Wielki błąd Kaczyńskiego. Polacy nie kupują jego taktyki [OPINIA]
Możemy się spodziewać, że choć PiS w trakcie kampanii wyborczej będzie intensywnie szukał każdej najmniejszej oznaki nadciągającego kulturowego czy obyczajowego armagedonu, to opozycja, nawet ta progresywna czy antyklerykalna, chować będzie raczej swe światopoglądowe sztandary na czas po wyborach - pisze w WP prof. Sławomir Sowiński z UKSW.
Niezależnie od wakacyjnej atmosfery rozkręca się wyborczy korowód, a politycy rozglądają się za emocjami kluczowymi dla obecnego politycznego sezonu. Głośne i słusznie krytykowane posłanie wyborcze prezesa Jarosława Kaczyńskiego, wygłoszone niedawno przy okazji pielgrzymki Radia Maryja na Jasnej Górze, stawia w tym kontekście pytanie, czy jedną z emocjonalnych strun, na których jesienią zechcą zagrać politycy znów będzie polski katolicyzm?
Kwestia wydaje się nie błaha. Bo choć od czasu do czasu ogłasza się koniec polskiego katolicyzmu, to katolicy pozostają istotną i zmobilizowaną grupą społeczną, Kościół - i u jego wiernych i krytyków - budzi silne zainteresowanie, a co najważniejsze, w wyborczą niedzielę miliony wyborców pójdą do lokali wyborczych bezpośrednio, lub prawie bezpośrednio, ze swych świątyń, w ponad 10 tysiącach polskich parafii.
Politycy nie walczą o oficjalne poparcie Kościoła
Próbując się nad tym zastanowić, warto zacząć od doprecyzowania. Politycy – zwłaszcza politycy rządzącej prawicy – nie walczą i nie mają dziś szans walczyć o oficjalne poparcie Kościoła, który jednoznacznie deklaruje swą autonomię i dystans wobec procesu politycznego. Interesować ich może jednak indywidualna religijna emocja milionów praktykujących polskich katolików i wynikający z niej często – choć nie zawsze – konserwatywny ogląd świata.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy zatem na tak rozumianej religijnej strunie da się wygrać jesienne wybory? Póki co, niewiele na to wskazuje. Wyborców PiS interesuje dziś przede wszystkim szeroko rozumiane bezpieczeństwo, wyborcy zaś opozycji chcieliby zmniejszenia inflacji, lepiej działającego państwa, a przede wszystkim zmiany władzy.
W tym sensie możemy powiedzieć, że czynnik stricte polityczny, czy społeczno-bytowy dominuje dziś w naszych wyborczych preferencjach nad tym światopoglądowym. Dobrze ilustruje to przykład Konfederacji, która przyciąga dziś uwagę wielu młodych Polek i Polaków nie dlatego zapewne, że tworzą ją politycy wyraziście konserwatywni, ale pomimo to. Głównie ze względu na ich wolnorynkowość i pewną polityczną ekscentryczność.
A jeśli nawet motywacje religijne jakoś przekładają się na przedwyborcze nastroje, to od dawna widać to w sondażach i nic z tego powodu w wyborczym wyścigu radykalnie nie powinno się zmienić.
Możemy zatem założyć, że nawet jeśli politycy – głównie PiS – będą chcieli w kampanii zaopiekować się religijną emocją Polaków – omijając miejmy nadzieję przestrzeń wydarzeń religijnych – to nie po to by zyskać nowych wyborców, ale co najwyżej po to, by nie tracić wyborców dotychczasowych, lub by tracić ich wolniej.
Alergia Polaków
Sytuacja ta mogłaby ulec zmianie, a religijna czy też konserwatywna nuta zagrać w kampanii znacznie głośniej, gdyby PiS-owi, ogłaszającemu się od dawna strażnikiem polskiej tradycji, znów udało ożywić się wśród (nie tylko zresztą wierzących) Polaków niepokój przed widmem nadciągającej obyczajowej rewolucji. Jako społeczeństwo jesteśmy bowiem dość konserwatywni w tym głównie sensie, że generalnie alergicznie reagujemy na wszelkie pomysły radykalnej przebudowy społecznego czy kulturowego status quo.
Obóz władzy dobrze to rozumie, nie raz na tym korzystał i chętnie skorzystałby zapewne i dziś. Rzecz jednak w tym, że równie dobrze rozumie to także opozycja, która nauczona doświadczeniem roku 2019, czy emocjami związanymi z kwestionowaniem świętości papieża Polaków - Jana Pawła II, zrobi zapewne wszystko by takiego światopoglądowego paliwa, dryfującej w sondażach partii władzy, nie dostarczać.
Możemy się zatem spodziewać, że choć PiS będzie zapewne na wyborczym firmamencie intensywnie szukał każdej najmniejszej oznaki nadciągającego kulturowego czy obyczajowego armagedonu, to opozycja, nawet ta progresywna czy antyklerykalna, chować będzie raczej swe światopoglądowe sztandary na czas po wyborach.
Kościół nie chce być wyborczym paliwem
Wydaje się, że możliwości skutecznej gry na religijnej strunie w tym sezonie wyborczym ograniczyć będzie chciał także sam Kościół.
Odnotujmy. Już 2 maja Rada Stała Konferencji Episkopatu Polski sformułowała bardzo wyraźne stanowisko ws. wyborów, podkreślając apolityczność Kościoła, wzywając duchownych do zachowania dystansu wobec partii politycznych, a uczestników kampanii do nieinstrumentalizowania Kościoła.
Z kolei 10 lipca jedna z rad Episkopatu, w oficjalnym stanowisku wezwała do zaprzestania populistycznego rozgrywania w kampanii kwestii migracji. Dodajmy też do tego, stanowisko ojców Paulinów, którzy dość jednoznacznie zdystansowali się od politycznego przesłania lidera PiS na Jasnej Górze.
Wszystko to tworzy obraz zabiegów hierarchicznego Kościoła o to, aby polski katolicyzm był postrzegany jako wspólne społeczne i moralne dobro Polaków, a nie wyborcze paliwo rządzącej partii.
Czy zabiegi takie okażą się skuteczne? Zawsze i wszędzie, być może nie. Nie uchronią one nas zapewne w nadchodzącej kampanii przed pojedynczymi incydentami wikłania religii w politykę i odwrotnie. Ale dzięki nim, wydarzenia takie nabrać mogą wymiaru pojedynczych incydentów, nieakceptowalnych przez opinie publiczną, w tym także przez praktykujących katolików. A poprzez to okazać się mogą także, wyborczo nieskuteczne.
Prof. Sławomir Sowiński, Instytut Nauk o Polityce i Administracji UKSW dla Wirtualnej Polski