Jeden z lekarzy miejscowego szpitala opowiedział prokuratorowi zdarzenie sprzed kilku lat, którego był świadkiem. „Zmarnowałeś mi dawcę” – miał powiedzieć anestezjolog do kolegi lekarza, gdy ten podał choremu leki, które wykluczyły go jako dawcę.
„Ja mam tu leczyć chorych, a nie dostarczać wam dawców!” – miał odpowiedzieć ów lekarz.
Z biuletynu Poltransplantu z marca 2007 r. wynika, że w 2006 r. wyraźnie wzrosła liczba pobrań narządów w woj. podlaskim – 20 dawców na milion mieszkańców. SPSK AM wrócił do pierwszej dziesiątki przodujących pod względem liczby pobrań. W 2006 r. wyraźnie wzrosła liczba przeszczepionych nerek w AM w Białymstoku, gdzie wykonano 40 takich operacji. Natomiast w tym czasie w kraju spadła liczba pobrań od zmarłych – było ich o 11 proc. mniej niż w 2005 r., najmniej od roku 2002.
Wzrosła też w tym czasie liczba przeszczepów w szpitalu MSWiA w Warszawie. W 2006 r. szpital MSWiA pod względem liczby przeszczepów serca po raz pierwszy wyprzedził Zabrze (29), wykonując 35 przeszczepów, najwięcej w Polsce.
Jednym z wątków śledztwa prowadzonego przez ABW było dostarczanie narządów z białostockiego szpitala do szpitala MSWiA w Warszawie.
Według naszych informatorów, również chorzy z prywatnej lecznicy przy ul. KEN w Warszawie, należącej do żony ówczesnego dyrektora szpitala MSWiA, Marka Durlika, trafiali na Wołoską. – Do lecznicy zgłaszali się chorzy, którzy chcieli dostać się na tzw. szybką ścieżkę, aby zakwalifikować się do przeszczepu poza kolejnością – twierdzi w rozmowie z „GP” jeden z warszawskich anestezjologów.
Szpital MSWiA „podbierał” też dawców innym placówkom. W 2004 r. w warszawskim Szpitalu Bielańskim zmarł pacjent. „Polityka” opisała, że komisja lekarska stwierdziła u niego śmierć pnia mózgu. Zmarłego zgłoszono jako dawcę narządów do Poltransplantu. Gdy do szpitala dotarł skierowany przez Poltransplant zespół chirurgów ze Szpitala Dzieciątka Jezus (sąsiadujący z Poltransplantem), którzy mieli pobrać nerki i wątrobę, okazało się, że... dawcy na Bielanach nie ma. Wcześniej przewieziono go do szpitala MSWiA przy ul. Wołoskiej, gdzie pobrano od niego i przeszczepiono narządy. „To skandal, nieuczciwa konkurencja i podkradanie narządów” – stwierdził wtedy prof. Rowiński ze szpitala Dzieciątka Jezus (jednocześnie krajowy konsultant ds. transplantologii) i złożył skargę do Poltransplantu oraz podobno do ministra zdrowia.
„Orzekanie śmierci mózgowej jest skomplikowane. Niektóre szpitale wolą osobę z takim podejrzeniem wysłać w celu pogłębionej diagnozy do lepiej wyposażonych klinik, których personel ma wyższe kwalifikacje” – wyjaśnił wówczas „Polityce” Janusz Wałaszewski, dyrektor Poltransplantu. Natomiast dr Piotr Orlicz, anestezjolog ze szpitala MSWiA, nie ukrywał: „Z kilkunastoma szpitalami zawarliśmy nieformalne porozumienia. Gdy podejrzewają, że mają dawcę, informują nas. My przyjeżdżamy i zabieramy go do siebie. Robimy diagnostykę, powołujemy komisję i ewentualnie dokonujemy pobrań”. Także prof. Zbigniew Rybicki z Wojskowego Instytutu Medycznego przyznał: „Osoba chora, wobec której wysnuto podejrzenie nieodwracalnego ustania funkcji pnia mózgu, jest kierowana (na mocy porozumienia) do Szpitala MSWiA...”.
„Poltransplant tylko w teorii rozdziela narządy pomiędzy wszystkie ośrodki transplantacyjne. Choć nasz szpital już od 15 lat przeszczepia nerki, nie dostaliśmy jeszcze ani jednej z przydziału od Poltransplantu. Większość narządów z Mazowsza trafia bowiem do Szpitala Dzieciątka Jezus lub Centralnego Szpitala Klinicznego AM” – wyjaśnił „Polityce” konieczność stworzenia własnej sieci współpracujących szpitali dr n. med. Marek Durlik, dyrektor szpitala MSWiA. Trzy nerki żony posła
Gdy dyrektorem Instytutu Transplantologii był (do 2004 r.) prof. Rowiński, instytut prowadził Centralną Listę Biorców, którą kierowała Danuta Stryjecka-Rowińska, była żona profesora. CLB gromadziła dane chorych z całej Polski. Na jej prowadzenie instytut otrzymywał pieniądze z Ministerstwa Zdrowia.
Ale szpital MSWiA w Warszawie (a także m.in. ośrodek szczeciński) dążył, by powstały regionalne listy biorców. Powołano je trzy lata temu. W Instytucie Transplantologii listą mazowiecką zajmowała się Magdalena Durlik, była żona dyrektora szpitala MSWiA.
– Wtedy nagle wzrosła liczba przeszczepów u Durlika, w MSWiA – mówi jeden z transplantologów. – Regionalne listy utworzono po to, by każdy ośrodek miał swoje, by np. Durlik mógł dogadywać się z innymi szpitalami i ośrodkami, czy mają odpowiednich dawców. Utworzenie regionalnych list spowodowało, że jest mniejsza kontrola nad kwalifikowaniem dawców i przeszczepianiem – dodaje.
Listy regionalne miały w założeniu ułatwić pacjentom dostęp do przeszczepów, w rzeczywistości powodują, że jest trudniej dobrać dobrego tkankowo dawcę. A gdy dobór jest nie w pełni zgodny, konieczne jest intensywniejsze leczenie immunosupresyjne – wtedy pacjenci biorą więcej leków, na czym korzystają producenci leków.
Według doświadczonych transplantologów, najlepszym rozwiązaniem jest w przypadku Polski prowadzenie krajowej listy – musi być duża pula biorców, by dobrze dobrać dawcę, co nie jest łatwe. Dowodem na to jest, że część narządów „marnuje się” z powodu niedobrania odpowiedniego biorcy.
– Polska jest zbyt małym krajem, by miało sens tworzenie list regionalnych. Samolotem do najbardziej odległego szpitala dokonującego przeszczepów leci się godzinę. W stanach Nowy Jork czy Teksas w USA, które są większe od terytorium Polski, nie ma takiego podziału – mówi znany transplantolog.
Mimo że wprowadzono listy regionalne, nadal jest prowadzona lista krajowa. Gdy prof. Rowiński zbliżył się do wieku emerytalnego, w 2003 r., poprzedzającym jego odejście z Instytutu Transplantologii, Ministerstwo Zdrowia zorganizowało konkurs na prowadzenie tej listy. Konkurs wygrał Poltransplant – utworzona w 1995 r. agenda rządowa, koordynująca pobór i rozdział narządów – i tam przeszły z instytutu dane pacjentów. Dyrektorem Poltransplantu jest prof. Janusz Wałaszewski, dawniej chirurg w klinice prof. Rowińskiego. Teraz centralna lista nazywa się Krajową Listą Biorców i Dawców. Nadal kieruje nią Danuta Rowińska.
To nie koniec zamieszania z listami biorców. Utworzono także tzw. listy specjalne – przyspieszeń, na których powinny być umieszczane osoby, u których trzeba w pierwszej kolejności dokonać przeszczepu ze względu na zagrożenie życia. Listę układa się w Instytucie Transplantologii. W praktyce szarzy obywatele nierzadko czekają w kolejce, a narządy otrzymują VIP-y i ci, którzy mają „dojścia” lub znajdą przekonywające argumenty, by wpłynąć na komisję, aby umieściła ich na liście.
– Na przykład żona znanego polityka PO, Magdalena M., miała przeszczepione już trzy nerki, tymczasem dziecko znanego wokalisty K. oczekiwało na nerkę sześć lat – mówi oburzony warszawski transplantolog.
Lista przyspieszeń biorców powinna być jawna poprzez pesele, także uzasadnienia decyzji powinny być na bieżąco kontrolowane m.in. przez pacjentów, by uniknąć kolesiostwa i korupcji.
– W Polsce propaguje się pobieranie narządów głównie ze zwłok. Można wówczas manipulować biorcami i przyznawać narządy wybranym z listy przyspieszonej. Wówczas to lekarz decyduje, komu przeszczepić narząd. W przypadku żywych dawców jest jeden dawca i jeden otrzymujący od niego np. nerkę czy płat wątroby biorca. Nie ma furtki do lewych dochodów. Co nie znaczy, oczywiście, żeby nie pobierać ze zwłok. Z jakich powodów autorytety w dziedzinie transplantologii nie zaangażują się z równą intensywnością w większą promocję żywych dawców? Narządy od żywych dawców są lepsze, bo krótszy jest czas od pobrania do przeszczepu. W USA aż 40 proc. dawców jest żyjących, w Japonii 100 proc., w Polsce tylko około 5–10 proc. – mówi doświadczony transplantolog.
Układ libijski
Transplantologią polską rządzi od lat układ tych samych lekarzy.
– Wszyscy liczący się w tym układzie wyjeżdżali w latach 1987–1993 do Libii i innych krajów arabskich na kontrakty jako transplantolodzy – mówi jeden z warszawskich transplantologów. – Była umowa z Libią, przyjeżdżali do nas na przeszczepianie nerek. Nasi lekarze podobno tam przygotowywali do przeszczepów w Polsce. Jeździli do krajów arabskich m.in. Zbigniew Gaciąg – dziekan wydziału kształcenia podyplomowego AM w Warszawie, prof. Rowiński, prof. Wałaszewski.
Lekarze transplantolodzy opowiadają, że w 2000 r. byli w Polsce pacjenci z zagranicy, m.in. z Libii. Swego czasu przyjeżdżali też, głównie aby przeszczepić nerkę, chorzy z dziećmi z Ukrainy. Nowa ustawa transplantacyjna z 2005 r. dawała większą możliwość pobrania od tzw. żywych dawców spokrewnionych emocjonalnie. Uprościła i rozszerzyła procedury. To zwiększa możliwości transplantologii, ale i otwiera furtkę do patologii, jeśli przepisy nie zabezpieczają przed tym. Można na przykład przyjść z kimś, określonym jako przyjaciel (czyli z każdym), jako dawcą. Nie zawsze wiadomo, w jaki sposób biorca uzyskał zgodę dawcy. Handel organami w Polsce jest zabroniony, działa jednak czarny rynek. To furtka, która umożliwia przeszczepianie narządów przykładowo od uchodźców.
– Powinna być opracowana dokładna procedura, która zabezpiecza przed takimi sytuacjami. Nie może być tak, by lekarz na protokole komisji kwalifikującej dawcę podpisywał się za innego lekarza, który pobiera narząd i będzie go potem przeszczepiał (co jest niezgodne z przepisami, bo stwarza ryzyko patologii) – mówi doświadczony anestezjolog. Według niego prokuratura powinna skontrolować dokumenty – karty żywych dawców w Poltransplancie, dotrzeć do tych dawców i sprawdzić, czy oddały narząd osobom wymienionym w dokumentach. Prokuratura sprawdzi lekarzy
Wokół tych samych osób w polskiej transplantologii pączkują różnego rodzaju organizacje, towarzystwa, fundacje transplantologiczne, rady naukowe. Wiele organizacji transplantologicznych jest finansowanych przez firmy farmaceutyczne, sprzedające leki immunosupresyjne, które chorzy po przeszczepach muszą brać do końca życia. Chodzi o gigantyczne pieniądze. W ub. roku lekarzami sponsorowanymi przez firmy farmaceutyczne zainteresowała się prokuratura.
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zlecił prokuraturze zbadanie korumpowania lekarzy przez koncerny farmaceutyczne. Chodzi o ujawnione przez media materiały ze szkolenia przedstawicieli handlowych koncernu Roche, którzy trenowali, jak sobie radzić z lekarzem wypisującym recepty na leki konkurencji, mimo że na przykład był na atrakcyjnym, sponsorowanym przez firmę farmaceutyczną wyjeździe. Dyrektor generalna Roche Polska Ewa Grenda tłumaczyła wówczas, że przygotowywano przypadki hipotetycznych zachowań rynkowych, które firma uznaje za nieetyczne.
– 6 czerwca 2006 r. wszczęliśmy śledztwo w tej sprawie. Przedłużono je do 6 czerwca 2007 r. – mówi „GP” Maciej Kujawski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Ewa Grenda jest członkiem zarządu Fundacji Zjednoczeni dla Transplantacji, która została założona przez dwa koncerny farmaceutyczne: Roche i Novartis, producentów leków immunosupresyjnych dla osób po przeszczepach. Członkiem zarządu jest też Jyrki Tapani Sura z Novartisu. Sponsorem fundacji jest także koncern Fujisawa. Fundacja otrzymała też dotację 50 tys. zł z Ministerstwa Zdrowia. Mężem Ewy Grendy jest prof. Ryszard Grenda, kierownik Kliniki Nefrologii, Transplantacji Nerek i Nadciśnienia Tętniczego w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, członek Krajowej Rady Transplantacyjnej i były członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Transplantacyjnego. Ewa Grenda, jak wyczytaliśmy w biuletynie Poltransplantu ze stycznia 2006 r., weszła w skład grupy roboczej, powołanej przez dyrektora Poltransplantu Janusza Wałaszewskiego, która ustaliła m.in., że program komputerowy dla ośrodków dializ, Regionalnych Ośrodków Kwalifikujących i Krajowej Listy Biorców przygotowała firma Roche. Czy firma farmaceutyczna powinna mieć
dostęp do tak tajnych danych?
Przewodniczącym fundacji jest krajowy konsultant w dziedzinie transplantologii prof. Wojciech Rowiński, członek rady naukowej przy ministrze zdrowia. W radzie fundacji zasiadały do niedawna znamienite osoby, m.in. posłowie PO Jan Rokita i Konstanty Miodowicz oraz zastępca głównego inspektora sanitarnego Seweryn Jurgielaniec. Członkami fundacji są: szef Poltransplantu prof. Wałaszewski, prezydent Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” Henryka Bochniarz, były minister sprawiedliwości Stanisław Iwanicki, były minister zdrowia prof. Janusz Komender, były prezes Kredyt Banku Stanisław Pacuk. Cele fundacji są szczytne – propagowanie wśród społeczeństwa przeszczepiania narządów, komórek i tkanek. Jednak sponsorujące ją koncerny produkują bardzo drogie leki zapobiegające odrzuceniu przeszczepu, są więc zainteresowane w zdobywaniu przychylności lekarzy. Im więcej dawców i im dłużej człowiek żyje po przeszczepie (średnio ok. 15–20 lat), tym więcej sprzedaje się leków. Chodzi o kilkaset milionów złotych zarobku
rocznie. Rozdział i refundacja tych leków leży w gestii ministra zdrowia i konsultanta krajowego w dziedzinie transplantologii prof. Wojciecha Rowińskiego oraz konsultantów wojewódzkich. Koncerny sponsorujące fundację co roku organizują i finansują dla elitarnej grupy lekarzy seminaria i szkolenia. Koncerny mają czysty interes w finansowaniu fundacji. Ale jaki interes ma Ministerstwo Zdrowia, by tolerować uwikłanie lekarzy i urzędników w sponsoring firm farmaceutycznych? I czym kierował się resort, wprowadzając system, według którego tylko lekarze umieszczeni na specjalnej liście mogą wypisywać recepty na leki immunosupresyjne? Antybiotyki czy leki przeciwnadciśnieniowe, które chory stale bierze, może przepisać każdy lekarz. Leki immunosupresyjne – tylko lekarz z listy… Czy czasem nie ci lekarze z listy korzystają z wycieczek sponsorowanych?
25 stycznia 2007 r. powstała Polska Unia Medycyny Transplantacyjnej. Prezesem jest rektor AM w Warszawie prof. Leszek Pączek (działalność zawieszona z powodu obowiązków rektorskich), wiceprezesem – prof. Rowiński. W radzie ekonomicznej unii są m.in. firmy przemysłu farmaceutycznego. Wiele zadań i celów Fundacji Zjednoczeni dla Transplantacji i unii pokrywa się. Są to głównie: upowszechnianie w społeczeństwie i promowanie dawstwa narządów.
Plagiat profesora?
Transplantolodzy korzystają z grantów naukowych na prowadzenie badań klinicznych nad nowymi lekami. M.in. otrzymują z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego granty dotyczące transplantologii i leków immunosupresyjnych. Część tych projektów popiera i dotuje Ministerstwo Zdrowia. Decyduje o tym m.in. dyr. Roman Danilewicz, dyrektor departamentu nauki i szkolnictwa wyższego resortu zdrowia, były pracownik prof. Rowińskiego. Chodzi o duże kwoty, od 100 tys. do nawet miliona złotych.
– Projekty mają często charakter badania klinicznego, a te nie powinny być finansowane przez ministerstwo nauki, gdyż jest to domena przemysłu farmaceutycznego. Czy ministrowie nauki i zdrowia sprawdzili, kto korzysta z tych dotacji i czy nie zachodzi konflikt interesów naukowców, zatrudnionych zarazem na posadach państwowych? – pyta jeden z transplantologów.
Od 11 do 13 maja tego roku odbędzie się Międzynarodowy Kongres Polskiego Towarzystwa Transplantacyjnego. Ustępującym prezesem jest minister Religa, a prezesem elektem – prof. Rowiński, który jest członkiem komitetu organizacyjnego i naukowego kongresu.
W środowisku naukowym AM mówi się o plagiacie pracy doktorskiej, której promotorem miał być prof. Rowiński. Potwierdza to dziekan I Wydziału Lekarskiego AM Marek Krawczyk.
– Rada Wydziału nie dopuściła tej pracy do obrony. Stwierdziła, że „doszło do naruszenia zasad dobrej praktyki badań”. Pewne jej części powielały się z inną pracą. Rada Wydziału przekazała tę sprawę do komisji dyscyplinarnej – powiedział „GP” dziekan Krawczyk.
Zwróciliśmy się do prof. Piotra Fiedora z Katedry i Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej Instytutu Transplantologii, którego doktoranta praca miała być wykorzystana w rzekomym plagiacie. – Doktorat ten został w 2004 r. wstrzymany od obrony publicznej przez dziekana I Wydziału Lekarskiego na podstawie opinii specjalnie powołanej komisji naukowej. Doktorat ten był plagiatem pracy doktorskiej mojego doktoranta. W tej sprawie do chwili obecnej toczy się w uczelni postępowanie wyjaśniające – mówi prof. Fiedor.
Jak zakończy się postępowanie w sprawie plagiatu i śledztwo ABW oraz prokuratury, dotyczące układów i powiązań w środowisku transplantologów, dziś jeszcze nie wiadomo. Ale na pewno wiele w transplantologii trzeba zmienić. – Minister Religa powinien odciąć się od układu pewnej grupy transplantologów i zażądać oświadczeń o konflikcie interesów, a także lustracyjnych, od krajowych konsultantów, Rady Naukowej przy ministrze zdrowia, Krajowej Rady Transplantologicznej. Tylko wtedy można będzie zlikwidować patologię i zagrożenie korupcją – mówi doświadczony profesor transplantologii.
Profesor Wojciech Rowiński przebywa obecnie na wykładach w Nowym Jorku. Nie znalazł czasu, by odpowiedzieć na przesłane e-mailem pytania dotyczące problemów transplantologii, jak również podejrzenia o plagiat.
Leszek Misiak