Kulisy referendum. Wiemy, jakie motywy i kto stoi za pytaniem o "wyprzedaż majątku". PiS ma swój cel
- Chodziło o element zaskoczenia - tak nieoczekiwane ogłoszenie przez Jarosława Kaczyńskiego pytania referendalnego komentują sztabowcy PiS. Zarzekają się, że do sobotniego poranka nikt nie pozna kolejnego pytania. Jakie stoją za tym motywy? Nie tylko chęć uderzenia w Donalda Tuska, ale także próba marginalizacji Konfederacji.
Na pierwszy rzut oka pytania referendalne (znane na razie są tylko dwa) wymierzone są w rządy Donalda Tuska.
"Wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw", "przymusowa relokacja migrantów" - te językowe zbitki i propagandowe kalki, które będą zawarte w referendalnych pytaniach, są od lat wykorzystywane przez rząd PiS i media bliskie tej partii do uderzania w byłego premiera.
Między innymi na to właśnie obliczona jest kampania referendalna, która - nieformalnie - już się rozpoczęła.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale - jak wynika z informacji Wirtualnej Polski - sztab PiS ma obok tego inny kluczowy motyw, nieodnotowywany przez media.
- Ułożyliśmy pytania referendalne - jak o migrantów i wyprzedaż majątku narodowego - tak, by obecni zwolennicy Konfederacji opowiedzieli się w nich za wartościami, które my wyznajemy. I wypowiedzieli się w sprawach szczególnie bliskich nie tylko dla nas, ale dla prawicy w ogóle. Wybór jest prosty. To ma na celu przyciągnięcie do nas wyborców 'Konfy' już w samym dniu głosowania, 15 października - przyznaje w rozmowie z WP jeden z współtwórców kampanii PiS.
O strategii PiS obliczonej na próbę przejęcia części zwolenników Konfederacji - a także narracji tej formacji - pisaliśmy w tym tygodniu w Wirtualnej Polsce. - "Konfa" ma najbardziej chwiejnych i najmniej trwałych zwolenników. Będziemy się o nich starać, widzimy w tym duży potencjał - przyznał w rozmowie z WP jeden z twórców kampanii PiS.
Sztabowcy PiS niczego więcej zdradzać nie chcą. W sztabie i kierownictwie partii obowiązuje bezwzględny zakaz zdradzania dziennikarzom dokładnej treści pytań referendalnych, które będą ujawniane codziennie o godz. 7. Do poniedziałku.
Jak wynika z informacji WP, planem sztabu PiS jest zapytanie w referendum Polaków o sprawy, na których rządzący będą chcieli oprzeć swoją kampanię w najbliższych tygodniach (m.in. kwestia wieku emerytalnego). Nikt w obozie władzy nawet nie stara się szczególnie ukryć tego, że kampania referendalna będzie ściśle powiązana z kampanią wyborczą PiS.
Opozycja przekonuje, że to nielegalne. Ja mówi szef klubu parlamentarnego Lewicy Krzysztof Gawkowski, "kampania referendalna to kampania wspierająca PiS w wyborach parlamentarnych i machina, którą rozpędza Kaczyński po to, żeby z budżetu państwa i ze spółek Skarbu Państwa ciągnąć wielką kasę, która będzie sterydami wspomagała kampanię parlamentarną PiS".
- PiS chce wykorzystać kampanię referendalną, żeby rozszerzyć swoją kampanię wyborczą przed zbliżającymi się wyborami. To kolejny element obchodzenia i łamania prawa przez PiS w trakcie tegorocznej kampanii - dodaje Michał Kobosko z Polski 2050.
Prezydent wiedział
Pytań referendalnych ma być cztery. Jak wynika z informacji WP - potwierdził nam to jeden z prezydenckich ministrów - ich treść nie będzie zaskakująca dla prezydenta Andrzeja Dudy. Jak bowiem słyszymy, w konsultowaniu pytań referendalnych uczestniczą także współpracownicy głowy państwa.
Co więcej, nasi informatorzy wskazują, że za większą liczbą pytań referendalnych był m.in. jeden z najbliższych doradców Dudy, Marcin Mastalerek. To on jest zwolennikiem zasady, żeby w kampaniach wyborczych iść na zderzenie z drugą stroną sporu i narzucać własne pole gry.
Oficjalnie Mastalerek nie jest zaangażowany w kampanię wyborczą PiS. Nie doradza również sztabowi. Pracuje społecznie dla prezydenta.
W pracach sztabu wyborczego PiS uczestnicy za to szef gabinetu prezydenta Paweł Szrot.
PiS stopniuje napięcie
"Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?" - tak będzie brzmiało pierwsze z czterech pytań, jakie złożą się na jesienne referendum zapowiedziane przez PiS. W piątek jego treść ujawnił prezes Jarosław Kaczyński. Prezes PiS zaskoczył, bo - wedle wcześniejszych informacji - pierwsze pytanie miało dotyczyć stosunku Polaków do przymusowej relokacji migrantów.
- Dla nas decydujący jest zawsze głos zwykłych Polaków. Głos obcych polityków, w tym niemieckich, nie ma żadnego znaczenia - mówił Kaczyński w nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych.
- Dlatego w sprawach kluczowych, chcemy się odwołać do Państwa bezpośrednio w referendum. Pierwsze pytanie będzie brzmiało: czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw? - przekazał prezes PiS.
- Niemcy chcą osadzić Tuska w Polsce, aby wyprzedawać wspólny majątek. Jego zaplecze mówi o tym wprost - przekonywał w spocie lider Zjednoczonej Prawicy.
Następnie przytoczono wypowiedź prof. Bogusława Grabowskiego, ekonomisty i byłego członka Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku (organu, w którym działał również premier Mateusz Morawiecki). Pytany w styczniu w Radiu Zet, czy opozycja - jeśli przejmie władzę - powinna odwrócić proces, który ma miejsce w przypadku Orlenu i "rozbić Orlen", Grabowski odpowiedział: "absolutnie tak". - Firmy paliwowe, energetyczne, porty mają być prywatne? Lotniska? Tak - mówił.
- Nie możemy się na to zgodzić. Państwo zdecydujecie, czy majątek pokoleń pozostanie w polskich rękach - oświadczył na końcu spotu Kaczyński.
Jak wynika z informacji WP, gorącym zwolennikiem pytania o "wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw" był wicepremier Jacek Sasin. To jego człowiek - wiceminister aktywów państwowych Andrzej Śliwka - pracuje w sztabie wyborczym PiS.
Tusk kpi z pytań Kaczyńskiego
Spot z udziałem Jarosława Kaczyńskiego wywołał burzę. Opozycja od razu zareagowała na przekaz rządzących. Wypomniała im, że to oni "sprzedali część Lotosu Saudyjczykom" i "pozbyli się udziałów w Rafinerii Gdańskiej". Tusk kilka miesięcy temu nazwał to "największą aferą XXI wieku".
"Arabowie zrobili najlepszy interes na Polsce, przez tych durniów z PiS" - tak Tusk skomentował przejęcie części udziałów Rafinerii Gdańskiej przez Saudi Aramco.
Jak przekonywał: "Koszt rafinerii w Gdańsku zwróci się Arabom w niecały rok, jej sprzedaż to dla nich prezent od rządów PiS, największa afera XXI wieku w Polsce. Nie rozstrzygnę teraz, czy to tylko głupota, czy wielka korupcja, ale tak tego nie zostawię".
Lider PO do treści pierwszego pytania referendalnego odniósł się w prześmiewczy sposób na Twitterze. Opublikował zdjęcie uśmiechniętego prezesa PKN Orlen Daniela Obajtka z kąśliwym komentarzem.
Tymczasem biuro prasowe Orlenu wskazało na Twitterze, że "przejęcie Grupy Lotos umożliwiło nie tylko długofalowe zabezpieczenie dostaw ropy z kierunku alternatywnego dla rosyjskiego i otworzyło perspektywę rozwoju nowoczesnej petrochemii w Gdańsku, ale także pozwoliło na wejście zintegrowanej Grupy Orlen na nowe rynki".
Orlen podkreślił, że w wyniku połączenia koncern zyskał blisko 200 stacji na Węgrzech i Słowacji z opcją zakupu kolejnych. "Zintegrowany koncern ma większy potencjał inwestycyjny, dzięki czemu możliwe były akwizycje sieci w Austrii, Niemczech, czy zakup działających farm wiatrowych od portugalskiego EDPR" - wskazano.
Spółka dodała, że za aktywa Grupy Lotos, Orlen "zapłacił tyle, na ile były one wyceniane przez rynek".
Donalda Tuska - jak słyszymy - nie ma w Warszawie (długi weekend ma spędzić w domu rodzinnym Sopocie), zatem do wszystkich pytań referendalnych, które PiS ma przedstawić do 14 sierpnia, lider PO odniesie się w przyszłym tygodniu.
To również wtedy Sejm oficjalnie zajmie się uchwałą dotyczącą referendum. Te ma odbyć się w dniu wyborów parlamentarnych - czyli 15 października.
Kulisy wielkiej transakcji
Jak przypomina portal Money.pl, PKN Orlen 12 stycznia 2022 r. zgodnie z wymogami Komisji Europejskiej przedstawił środki zaradcze planowane w związku z zamiarem przejęcia Lotosu. W ich ramach ustalono m.in., że koncern Saudi Aramco kupi 30 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej, a węgierski MOL przejmie 417 stacji paliw sieci Lotos w Polsce. Z kolei Orlen kupi od MOL 144 stacje paliw na Węgrzech i 41 stacji paliw na Słowacji.
Orlen informował, że wynegocjował z Saudi Aramco długoterminowy kontrakt na dostawy od 200 tys. do 337 tys. baryłek ropy dziennie. Docelowy pułap dostaw arabskiej ropy powinien w tym roku osiągnąć 400 tys. baryłek dziennie (20 mln ton rocznie).
Opozycja transakcję tę uznała za "skandaliczną".
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Michal.Wroblewski@grupawp.pl