Hegemoni są zmęczeni? [OPINIA]
Szersza odsłona lipcowego etapu kampanii niesie jedno właściwie fundamentalne pytanie: czy jesienna elekcja może w ogóle przynieść jakieś wyraźne rozstrzygnięcie? I czy wyłoni ona zwycięzcę zdolnego - samodzielnie, lub w stabilnej koalicji - wziąć na siebie ciężar skutecznego rządzenia Polską - pisze w WP prof. Sławomir Sowiński z UKSW.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Pomimo wakacyjnej pauzy, temperatura wyborczej kampanii znów wyraźnie rośnie: pojawia się zapowiedź kolejnego marszu opozycji, zaostrza się – tym razem po stronie władzy – polityczny język, na horyzoncie rysuje się ewentualny pakt senacki opozycji, a politycy rządzącej prawicy promują się przerywając konferencje opozycji.
Niezależnie jednak od tego, szersza odsłona lipcowego etapu kampanii niesie jedno właściwie fundamentalne pytanie: czy jesienna elekcja może w ogóle przynieść jakieś wyraźne rozstrzygnięcie? I czy wyłoni ona zwycięzcę zdolnego - samodzielnie, lub w stabilnej koalicji - wziąć na siebie ciężar skutecznego rządzenia Polską?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie sposób bowiem nie zauważyć generalnego impasu w jakim znalazła się kampania wyborcza Prawa i Sprawiedliwości. Uruchomiona już na początku maja miała zapewne odwrócić uwagę od fatalnego wrażenia związanego z rakietą pod Bydgoszczą, a przede wszystkim przywrócić poparcie na poziomie 40 proc., z którego widać perspektywę dalszej władzy.
Tyle tylko, że kolejne jej odsłony, począwszy od socjalnego 800 plus, przez słynną komisję do zwalczania rosyjskich wpływów, po zapowiedź migracyjnego referendum, nieśmieszne wyborcze klipy, czy ostrą krytykę opozycji, okazują się nieskuteczne. Nie dają nowej dynamiki w sondażach, nie przyciągają nowych wyborców, a o niektórych z nich – jak na przykład o filmiku jednego z ministrów z gaśnicą - PiS chciałoby zapewne szybko zapomnieć. Mówiąc krótko, ta kampania, póki co wydaje się być cieniem pełnych energii batalii, do jakich obóz Jarosława Kaczyńskiego przyzwyczaił nas w latach ubiegłych.
Co jednak charakterystyczne, na tym wyraźnym spadku formy PiS jednoznacznie nie korzysta, skorzystać nie potrafi lub nie chce, drugi naturalny pretendent do władzy jakim jest Platforma Obywatelska. Jej z kolei kampania, przypominająca wielki emocjonalny monodramat, a czasem trochę stand-up, z powodzeniem prowadzony przez Donalda Tuska, owszem, dość celnie obnaża słabości PiS, intryguje i przyciąga uwagę mediów, ale jak wiele na to wskazuje, mobilizuje głównie wyborców zmobilizowanych (przez PO lub inne partie opozycji) już wcześniej.
W efekcie, po czerwcowym wzroście sondażowym, PO znów wraca pod próg 30 proc. poparcia, a cała demokratyczna opozycja w sumie raczej traci niż zyskuje. A co najważniejsze, na 80 dni przed wyborami, nie wiemy ciągle z jaką polityczną agendą, i jaką drużyną PO chce wrócić do władzy.
Nieco rzecz uogólniając, możemy zatem powiedzieć, że pod gorącym lipcowym słońcem wyborczej kampanii właściwie obaj wielcy hegemonii polskiej sceny politycznej zdają się być politycznie zmęczeni. Owszem, przyciągają ciągle uwagę, ale mimo starań, nie przyciągają nowych wyborców. Dość wspomnieć, że o ile np. w lipcu 2019 ich wyrazisty duopol organizował uwagę ok. 70 proc. wyborców, dziś dotyczy to ok. 60 proc.
"Teatralny dramat powtarzany na tej samej scenie"
Odkładając na bok kwestię mniejszych partii politycznych, których notowania będą jesienią zapewne kluczowe, warto zastanowić się nad przyczynami tej sytuacji.
Pierwszą z nich jest zapewne negatywna reakcja sporej części – zwłaszcza ciężko pracujących - wyborców na swoistą wyborczą licytację socjalną PO i PiS np. przy okazji programu 800 plus. Perspektywę tę uogólniając, jako powód drugi – zwłaszcza w przypadku PO – wskazać możemy koncentrowanie się głównie na negatywnych emocjach, a nie na pozytywnych aspiracjach wyborców. Kiedy prześledzimy bowiem historię najbardziej spektakularnych sukcesów wyborczych w Polsce po roku 1989, od Aleksandra Kwaśniewskiego i SLD w latach 90., przez PO w roku 2007, po PiS w roku 2015, to w ich tle widać nie tyle chęć rozliczenia tego co było, ale raczej wielkie obietnice dotyczące rozwoju całej Polski i awansu poszczególnych grup wyborców. Konia z rzędem temu, kto w obecnej kampanii PiS czy PO wskaże takie właśnie aspiracyjne elementy, rozpalające wyobraźnię i nadzieję nowych grup wyborców.
Sprawa wreszcie trzecia i jeszcze bardziej generalna to upływ czasu. Nie tylko dla wyborców nowych, których z roku na rok przybywa o ponad 350 tys., gorący emocjonalny pojedynek PiS i PO jawi się coraz bardziej jako teatralny dramat powtarzany na tej samej scenie, w podobnej scenografii i w tej samej obsadzie, osiemnasty już rok. Spektakl, który coraz bardziej oddala się od realnych problemów Polski i trosk Polaków, związanych choćby z demografią i starzeniem się społeczeństwa, stanem służby zdrowia i edukacją, czy podnoszonym w tych dniach bezpieczeństwem ekologicznym. Mówiąc krótko, i PiS i PO płacą dziś coraz bardziej za to, że przez 18 lat nie są w stanie zaproponować realnej zmiany pokoleniowej, swego politycznego przywództwa.
Jaką decyzję podejmie Tusk?
Co z tego wszystkiego wyniknie jesienią? W dużej mierze zależy to, obok kondycji partii mniejszych, które na razie zyskują na sondażowym letargu hegemonów, przede wszystkim od pewnej strategicznej decyzji Donalda Tuska. Sam PiS nie ma bowiem już chyba zbyt dużego pola manewru. A grając na coraz większą polaryzację, igrzyska zamiast wyborów czy wyborcze transfery socjalne, może co najwyżej walczyć o poparcie wyborców dotychczasowych, licząc na ew. błędy opozycji przed wyborami i sprzyjające otoczenie polityczne po wyborach.
Decyzja zaś przewodniczącego PO, o której tu mówimy, dotyczy faktycznego politycznego celu jaki stawia on przed swoją partią jesienią. Obserwując opisaną wyżej dotychczasową formę kampanii Platformy nie sposób bowiem rozstrzygnąć, czy Donald Tusk gra w niej o ciągle możliwe, ale raczej – jak wiele na to wskazuje – nieznaczne zwycięstwo jesienią i rządzenie w niesprzyjającym otoczeniu politycznym, w trudnej koalicji z Trzecią Drogą i Lewicą, przy jeszcze trudniejszej milczącej akceptacji Konfederacji? Czy też, traktuje on jesienną elekcję jako pierwszą zaledwie część czteroboju wyborczego, którego finałem będą kolejne przyspieszone wybory parlamentarne i wybory prezydenckie w roku 2025.
O tym jaką decyzję podjął Donald Tusk przekonamy się już we wrześniu, obserwując zasadniczą zmianę w kampanii PO, lub jej brak.
Prof. Sławomir Sowiński, Instytut Nauk o Polityce i Administracji UKSW dla Wirtualnej Polski