Na pierwszy rzut oka pytania referendalne (znane na razie są tylko dwa) wymierzone są w rządy Donalda Tuska.
"Wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw", "przymusowa relokacja migrantów" - te językowe zbitki i propagandowe kalki, które będą zawarte w referendalnych pytaniach, są od lat wykorzystywane przez rząd PiS i media bliskie tej partii do uderzania w byłego premiera.
Między innymi na to właśnie obliczona jest kampania referendalna, która - nieformalnie - już się rozpoczęła.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
PiS szykuje kolejne pytania referendalne. Wiceminister ujawnia
Ale - jak wynika z informacji Wirtualnej Polski - sztab PiS ma obok tego inny kluczowy motyw, nieodnotowywany przez media.
- Ułożyliśmy pytania referendalne - jak o migrantów i wyprzedaż majątku narodowego - tak, by obecni zwolennicy Konfederacji opowiedzieli się w nich za wartościami, które my wyznajemy. I wypowiedzieli się w sprawach szczególnie bliskich nie tylko dla nas, ale dla prawicy w ogóle. Wybór jest prosty. To ma na celu przyciągnięcie do nas wyborców 'Konfy' już w samym dniu głosowania, 15 października - przyznaje w rozmowie z WP jeden z współtwórców kampanii PiS.
O strategii PiS obliczonej na próbę przejęcia części zwolenników Konfederacji - a także narracji tej formacji - pisaliśmy w tym tygodniu w Wirtualnej Polsce. - "Konfa" ma najbardziej chwiejnych i najmniej trwałych zwolenników. Będziemy się o nich starać, widzimy w tym duży potencjał - przyznał w rozmowie z WP jeden z twórców kampanii PiS.
Sztabowcy PiS niczego więcej zdradzać nie chcą. W sztabie i kierownictwie partii obowiązuje bezwzględny zakaz zdradzania dziennikarzom dokładnej treści pytań referendalnych, które będą ujawniane codziennie o godz. 7. Do poniedziałku.
Jak wynika z informacji WP, planem sztabu PiS jest zapytanie w referendum Polaków o sprawy, na których rządzący będą chcieli oprzeć swoją kampanię w najbliższych tygodniach (m.in. kwestia wieku emerytalnego). Nikt w obozie władzy nawet nie stara się szczególnie ukryć tego, że kampania referendalna będzie ściśle powiązana z kampanią wyborczą PiS.
Opozycja przekonuje, że to nielegalne. Ja mówi szef klubu parlamentarnego Lewicy Krzysztof Gawkowski, "kampania referendalna to kampania wspierająca PiS w wyborach parlamentarnych i machina, którą rozpędza Kaczyński po to, żeby z budżetu państwa i ze spółek Skarbu Państwa ciągnąć wielką kasę, która będzie sterydami wspomagała kampanię parlamentarną PiS".
- PiS chce wykorzystać kampanię referendalną, żeby rozszerzyć swoją kampanię wyborczą przed zbliżającymi się wyborami. To kolejny element obchodzenia i łamania prawa przez PiS w trakcie tegorocznej kampanii - dodaje Michał Kobosko z Polski 2050.
Prezydent wiedział
Pytań referendalnych ma być cztery. Jak wynika z informacji WP - potwierdził nam to jeden z prezydenckich ministrów - ich treść nie będzie zaskakująca dla prezydenta Andrzeja Dudy. Jak bowiem słyszymy, w konsultowaniu pytań referendalnych uczestniczą także współpracownicy głowy państwa.
Co więcej, nasi informatorzy wskazują, że za większą liczbą pytań referendalnych był m.in. jeden z najbliższych doradców Dudy, Marcin Mastalerek. To on jest zwolennikiem zasady, żeby w kampaniach wyborczych iść na zderzenie z drugą stroną sporu i narzucać własne pole gry.
Oficjalnie Mastalerek nie jest zaangażowany w kampanię wyborczą PiS. Nie doradza również sztabowi. Pracuje społecznie dla prezydenta.
W pracach sztabu wyborczego PiS uczestnicy za to szef gabinetu prezydenta Paweł Szrot.
PiS stopniuje napięcie
"Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?" - tak będzie brzmiało pierwsze z czterech pytań, jakie złożą się na jesienne referendum zapowiedziane przez PiS. W piątek jego treść ujawnił prezes Jarosław Kaczyński. Prezes PiS zaskoczył, bo - wedle wcześniejszych informacji - pierwsze pytanie miało dotyczyć stosunku Polaków do przymusowej relokacji migrantów.
- Dla nas decydujący jest zawsze głos zwykłych Polaków. Głos obcych polityków, w tym niemieckich, nie ma żadnego znaczenia - mówił Kaczyński w nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych.
- Dlatego w sprawach kluczowych, chcemy się odwołać do Państwa bezpośrednio w referendum. Pierwsze pytanie będzie brzmiało: czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw? - przekazał prezes PiS.
- Niemcy chcą osadzić Tuska w Polsce, aby wyprzedawać wspólny majątek. Jego zaplecze mówi o tym wprost - przekonywał w spocie lider Zjednoczonej Prawicy.
Następnie przytoczono wypowiedź prof. Bogusława Grabowskiego, ekonomisty i byłego członka Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku (organu, w którym działał również premier Mateusz Morawiecki). Pytany w styczniu w Radiu Zet, czy opozycja - jeśli przejmie władzę - powinna odwrócić proces, który ma miejsce w przypadku Orlenu i "rozbić Orlen", Grabowski odpowiedział: "absolutnie tak". - Firmy paliwowe, energetyczne, porty mają być prywatne? Lotniska? Tak - mówił.
- Nie możemy się na to zgodzić. Państwo zdecydujecie, czy majątek pokoleń pozostanie w polskich rękach - oświadczył na końcu spotu Kaczyński.
Jak wynika z informacji WP, gorącym zwolennikiem pytania o "wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw" był wicepremier Jacek Sasin. To jego człowiek - wiceminister aktywów państwowych Andrzej Śliwka - pracuje w sztabie wyborczym PiS.
Tusk kpi z pytań Kaczyńskiego
Spot z udziałem Jarosława Kaczyńskiego wywołał burzę. Opozycja od razu zareagowała na przekaz rządzących. Wypomniała im, że to oni "sprzedali część Lotosu Saudyjczykom" i "pozbyli się udziałów w Rafinerii Gdańskiej". Tusk kilka miesięcy temu nazwał to "największą aferą XXI wieku".
"Arabowie zrobili najlepszy interes na Polsce, przez tych durniów z PiS" - tak Tusk skomentował przejęcie części udziałów Rafinerii Gdańskiej przez Saudi Aramco.
Jak przekonywał: "Koszt rafinerii w Gdańsku zwróci się Arabom w niecały rok, jej sprzedaż to dla nich prezent od rządów PiS, największa afera XXI wieku w Polsce. Nie rozstrzygnę teraz, czy to tylko głupota, czy wielka korupcja, ale tak tego nie zostawię".
Lider PO do treści pierwszego pytania referendalnego odniósł się w prześmiewczy sposób na Twitterze. Opublikował zdjęcie uśmiechniętego prezesa PKN Orlen Daniela Obajtka z kąśliwym komentarzem.
Tymczasem biuro prasowe Orlenu wskazało na Twitterze, że "przejęcie Grupy Lotos umożliwiło nie tylko długofalowe zabezpieczenie dostaw ropy z kierunku alternatywnego dla rosyjskiego i otworzyło perspektywę rozwoju nowoczesnej petrochemii w Gdańsku, ale także pozwoliło na wejście zintegrowanej Grupy Orlen na nowe rynki".
Orlen podkreślił, że w wyniku połączenia koncern zyskał blisko 200 stacji na Węgrzech i Słowacji z opcją zakupu kolejnych. "Zintegrowany koncern ma większy potencjał inwestycyjny, dzięki czemu możliwe były akwizycje sieci w Austrii, Niemczech, czy zakup działających farm wiatrowych od portugalskiego EDPR" - wskazano.
Spółka dodała, że za aktywa Grupy Lotos, Orlen "zapłacił tyle, na ile były one wyceniane przez rynek".
Donalda Tuska - jak słyszymy - nie ma w Warszawie (długi weekend ma spędzić w domu rodzinnym Sopocie), zatem do wszystkich pytań referendalnych, które PiS ma przedstawić do 14 sierpnia, lider PO odniesie się w przyszłym tygodniu.
To również wtedy Sejm oficjalnie zajmie się uchwałą dotyczącą referendum. Te ma odbyć się w dniu wyborów parlamentarnych - czyli 15 października.
Kulisy wielkiej transakcji
Jak przypomina portal Money.pl, PKN Orlen 12 stycznia 2022 r. zgodnie z wymogami Komisji Europejskiej przedstawił środki zaradcze planowane w związku z zamiarem przejęcia Lotosu. W ich ramach ustalono m.in., że koncern Saudi Aramco kupi 30 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej, a węgierski MOL przejmie 417 stacji paliw sieci Lotos w Polsce. Z kolei Orlen kupi od MOL 144 stacje paliw na Węgrzech i 41 stacji paliw na Słowacji.
Orlen informował, że wynegocjował z Saudi Aramco długoterminowy kontrakt na dostawy od 200 tys. do 337 tys. baryłek ropy dziennie. Docelowy pułap dostaw arabskiej ropy powinien w tym roku osiągnąć 400 tys. baryłek dziennie (20 mln ton rocznie).
Opozycja transakcję tę uznała za "skandaliczną".
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Michal.Wroblewski@grupawp.pl