Kaczyński pójdzie na piwo z Mentzenem? [OPINIA]
Znaczna część wyborców Konfederacji nie pała sympatią do Prawa i Sprawiedliwości. Wejście w koalicję rządową ze Zjednoczoną Prawicą byłoby dla nich zdradą ideałów – pisze dla Wirtualnej Polski Krzysztof Łapiński, były poseł PiS i rzecznik prezydenta Dudy.
24.07.2023 | aktual.: 12.09.2023 18:45
Listopadowe południe 2023 r. w Pałacu Prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu, w błysku fleszy i w obecności licznych kamer telewizyjnych, z rąk prezydenta Andrzeja Dudy, Sławomir Mentzen, jeden z liderów Konfederacji, odbiera powołanie na wicepremiera i ministra finansów koalicyjnym rządzie PiS i Konfederacji. Wraz z nim nominacje ministerialne odbiera kilku innych konfederatów.
Dla jednych to spełnienie koszmaru, inni nie są zdziwieni, bo przed takim scenariuszem ostrzegali, jeszcze inni się cieszą, bo wreszcie ich reprezentanci wchodzą do rządu i obejmują ministerialne teki.
Political fiction, scenariusz który nigdy się nie zdarzy? A może jesteśmy coraz bliżej niego?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Patrząc na wiele ostatnich sondaży publikowanych na trzy miesiące przed wyborami przynajmniej matematycznie taki rozwój wydarzeń jest możliwy, bo badania dają obu partiom większość parlamentarną. Choć, jak to w polityce, jest kilka "ale".
Koalicja z Prawem i Sprawiedliwością byłaby zaprzeczeniem składanych wielokrotnie deklaracji zarówno przez samego Sławomira Mentzena, jak i innych czołowych polityków Konfederacji, że nie zamierzają tworzyć rządu ani z PiS, ani z PO, bo nie interesuje ich rola przystawki.
Takie solenne deklaracje to w polityce nic nowego i niczym nowym nie będzie ich porzucenie dzień po wyborach pod hasłem: "robimy to dla dobra Polski, w interesie Polek i Polaków, a nie we własnym interesie. To koalicja zgody narodowej, tak bardzo potrzebna w trudnych czasach. Poświęcamy się dla Polski, żeby Polki i Polacy mogli żyć bezpiecznie i zasobnie".
Uzasadnienie można szybko i sprawnie ułożyć na potrzeby konkretnej sytuacji politycznej.
Spore ryzyko dla Konfederacji
Choć uzasadnić w polityce można praktycznie wszystko, to jednak dla Konfederacji taka koalicja wiąże się ze sporym ryzykiem. Znaczna część jej wyborców nie pała sympatią do Prawa i Sprawiedliwości. Wielu jej zwolenników to elektorat buntu, niechęci do sprawujących władzę. Wejście w koalicję rządową ze Zjednoczoną Prawicą byłoby dla nich zdradą ideałów. Oznaczałoby sprzedanie zasad za posady. Mogłoby to skutkować spadkiem poparcia dla Konfederacji.
Pewnie łatwiej znaleźć kompromis w sferze podziału stanowisk i wpływów. Zawsze można stworzyć odpowiednią liczbę resortów, żeby każdy koalicjant był zadowolony. Ministerstwa można dość dowolnie łączyć, dzielić, zmieniać nazwy. Konstytucja nie nakłada tu żadnych ograniczeń liczbowych. Trudniej z realizacją programów obu partii tak, by każda była zadowolona i mogła chwalić się swoim wyborcom, że spełnia kampanijne obietnice.
Taka koalicja byłaby trudna do pogodzenia programowo, gdyby oba ugrupowania, a mówiąc precyzyjnie koalicje ugrupowań, bo zarówno Zjednoczona Prawica, jak i Konfederacja to sojusze kliku partii, chciały realizować na poważnie swój program.
O ile w sferze światopoglądowej łączy ich wiele, o tyle w gospodarczej jeszcze więcej dzieli.
Jak pogodzić skrajny liberalizm gospodarczy Konfederacji z programowym solidaryzmem PiS? Gdzie znaleźć wspólny mianownik między partią, której fundamentami są takie pogramy społeczne jak 800 plus, 13. i 14. emerytura, a partią której posłowie głosowali przeciwko tym rozwiązaniom i głośno je krytykują, argumentując, że to przykład rozdawnictwa, które rujnuje finanse państwa, i za które płacą najbardziej przedsiębiorczy i zaradni Polacy.
Zobacz także
Znaczne różnice dzielą obie partie w sferze polityki zagranicznej, szczególnie w tak kluczowej dzisiaj sprawie jak agresja rosyjską na Ukrainę. Nie ma tutaj zgody między obiema partiami, na ile państwo polskie powinno wspierać militarnie naszego wschodniego sąsiada i Ukraińców, którzy przed wojną uciekli do Polski. Nawet takie kwestie jak nasze relacje ze Stanami Zjednoczonymi nie są spójne. Jak w takim rządzie wyglądałaby polityka zagraniczna, przecież Konfederacja chciałaby mieć wpływ na wyznaczanie jej kierunków i ich realizację. A dwóch polityk zagranicznych w jednym rządzie prowadzić się nie da.
Takich raf, które czekałyby ewentualny rząd koalicyjny Zjednoczonej Prawicy i Konfederacji jest więcej, wymieniłem tutaj tylko kilka kluczowych.
Konfederacja poczeka na swoją szansę?
Z tych i innych względów, które opisze poniżej, uważam, że taka koalicja nie jest wcale oczywista.
12-15 procent, jakie konfederaci uzyskują w dzisiejszych sondażach, to nie jest szczyt ambicji jej liderów i działaczy. Wielokrotnie mówią, że będą walczyć o jeszcze więcej.
Dlatego wchodzenie w koalicję czy to z PiS czy z PO, tego przecież na 100 procent wykluczyć się nie da, jest dla nich ryzykowne. Jako mniejszy podmiot koalicyjny nie będą mogli przeforsować wszystkich swoich założeń programowych, a mogą stracić na wizerunku partii, która chce zniszczyć monopol dwóch największych ugrupowań dominujących na polskiej scenie politycznej od prawie 20 lat. Mogą stracić wiarygodność jako partia, której zależy na realizacji swojego programu bardziej niż na limuzynach rządowych, a przecież ich wysokie poparcie wynika także po części z kreowania takiego wizerunku.
Liderzy Konfederacji to w dużej mierze politycy o kilka dekad młodsi niż Jarosław Kaczyński czy Donald Tusk. Oni mogą poczekać cztery lata, żeby w kolejnych wyborach bić się o wynik powyżej 20 procent. Jeśli arytmetyka sejmowa po wyborach nie da żadnej z sił politycznych większości, to kolejne wybory mogą być nawet wcześniej niż za cztery lata. Liderzy Konfederacji zapewne taki scenariusz też rozważają, bo wiedzą, że może być dla nich szansą o walkę nie o ostatnie miejsce na podium wyborczym, ale o to najwyższe.
Po jesiennych wyborach to w znacznej mierze od strategii konfederatów może zależeć układ sił w Sejmie, czy powstanie stabilna większość czy raczej czekają nas miesiące przepychanek politycznych, których jedynym rozwiązaniem będą wcześniejsze wybory.
Na koniec muszę dodać jeszcze jedno zastrzeżenie. Do wyborów jeszcze trzy miesiące trudnej kampanii, w jej trakcie może się jeszcze wiele zmienić. Dzisiejsze wysokie notowania Konfederacji jeszcze niczego nie rozstrzygają, a błędy na ostatnim etapie kampanii już nie jedną partię strącały z podium. Zapewne Prawo i Sprawiedliwość będzie walczyć do końca, by po raz trzeci rządzić samodzielnie i uniknąć konieczności poszukiwania koalicjanta, który na dodatek może sprawiać kłopoty.
Kampania wyborcza przypomina maraton. W końcowym efekcie nie liczy się ani kto był pierwszy na 20 km, ani kto najszybciej przebiegł jeden kilometr podczas całego biegu, ani kto miał ładniejszy strój. Liczy się, kto pierwszy będzie na mecie. Ważne jest, żeby odpowiednio rozłożyć siły, by na ostatnim kilometrach nie dostać zadyszki.
Dla Wirtualnej Polski Krzysztof Łapiński, były rzecznik prasowy prezydenta Andrzeja Dudy, były poseł PiS. Obecnie właściciel agencji PR