"Maszeruj albo giń". Kaczyński jak chirurg wycina i szyje. Tak właśnie tworzy listy wyborcze

- Takiego chaosu i nerwów nigdy wcześniej przed tworzeniem list u nas nie było - mówi zaprawiony w bojach poseł Prawa i Sprawiedliwości. Chwilę przed i tuż po zatwierdzeniu list wyborczych przez władze partii szeregowi posłowie i działacze wydzwaniali do dziennikarzy: - Czy wie pan może, z którego miejsca i gdzie będę kandydował?

Jarosław Kaczyński szykuje się na wybory
Jarosław Kaczyński szykuje się na wybory
Źródło zdjęć: © East News | Piotr Molecki
Michał Wróblewski

31.08.2023 | aktual.: 31.08.2023 23:21

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Pierwszy kurz w partii opadł - po tym, jak Jarosław Kaczyński (a wcześniej nieoficjalnie Wirtualna Polska) ujawnił pełną listę kandydatów swojego ugrupowania na pierwszych miejscach na listach wyborczych.

Stało się to chwilę po godz. 14. Do centrali PiS przy Nowogrodzkiej wcześniej zjechali liderzy list, wypili kawę, zjedli po ciastku i z bojowymi minami - ale też z ulgą - stanęli murem za prezesem.

Kawa i kanapki

Niektórzy z nich niewyspani, bo władze PiS skład list wyborczych ustalały do godz. 4 nad ranem - ze środy na czwartek. Jeden z posłów, mocno starający się o miejsce na liście, pisał nam w nocy tak: - Wszyscy gryzą paznokcie, trzeba to wytrzymać do weekendu.

Inny żartował: - Do weekendu? Ktoś się z koniem na łby pozamieniał. Po weekendzie to się dopiero zacznie.

Jeden z działaczy kilka godzin wcześniej - przed północą - pisał nam SMS: "Niech pan szykuje kawę i kanapki. Zapowiada się długa noc".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Na kawie "jechała" dziś połowa partii. Nawet w godzinach porannych kandydaci, którzy ostatecznie znaleźli się na dość wysokich pozycjach na listach wyborczych, dzwonili do dziennikarzy i pytali: - Wie pan coś o mnie? Co ustalili?

Niektórzy tak przeżywali sytuację, że prosili, by dziennikarze relacjonowali im przebieg spotkania... władz PiS. Wielu obawiało się, że ich partyjni koledzy będą ich "podkopywać" przed prezesem.

Oczywiście najbardziej konkretne informacje płynęły z Nowogrodzkiej. To tam - ale także w Kancelarii Premiera, gdzie nawet późnymi wieczorami urzędował w mijającym tygodniu Jarosław Kaczyński - ustalano ostateczny kształt list wyborczych na najważniejsze, jak mówią politycy, wybory parlamentarne po 1989 roku.

Precyzja i pomyłki

Co zdecydowało o tym, jak będą wyglądać listy PiS w tegorocznych wyborach? Kilka względów.

Zdaniem naszych rozmówców ze sztabu wyborczego partii, między bajki można włożyć twierdzenia, że Kaczyński szykuje się na porażkę i tylko dlatego na wysokich miejscach umieszcza swoich wiernych ludzi i zaufanych od lat druhów, by mieć scementowany klub parlamentarny w opozycji. Liderami list są też polityczni naturszczycy - jak młodzi ministrowie Krzysztof Szczucki, Piotr Mueller czy Janusz Cieszyński.

Owszem, kryterium lojalności i trwania przy prezesie jest nieocenione, ale w tym roku logikę budowania list szczególnie podporządkowano pragmatyce politycznej.

Na czołowych miejscach - wbrew spekulacjom z ostatnich miesięcy - nie umieszczono aspirujących ministrów (w tym gronie byli m.in. Norbert Maliszewski, Anna Moskwa i Adam Niedzielski). Z prostego powodu: nie nieśli za sobą, jak ujął to jeden z naszych rozmówców, "wyborczej wartości", którą można by przeliczyć na dodatkowe mandaty dla partii.

Dla niektórych zrobiono wyjątek, np. z Opola do Płocka przeniesiono ministra sportu Kamila Bortniczuka, którego prezes Kaczyński w trakcie czwartkowej konferencji omyłkowo nazwał "Karolem". - Czy pamięta pan jakieś potkania Kamila z wyborcami? Nie? No właśnie. On dostał miejsce dlatego, bo był "wiernym zdrajcą" Gowina i został u nas, w PiS. Dodatkowych mandatów nam nie przyniesie - powiedział nam jeden z polityków PiS.

Ale to tylko wyjątek. Bo to właśnie liczba mandatów, a nie procentowy wynik, jest w tym roku dla PiS najważniejsza. Jak mówią nam ludzie z partii, Kaczyńskiego nie interesuje, czy będzie miał w wyborach 34 czy 44 proc. i będzie mógł pochwalić się "moralnym zwycięstwem" nad opozycją. Nie - prezesa interesuje wyłącznie realna władza i samodzielna większość. Ewentualnie dookoptowanie kilku mandatów z ław opozycji, by nie musieć tworzyć egzotycznych koalicji bez szans na przetrwanie.

Nasi rozmówcy z PiS mówią tak: - Prezes był bezwzględny, nie miał większych sentymentów. A listy tworzył z chirurgiczną precyzją.

W tym kontekście zabawnie brzmi fakt, że podczas prezentacji listy wyborczej "jedynek" doszło do kuriozalnej pomyłki. Otóż prezes Kaczyński, wyczytując z kartki, że liderem listy w Pile będzie jego stary wiarus Krzysztof Czarnecki, nie wiedział, że za jego plecami wyświetliło się na telebimie nazwisko minister zdrowia Katarzyny Sójki. To ona miała być numerem jeden, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.

- Fakt, zapomnieliśmy tego ogarnąć. Głupio wyszło - przyznał nam jeden z partyjnych "technicznych".

Kaczyński na miejscu Sójki - która wolała wystartować z rodzinnych stron w Kaliszu - zamieścił Czarneckiego i sam przed sobą uznał, że był to ruch najlepszy z możliwych.

Prawica jest najważniejsza

W Wirtualnej Polsce od rana ujawnialiśmy kolejne nazwiska kandydatów, którzy będą startować z pierwszych miejsc na listach wyborczych. Były nawet przypadki, gdzie dany kandydat nie wiedział do końca, że będzie kandydował z miasta, do którego przypisała go partyjna centrala.

Nasi rozmówcy mówią tak: liderzy list raczej nie wzbudzają kontrowersji. Owszem, były zaskoczenia, jak Zbigniew Ziobro w Rzeszowie czy Mariusz Kamiński w Chełmie. Ale to nie wywołało ani sprzeciwów, ani emocjonujących dyskusji w partii. Te dopiero nadejdą - gdy zostaną ujawnione całe listy. Wtedy dziesiątki kandydatów (albo niedoszłych kandydatów) może się zdziwić.

Niemniej wielu zastanawiało się z części przetasowań. My usłyszeliśmy taką wersję: PiS zupełnie odpuszcza niektóre miasta (duże i liberalne), licząc się z bardzo słabymi w nich wynikami (Warszawa, Poznań, Łódź, Wrocław, Olsztyn, część miast na zachodzie Polski, Pomorze), by "dopalić" mocnymi nazwiskami te, w których można zmaksymalizować wynik. Waga głosów elektoratu w mniejszych okręgach jest bowiem w Polsce większa niż w tych dużych. Tak jest skonstruowany nasz system wyborczy, nieaktualizowany od kilkunastu lat. PiS chce to wykorzystać

I zyskać kosztem nie Koalicji Obywatelskiej, ale Konfederacji. I być może Trzeciej Drogi, która - na to liczy PiS - może nie przekroczyć wymaganego progu wyborczego. Gra toczy się o wschód i centrum Polski. O powiaty, nie - metropolie.

Dlatego Kaczyński będzie kandydował z Kielc, Ziobro z Rzeszowa, Kamiński z Chełma, Sasin z Podlasia, a Robert Bąkiewicz z Radomia (z ostatniego miejsca) itd. To dość czytelny klucz.

Celem jest podebranie najtwardszych wyborców prawicy. A także mobilizacja tych, którzy dziś są zniechęceni do polityki albo obojętni, ale po konkretnych ruchach władzy mogą ruszyć do wyborów. Ten potencjał PiS liczy nawet w kilku milionach potencjalnych wyborców (choć realnie będą to setki tysięcy).

Tajny sondaż i dobry nastrój

Jeden z ważnych polityków bywających regularnie w centrali PiS, zdradził nam tuż przed zatwierdzeniem list wyborczych: - W tym tygodniu Piotrek Agatowski (główny spec partii od badań) przyniósł i pokazał nam sondaże. Odjeżdżamy Platformie. Mamy w zanadrzu spore zasoby.

Ten potencjał PiS zamierza wykorzystać w najbliższych tygodniach. Owszem, z wewnętrznymi badaniami partyjnymi bywa jak z yeti: wielu o nich mówi, ale nikt ich nie widział. Niemniej nastroje w obozie władzy są niezłe. Lepsze niż przed wakacjami.

Wcześniej jednak - do 4 września - będzie nas czekał festiwal niespodzianek, frustracji i żalów partyjnych działaczy, którzy dowiedzą się, że nie mają szans na poselskie mandaty.

Już dziś w rozmowach z reporterami WP część polityków narzekała, że jest pomijana albo niedoceniania. W PiS kolportowana jest wieść, jak doświadczeni pisowcy rzekomo suflowali prezesowi Kaczyńskiemu marginalizowanie i wycinanie z list ludzi kojarzonych z premierem. Ci ostatni oczywiście zaprzeczają.

Ale i oni - ci sfrustrowani - podporządkują się woli partii. Innej przyszłości nie mają.

Po rejestracji list 6 września zaś czeka nas bratobójcza walka między partyjnymi "kolegami" o to, by zdobyć mandat. To gra o polityczną śmierć lub życie.

I o to też chodziło Kaczyńskiemu: zmusić wszystkich do pracy. Zgodnie z zasadą: maszeruj albo giń.

Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
listy wyborczekampaniapis
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (360)