Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak: nie jestem Chuckiem Norrisem
Bardzo niepokoją mnie dane, które mówią o tym, że 10 proc. osób, które są świadkami krzyku dziecka wołającego o pomoc za ścianą, mówi, że nie zareaguje. To wynik zaszłości, pokutującego od lat stereotypu, że nie wolno się wtrącać w cudze sprawy, że dziecko to „własność”, a interwencja i reagowanie na przemoc to donosicielstwo, czyli coś paskudnego - mówi Wirtualnej Polsce Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka.
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Co roku Jurek Owsiak wywołuje pana do tablicy, mówi, że nie sprawdza się pan w swojej roli, że nie wychodzi pan zza biurka.
Marek Michalak: Nie jestem Chuckiem Norrisem. Nie na gwiazdorstwie opiera się moja praca. Rolą Rzecznika Praw Dziecka jest interweniowanie w przypadkach, gdy dzieciom dzieje się krzywda, a zawodzą inne instytucje państwa. Staram się być wszędzie tam, gdzie dziecku dzieje się krzywda, a każda sprawa jest wnikliwie badana, co też nie znaczy, że o każdej informuję opinię publiczną.
WP: Ale zarzuca się panu, że jest niewidoczny. Przynajmniej w mediach.
- Chcę być bardziej skuteczny niż widoczny. Nie wszystkie sprawy, które prowadzę, powinny trafiać do mediów. Częstokroć doniesienia medialne kłócą się z dobrem dzieci i dlatego niekiedy odmawiam komentarza.
WP: Jak to wygląda w praktyce? W szpitalu, do którego trafił czterolatek skatowany przez opiekuna, nie pojawił się pan.
- Temu dziecku w szpitalu mógł pomóc tylko lekarz. Ja natomiast niezwłocznie zgromadziłem wszelkie dane i dokumenty, żeby poznać szczegóły sprawy i ustalić, jakiej najbardziej pomocy potrzebuje pobity chłopiec i jego rodzeństwo. W tym celu też wnioskowałem w sądzie rozwiązanie dające najlepsze zabezpieczenie dzieci.
WP: Przemoc wobec dzieci jest bolesnym tematem, choć od 2010 roku obowiązuje prawny zakaz bicia dzieci.
- Krzywda wyrządzana dzieciom jest czymś niewyobrażalnym dla uczciwego, wrażliwego człowieka. Niestety, nadal wielu Polaków bicie dzieci uznaje za skuteczną „metodę wychowawczą”. Trzeba konsekwentnie uświadamiać ludziom, że uderzenie dziecka to przestępstwo, że bicie zawsze jest wyrazem bezradności wychowawczej dorosłego. Musimy wreszcie zmienić naszą mentalność i zacząć traktować dzieci podmiotowo, a nie przedmiotowo. Jednocześnie warto odwołać się do faktów, a te pokazują wyraźnie, że przemoc wobec dzieci sukcesywnie się zmniejsza. Pojedyncze dramaty, o których mówią dziennikarze, otwierają oczy ludziom, którzy z takimi tragediami się spotykają.
WP: Pojedyncze? Co chwilę słyszymy o kolejnym pobitym dziecku.
- Tak, pojedyncze, choć bardzo nagłaśniane przez media. Każdy przypadek jest bardzo bolesny, niewytłumaczalny i nieakceptowalny. Żaden z nich nie powinien mieć miejsca. Warto jednak zwrócić uwagę na twarde policyjne dane. W 2007 liczba przestępstw przeciwko rodzinie i opiece – znęcanie się – to – 34 tys. 979, a w 2012 tylko 29 tys. 193. Liczba dzieci – ofiar przemocy domowej wg procedury „Niebieskiej Karty” w 2008 wyniosła 47 tys. 098, a w 2012 – 19 tys. 172. Liczba dzieci porzuconych w 2008 roku - 643, zaś w 2012 - 371 przypadków.
WP: Czyli coś drgnęło?
- Dzieje się bardzo wiele. Konsekwentne działania wielu podmiotów, w tym i Rzecznika, wpływają na zmiany w prawodawstwie. Zakaz bicia dzieci to nie koniec zmian. Ostatnio rząd przyjął projekt ustawy przedłożony przez ministra sprawiedliwości dot. rozwiązań lepiej chroniących dzieci przed wykorzystywaniem seksualnym. Znalazło się w nim wiele postulowanych przeze mnie regulacji. Przygotowujemy się do ratyfikacji konwencji z Lanzarote (o ochronie dzieci przed seksualnym wykorzystywaniem). Wysyłamy jasny komunikat: zero tolerancji dla krzywdzenia dzieci. Niestety, media są głównie zainteresowane skrajnymi przypadkami przemocy. Za mało mówi się o codziennych działaniach, które tej przemocy przeciwdziałają.
WP: * Mówi pan o statystykach policyjnych, tymczasem z listopadowych badań TNS OBOP, aż 60 proc. Polaków akceptuje klapsy, a prawie 40 proc. bicie dzieci. Jak się mają zatem przeprowadzane przez pana działania, kampanie do rzeczywistości?*
- Tak, to są badania co roku wykonywane na moje zlecenie. Żadna kampania, nawet najlepsza, nie jest w stanie z dnia na dzień zmienić świadomości społecznej, która kształtowała się przecież przez pokolenia. Przytoczony sondaż nie napawa optymizmem, ale należy zauważyć i pamiętać, że przyzwolenie dla bicia dzieci spadło na przestrzeni ostatnich lat o 18 proc. Oznacza to więc, że trzeba nadal pracować nad edukacją i profilaktyką, bo przynosi pożądane efekty.
WP: Przypomina to bardziej bicie głową w mur.
- Dlatego każdego roku biję na alarm. Bardzo niepokoją mnie także dane, które mówią o tym, że 10 proc. badanych osób, które słysząc krzyk dziecka wołającego o pomoc za ścianą, mówi, że nie zareaguje. To wynik zaszłości, pokutującego od lat stereotypu, że nie wolno się wtrącać w cudze sprawy, że dziecko to „własność”, że interwencja i reagowanie na przemoc to też donosicielstwo, czyli coś paskudnego, a z instytucjami państwowymi po prostu się nie współpracuje. Jeśli do tego dodać zmowę milczenia, powielaną przez lata zasadę, że nie wypada mówić innym, co dzieje się w domu, mamy taki efekt. Zagubiliśmy się w tym.
WP: Pana ubiegłoroczna kampania „Reaguj. Masz prawo” przyniosła zamierzony rezultat?
- Tak, liczę na to, że moje działania połączone z rzeszą sojuszników, przyczynią się do tego, że zmiany nabiorą tempa. Ta kampania trwa i długo jeszcze trwać będzie. Mentalności i przyzwyczajeń nie zmienia się z dnia na dzień. Ale dodam, że wcześniej, bo w 2008 roku, uruchomiliśmy Dziecięcy Telefon Zaufania – nr 800 12 12 12, w zeszłym roku stronę internetową kampanii, profil na FB, przekonujemy, że można anonimowo zgłosić każdy przypadek znęcania się nad dzieckiem. Proponujemy, jak reagować, wspieramy wrażliwość i empatię.
WP: Ludzie jednak boją się sąsiedzkiej zemsty, tego, że oprawca dowie się kto zgłosił sprawę do odpowiednich instytucji.
- To właśnie trzeba zmienić. Ludzie muszą zrozumieć, że ważniejsze jest bezpieczeństwo dziecka niż dobrosąsiedzke relacje. Mamy wiele zgłoszeń. Na bieżąco weryfikujemy każdy sygnał. Dzięki nim szybciej reagujemy i możemy zabezpieczyć dziecko i dom zanim nastąpi tragedia.
WP: Bywa i tak, że pomoc społeczna wcale się nie pojawia. Tak jak wskazywał to pan na przykładzie dzieciobójczyni z Hipolitowa. Mówił pan wówczas o szeregu zaniedbań w pracy kuratorów i pracowników socjalnych.
- Pomoc społeczna pojawiała się, tylko niewłaściwie pracowała. Urzędnicy nie mogą czuć się bezkarni. Z drugiej strony nie zapominajmy, że najczęściej jest tak, że po prostu nie dostają żadnego sygnału, że dzieje się coś złego. Nikt z rodziny, sąsiadów nie puści pary z ust.
WP: Trzeba zaostrzyć kary?
- Uważam, że kluczową kwestią jest właściwe stosowanie obowiązującego prawa. Nie powinno być tak, że człowiek, który stoi z boku milczy gdy partner, ktoś z rodziny krzywdzi dziecko i czuje się bezkarny, bo wie, że jeśli nawet stanie przed sądem, uniknie odpowiedzialności. Taka osoba powinna być sądzona za pomocnictwo, bo jest współwinna tragedii. Nie sądzę, by zaostrzenie kar samo w sobie coś by zasadniczo zmieniło.
WP: Dlaczego?
- Bo wystarczającą przestrogą byłoby wymierzanie przez sądy za przestępstwa skierowane przeciwko dziecku bezwzględnych kar pozbawienia wolności (nie w zawieszeniu) oraz szybkie i nieuchronne wykonanie kary. Obecne prawo daje sądom taką możliwość.
WP: Włączy się pan w akcję rozdawania misiów na ulicach, zainicjowaną przez Jurka Owsiaka?
- Od wielu lat organizacje pozarządowe prowadzą różnorodne akcje antyprzemocowe. Popieram je wszystkie. Mam nadzieję, że wyzwolą one wreszcie empatię w Polakach.
WP: Będziecie działać wspólnie?
- Od 2008 roku, odkąd jestem Rzecznikiem Praw Dziecka, kieruję do szefa WOŚP zaproszenia do rzeczowej, merytorycznej rozmowy. Drzwi mojego biura są otwarte.
WP: Czym zajmie się pan w najbliższym czasie? Włączy się pan w jakąś nową inicjatywę?
- Konsekwentnie z moimi współpracownikami pracujemy nad wieloma sprawami. W tym roku, jak już zapowiadałem wcześniej, mocniej podejmę temat wikłania dzieci w sprawy rozwodowe. Z szacunków mojego biura wynika, że spośród blisko 50 tysięcy spraw, jakie podjęliśmy w ubiegłym roku, prawie połowa dotyczy właśnie tego problemu. W wielu przypadkach o pomoc proszą same dzieci.
WP: O czym konkretnie piszą?
- Jak czują się zagubione, gdy rodzice się rozstają. Nie chcą być kartą przetargową, przedmiotem w rękach opiekunów walczących o prawa do nich. Mało kto pyta dzieci o zdanie, manipuluje się nimi, w efekcie wyrządzając im w ten sposób wielką krzywdę. W sądzie, który podejmuje ostateczną decyzję możliwości Rzecznika są ograniczone, jeśli rodzice nie potrafią dojść do porozumienia. Będziemy jednak przekonywać, że dziecko ma prawo kochać oboje rodziców tak samo i próba wymuszania lojalności, zrywania więzi z drugim rodzicem jest stosowaniem przemocy psychicznej, często o wiele bardziej destrukcyjnej niż przemoc fizyczna. Niebawem „odpalę” specjalną kampanię poświęconą temu problemowi.
WP: Jakich rodzin najczęściej to dotyczy?
- I tu pada kolejny mit. Do przemocy okołorozwodowej dochodzi nie tylko w tzw. patologicznych środowiskach. Do najbardziej wyrafinowanych metod walki o dzieci dochodzi w rodzinach tzw. dobrych domów. W głowie się nie mieści, jakich właśnie tam używa się narzędzi, by niszczyć partnera, wykorzystując dzieci, w jak okrutny sposób odziera się je z godności.
Zobacz wypowiedź Marka Michalaka po samobójstwie 16-latka w Suwałkach.