Algorytmy kontra narzędzie sprawowania władz [OPINIA]
Czy PiS szykuje się do oddania władzy i budowania silnej, zdeterminowanej opozycji? Takie wnioski mogą płynąć z analizy zaprezentowanej dziś przez przez Jarosława Kaczyńskiego listy "jedynek". Ale to nie jest jedyny wniosek z analizy tej listy.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Uważna analiza "jedynek" Prawa i Sprawiedliwości (ale i "dwójek", a niekiedy także ostatnich miejsc na listach wyborczych w przypadku PO) pozwala postawić tezę, że choć z perspektywy szeregowych partyjnych działaczy, a nawet mediów pewne decyzje mogą wydawać się zaskoczeniem, to w istocie każda z nich jest wypadkową dwóch zasadniczych danych.
Pierwszą z nich jest stanowisko prezesa, a dopiero drugą - analiza matematyczna i socjologiczna. Elementy emocjonalne, partyjne rozgrywki, ambicje czy układy, a nawet lokalne znaczenie danego posła ma oczywiście znaczenie, ale z wyborów na wybory mniejsze.
Partyjna centralizacja i matematyzacja list sprawiają zaś, że coraz mniej jest w polskiej polityce samodzielności i coraz mniej polityków, którzy zakorzenieni w lokalnej polityce i wśród swoich wyborców mogą postawić się liderom czy zachować choćby w drobnych kwestiach stanowisko odrębne od linii partyjnej. Efekt zaskoczenia związany jest więc jedynie z tym, że nigdy nie wiadomo, jak owe dwie główne elementy decyzyjne "zagrają" w danej sytuacji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wszystkie te elementy widać na zaprezentowanej przez PiS liście "jedynek". Zacznijmy od elementu matematycznego. Partyjne "jedynki" w okręgach kluczowych (nazwijmy je na wzór amerykańskiej polityki "obrotowymi", to znaczy takimi, w których PiS musi jednak o swoje wyniki zawalczyć) to ludzie, którzy mogą pociągnąć listę. Ich zakorzenienie w miejscu, z którego mają startować może być żadne. Istotne jest jedynie, czy są rozpoznawalni z ogólnokrajowej polityki lub z życia partyjnego. To czysta matematyka.
Usuwanie niepewnych kandydatów lub ich przesuwanie w miejsca, gdzie i tak wejdą, nie ma nic wspólnego z polityką czy nawet życiem partyjnym. Jest jedynie elementem analizy. Zimnej i chłodnej, a jednocześnie pozbawiającej politykę jej lokalnego zakorzenienia (lokomotywami są częściej politycy rozpoznawalni z ogólnokrajowej polityki, a niekoniecznie ludzie zakorzenieni w miejscu, z którego maja startować).
I jeśli z analiz wyjdzie, że trzeba polityka gdzieś przenieść, to bez mrugnięcia okiem zostanie on przesunięty w inne miejsce. Nie musi mieć przy tym nic wspólnego ani ze starym, ani z nowym miejscem wyborczego startu. Istotne jest tylko to, czy pociągnie listę za sobą (to w przypadku pewniaków), czy też by lista pociągnęła go za sobą. To w przypadku zasłużonych dla prezesa, których trzeba przepchnąć do Sejmu z jakichś powodów (taki jest przypadek startującego z Nowego Sącza Ryszarda Terleckiego).
Matematyka to jednak tylko jeden z elementów odgrywających rolę w układaniu list. Istotnym, ale nie jedynym. Innym jest umacnianie roli lidera, ukazywanie jego władzy, uświadamianie, że jego wola jest głównym źródłem pozycji (lub jej braku), jest być albo nie być polityka. Niepewność, świadomość zależności to kluczowy element zarządzania partią.
Już byli w ogródku i już witali się z gąską
To właśnie dlatego politycy i urzędnicy, którzy już byli w ogródku i już witali się z gąską, i zaczęli objeżdżać (niekiedy korzystając z rządowych pojazdów i promując rządowe projekty) przyobiecane sobie okręgi (by wymienić tu tylko ministra Janusza Cieszyńskiego, który już wręczał puchary na Dolnym Śląsku, a w końcu otrzymał miejsce z Olsztyna), zostali zdyscyplinowani i pokazano im miejsce w szeregu. To prezes (a w przypadku PO przewodniczący) ma decydować.
A nie ma lepszego narzędzia kontroli niż utrzymywanie w niepewności. Jak to powiedział mi w rozmowie w Radiu RMF FM prezydencki minister Paweł Szrot (on akurat jest "jedynką" z Bydgoszczy, z którą nic wspólnego nie ma) historia polskiej polityki usiana jest "kupkami zbielałych kości polityków, którzy za wcześnie ogłosili swoje kandydowanie" i miejsce na listach (to może być casus prof. Norberta Maliszewskiego, który już witał się z "jedynką", ale jej nie otrzymał).
Utrzymanie polityków w ścisłej od siebie zależności, to tylko jeden z elementów, które kształtują układ list. Istotne jest także to, by PiS miał tylko jedną "twarz", co oznacza, że tych, którzy mogą zagrozić pozycji lidera trzeba przesunąć. Oczywiście nie tak, by utracić ich głosy, bo w tych wyborach stawka jest dla PiS za duża, by się na to decydować.
To dlatego - co już zaskoczeniem nie jest (bo ten etap mamy już za sobą) - Jarosław Kaczyński, by nie przegrać sromotnie w Warszawie z Donaldem Tuskiem (a kto wie, czy nie z Adrianem Zandbergiem), bierze listę kielecką (gdzie z pewnością "wykręci" świetny wynik, bo to mocno prawicowy region), a Zbigniew Ziobro (który z pewnością też miałby tam świetny wynik) musi nagle zacząć budować sobie poparcie w Rzeszowie.
Uczciwie trzeba powiedzieć, że skrzywdzony przez tę decyzję nie został, bo i Rzeszów jest mocno prawicowy, a minister sprawiedliwości z pewnością ugra tam swoje. Zmiana ta jest jednak dla niego zaskoczeniem i przypomina mu, że i on jest zwyczajnie zależny od Jarosława Kaczyńskiego.
Kukiz na listach PiS
Miejsce w szeregu zajął także Paweł Kukiz, który jako "jedynka" PiS z Opola staje się już po prostu elementem układu Prawa i Sprawiedliwości, a nie kimś, kto (już tylko nieliczni to pamiętają) obiecywał obalenie duopolu PO-PiS.
Ta ostatnia decyzja oznacza jednak nie tylko całkowitą wasalizację Kukiza, ale także może pokazywać (a nie jest to jedyny argument za taką tezą), że PiS niekoniecznie szykuje się do dalszego sprawowania władzy. Sondaże nie pozastawiają wątpliwości: większość, jaka będzie tworzyła przyszły rząd (niezależnie od tego, kto go stworzy), będzie krucha. A jeśli miałby go tworzyć obecny układ polityczny, to musiałby pozyskać inne głosy, co oznacza, że lojalność i przewidywalność jest jednym z najistotniejszych elementów, jakimi charakteryzować się musi ktoś, kto ma wchodzić na listy.
Paweł Kukiz przewidywalny nie jest zupełnie, co oznacza, że w przypadku kruchej większości łatwo może się wyłamać. Jego potencjał - w Opolu może on uzyskać niezły wynik - równoważy ten element jego politycznego DNA tylko, jeśli PiS w istocie nie liczy już na dalsze sprawowanie władzy, a gra tylko o możliwie najlepszy wynik wyborczy, który nie da mu władzy, ale pozwoli pozostać największą partią w Polsce.
Świadectwem tego może być też brak na listach europosłów, którzy w sytuacji, gdy część z zasłużonych działaczy i posłów wypadnie z przyszłego Sejmu, tylko jeszcze bardziej ograniczaliby liczbę miejsc biorących dla szeregowych działaczy.
Tomasz P. Terlikowski jest doktorem filozofii, publicystą RMF FM, pisarzem. Autor takich tytułów jak: "Rewolucja Franciszka. Cała prawda o ostatnim pontyfikacie", "Tylko prawda nas wyzwoli", "Kościół (dla) zagubionych", "Koniec Kościoła, jaki znacie", "Franciszek Blachnicki. Ksiądz, który zmienił Polskę", "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła".