"Warszawa się roztopi, a Wilno zatonie". Propagandyści Łukaszenki w akcji
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Alaksandr Łukaszenka stworzył Białorusinom rzeczywistość alternatywną. Od tego, żeby wytłumaczyć narodowi, że prezydent wygadujący bzdury to w rzeczywistości geniusz, jest armia propagandystów. Powtórzą każde jego słowo i twórczo je rozwiną.
"Sania zostanie z nami, wszystko będzie OK" - refren piosenki zespołu Rockerjoker słyszał chyba każdy Białorusin. Teledysk "Sania" - zdrobnienie od Alaksandr - "wyskakiwał" z ekranów każdej stacji telewizyjnej i katował uszy radiosłuchaczy. Tak białoruskie ministerstwo informacji w 2010 roku zadbało, aby nikt nie miał wątpliwości, że jedynym słusznym wyborem jest Łukaszenka.
Minęło 13 lat i z perspektywy czasu tamte "zabiegi upiększające" dyktatora wydają się niewinną igraszką.
Dziś ocieplenie wizerunku Łukaszenki jest znacznie trudniejszym zadaniem. Trzeba wytłumaczyć narodowi, że coraz częściej miotający się prezydent wie, co robi. Trzeba rozwinąć jego myśli, powielić je po tysiąckroć i wzmocnić przekaz własnymi "przemyśleniami". Pracy na tym polu na pewno nie zabraknie.
Łukaszenka balansuje na linii. "Liczy, że era Putina się skończy"
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To dlatego, że Alaksandr Łukaszenka dostarcza tematów z szybkością pocisków wypluwanych z kałasznikowa. Raz mówi o tym, że wygłodniali i zabiedzeni kryzysem Polacy mają przyjeżdżać na Białoruś i dopiero tam najadają się do syta kiełbasą i chlebem. Innym razem, że na granicy słychać chrzęst gąsienic czołgów NATO, a on musi rozmawiać z Putinem o tym, aby "postawiać Polskę na swoim miejscu".
Swoją troskę o nas argumentuje: "Nie ma wolnych wyborów [w Polsce - red.]. Polacy nie są głupimi ludźmi. Ale kto ich słucha? Państwo jest tak totalitarne, że nie rozwinie się dalej". Od tego płynnie przechodzi do straszenia Polską: "To jest hiena Europy. Oni szykują się do walki z nami. A niech tylko spróbują".
Dla Łukaszenki zawsze istotne było, by postrzegano go jako "backę", ojca narodu i ukochanego prezydenta. Wielokrotnie odwiedzał więc zakłady produkcyjne, gospodarstwa rolne. Pamiętał, by uściskać dłonie ludzi, których spotykał, ale nie zapominał też o uśmiechu dla dzieci i przytulaniu kobiet.
W kraju, w którym więzienia przepełniają działacze opozycji, a naród chwycony jest za twarz, ludzie czują, że to, co Łukaszenka robi, i to, co Łukaszenka mówi, to gwałt na rozumie. Ale nic straconego. Od tego, żeby wyjaśnić, że wygadujący bzdury prezydent jest geniuszem, są przecież propagandyści.
W Polsce nazwiska białoruskich propagandystów nie są tak znane, jak ich rosyjskich koleżanek i kolegów - Margarity Simonyan, Dmitrija Kisielowa, Olgi Skabajewej czy Władimira Sołowiowa. Lista piewców Łukaszenki jest jednak długa jak jego trwające kilka godzin przemowy.
Czołowi propagandyści białoruscy
- Ksenia Lebiediewa - to właśnie ta młoda dziennikarka, pracująca w państwowej firmie medialnej Belteleradiokompania, przeprowadziła rozmowę z polskim dezerterem - Emilem Cz. Podczas rozmowy zadawała pytania m.in. o mordowanie uchodźców przez polskich żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej. Cz. ochoczo przytakiwał i twierdził, że widział takie sytuacje wielokrotnie. Przypomnijmy: nie ma żadnych dowodów, że rzeczywiście miały one miejsce.
Piotr Pogorzelski z portalu Biełsat i autor podcastu "Po prostu Wschód" w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że Lebiediewa to dziewczyna, która robiła reportaże m.in. o tym, co się dzieje na wsi, jak pracują rolnicy, zakłady, jak hodować kozy.
- Później zaczęła dla telewizji prowadzić relacje na żywo z różnych protestów. To były naprawdę mocne rzeczy. Ludzie byli pałowani przez OMON, a ona wtedy podchodziła i drapieżnymi pytaniami "trollowała" protestujących - opisuje Pogorzelski.
Jak podkreśla nasz rozmówca, Lebiediewa starała się pokazać, że na manifestacjach są pustki. To właśnie takie materiały były jej przepustką do kariery - otrzymała swój program w telewizji, ma swój kanał na Telegramie.
Lebiediewa zamieszcza wpisy na Facebooku, które dowodzą, że bezkrytycznie przyjmuje linię polityczną obowiązującą na Białorusi. Zamieściła np. wpis poświęcony... karze śmierci dla dezerterów, której mają rzekomo domagać się politycy Konfederacji.
Białoruska propagandystka jeździła także do Donbasu. Była m.in. w Doniecku, w którym przygotowywała materiały wyrażające współczucie dla rosyjskich żołnierzy, separatystów i dla cywilów.
- Mówiła o "ukraińskich nazistach" atakujących Donbas. To gwiazdka telewizji, która w swoich programach opowiada propagandowe treści w bardziej przystępny, mniej toporny sposób - ocenia Piotr Pogorzelski.
- Ryhor Azaronak - kolejny przedstawiciel białoruskiej propagandy. Kilka dni temu stało się o nim głośno za sprawą wypowiedzi, w której nie krył zadowolenia z decyzji Putina o umieszczeniu na Białorusi broni nuklearnej. Podkreślił, że jego kraj staje się tym samym "państwem atomowym". Dał też do zrozumienia, jak broń rozmieszczona na Białorusi powinna zostać wykorzystana. - Warszawa się roztopi, a Wilno zatonie. Będziemy oglądać matowy zachód słońca i wznoszenie się grzyba nad polskim bagnem - mówił Azaronak.
Materiałów propagandowych uderzających w Polskę Azaronak na swoim koncie ma znacznie więcej. W przeszłości domagał się chociażby zbombardowania muru na granicy polsko-białoruskiej. Natomiast na wieść o zablokowaniu przejść granicznych stwierdził, że "rakiety Iskander sprawią, że przejścia przestaną istnieć".
Jego reportaże i programy, w których bierze udział, są poświęcone wychwalaniu polityki Alaksandra Łukaszenki i "demaskowaniu opozycji".
- Ma 28 lat, jego ojcem jest Jurij Azaronak, który był jednym z ważniejszych twórców białoruskiej propagandy. W latach 90. nakręcił film "Nienawiść, dzieci, kłamstwa", w którym porównywał białoruską opozycję do Białorusinów kolaborujących z III Rzeszą podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. To samo powtarza teraz jego syn - mówi Piotr Pogorzelski. - Robi to nie przebierając w słowach. Może nie używa wulgaryzmów, ale są to słowa poniżające, dehumanizujące drugą stronę.
- Azaronak w czasie pandemii dał się poznać - mówiąc delikatnie - jako koronasceptyk. Mówił, że dobra jest myśl Łukaszenki, żeby leczyć to wódką, że Białorusinów nic nie rusza, gospodarka nie jest zamknięta, a na Zachodzie wszystko stoi. Rosjanie sobie na takie rzeczy nie pozwalali w TV - dodaje.
- Ludmiła Hładkaja - Pracuje w gazecie SB Belarus Segodnya [SB od Sowietskaja Biełorussija – białoruska gazeta wydawana w Mińsku w języku rosyjskim - red.]. Była związana z pismem "Milicja Białorusi", gazetą MSW.
- Zasłynęła tym, że przesłuchiwała osoby zatrzymane podczas protestów w 2020 roku. Milicja udostępniała jej taką osobę, a ona męczyła ją o powody manifestacji itd. Kiedy zaczynał się ostatni proces Andrzeja Poczobuta, była i na nim. Działa według tego samego wzoru, co inni propagandyści - Zachód zły, Białoruś dobra i silna. Dodatkowo Hładkaja ma skręt milicyjno-resortowy - ocenia Pogorzelski.
- Aleksy Dziermant - proreżimowy politolog. W sierpniu 2021 roku tłumaczył na przykład, że kraje Europy Wschodniej w związku z oczekiwaniem zwiększonej fali uchodźców, starają się ich "wypychać". Powtarzał tym samym oficjalną wersję, w której nie ma mowy o tym, że migranci zostali sprowadzeni przez Alaksandra Łukaszenkę, aby zdezorganizować sytuację na granicy z Unią Europejską.
Mówił wówczas: "Dopóki Polacy nie zabiją setek ludzi, Unia Europejska będzie akceptować działania Polski. Aby UE zareagowała, musi dojść do katastrofalnej sytuacji".
Współpracownik Białoruskiej Akademii Nauk i analityk obsługujący obóz rządzący białoruskiego dyktatora, zaproponował zakazanie wydawania Karty Polaka obywatelom Białorusi. - "Wydawanie Kart Polaka już dawno należy uznać za bezprawne i podjąć skuteczne kroki, aby Polsce jak najtrudniej było wyciągać od nas "mózgi" i "młodzież" – napisał na prowadzonym przez siebie kanale na Telegramie.
- Vadim Gigin - jest prezenterem telewizyjnym, historykiem i politykiem. W latach 2011-2016 został wpisany na listę sankcyjną Unii Europejskiej. Był krytykowany za propagowanie i promowanie rosyjskiego nacjonalizmu oraz rosyjskiego nacjonalistycznego poglądu na historię Białorusi.
Został opisany jako "jeden z najgłośniejszych i najbardziej wpływowych członków państwowej machiny propagandowej w prasie drukowanej". Gigin popierał i usprawiedliwiał represje wobec opozycji demokratycznej i społeczeństwa obywatelskiego.
Sprzężony organizm
Jak mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dr Michał Marek, autor monografii "Operacja Ukraina" i ekspert w dziedzinie dezinformacji, obecnie białoruski i rosyjski aparat propagandowy tworzą zintegrowaną całość.
- Strona rosyjska i białoruska prowadzą skoordynowane działania dezinformacyjne, które dotyczą operacji wpływu, mających na celu oddziaływanie na społeczeństwa Zachodu, ale również na społeczeństwo Rosji i Białorusi - podkreśla dr Marek.
Mińsk prowadzi własne działania, które koncentrują się na kierunku wewnętrznym, czyli na oddziaływaniu na Białorusinów. Są one - jak mówi ekspert - jednak bardziej prymitywne – przekaz jest bardziej radykalny i oderwany od rzeczywistości.
- Przykłady dotyczą kreowania Polski na państwo, w którym obywatele nie tylko są prześladowani przez "faszystowski reżim", lecz "żyją na krawędzi ubóstwa", co wpływa na to, iż rzekomo uciekają na Białoruś po chleb i kaszę... - wylicza rozmówca WP.
Ponadto Rosjanie wykorzystują m.in. białoruskie "autorytety" do uwiarygodniania swoich przekazów. Takim "autorytetem" jest - w zależności od potrzeb - sam Alaksandr Łukaszenka lub przedstawiciele białoruskich służb czy ministerstw.
- Odpowiednie, z perspektywy Kremla, wypowiedzi prezydenta Białorusi są niemal automatycznie pokazywane w Rosji, oddziałując zarówno na Rosjan, jak i Białorusinów - dodaje.
Z kolei Białorusini pobierają informacje z mediów rosyjskich. - Rosyjskie i białoruskie media de facto stanowią jeden sprzężony organizm. Białorusini mają jednak swoje służby i swoich propagandystów. Często źródłem treści dezinformacyjnych są też np. przedstawiciele białoruskiego Ministerstwa Obrony, Państwowego Komitetu Granicznego Białorusi - wyjaśnia Michał Marek.
Piotr Pogorzelski wskazuje, że propaganda białoruska stawała się coraz bardziej podobna do rosyjskiej od wydarzeń w Białorusi z 2020 roku, czyli od brutalnych pacyfikacji protestów.
- Wcześniej była toporna, sowiecka, wulgarna, jakby była karykaturą propagandy rosyjskiej. Później stała się ostra i dynamiczna - mówi.
W jego ocenie ta zmiana może być związana z tym, że po sfałszowanych wyborach prezydenckich w 2020 roku z białoruskiej telewizji zwolniła się pewna grupa dziennikarzy.
- Wówczas Rosja wsparła Białoruś desantem dziennikarskim. Jak było on liczny, tego nie wiemy dokładnie, bo ci ludzie nie pojawili się na ekranach z tego względu, że jako czołowi propagandyści występują Białorusini. Być może jednak ludzie z desantu nauczyli Białorusinów, jak ma to wyglądać nowocześniej, by wszystko nie było takie toporne - mówi Pogorzelski.
Białoruś jako "ostoja spokoju i praworządności"
Należy pamiętać, że białoruskie ośrodki dezinformacyjne promują praktycznie te same narracje, które pojawiają się w mediach rosyjskich.
- Koncentracja dotyczy kreowania Polski i NATO na zagrożenie dla Białorusi. Narracje odnoszące się do tych kwestii służą przekonywaniu obywateli, iż obecna białoruska władza zapewnia państwu dobrobyt i bezpieczeństwo, a przyjaźń z Rosją gwarantuje ochronę przed agresją z Zachodu - zaznacza dr Michał Marek.
Aby uwiarygodnić dany przekaz - jak podkreśla ekspert ds. dezinformacji - celowo kreuje się Polskę na państwo biedne, a NATO i Ukrainę na zagrożenie i obszar chaosu. I dodaje: - Na tym tle Białoruś jest "ostoją spokoju i praworządności", a Łukaszenka "mądrym i dobrym" przywódcą. Jak napisał kiedyś białoruski dziennikarz Tadeusz Giczan, "problem białoruskiej propagandy polega właśnie na tym, że w przeciwieństwie do rosyjskiej nie ma umiaru".
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski