Rosjanie mają już tylko dwie drogi. A Ukraińcy - asa w rękawie
Ukraińska armia zaatakowała mosty łączące Krym z kontynentalną Ukrainą. Od ponad miesiąca Ukraińcy izolują półwysep i niszczą rosyjskie linie zaopatrzeniowe, przez co powoli zaczyna tam brakować podstawowych produktów. Czy w końcu zaatakują także słynny Most Kerczeński?
Ukraińskie lotnictwo zaatakowało mosty łączące Krym z kontynentalną Ukrainą. Wszystkie one służyły do zaopatrzenia wojsk walczących na odcinkach: naddnieprzańskim i tokmakckim. Opublikowane w sieci zdjęcia pokazują poważne uszkodzenia mostu drogowego na trasie M18 pomiędzy krymskim Peredmistnym a leżącym w obwodzie chersońskim Czonharze. O ile sama dziura w jezdni nie jest dużym problemem, tak uszkodzenie podpór może Rosjanom sprawić problem.
Uszkodzony miał zostać także most kolejowy pomiędzy Sołonym Ozerom a Siwaszem. Rosjanie dostarczali nim paliwo dla walczących jednostek. Obecnie most ma być wyłączony z użytku. Może to spowodować znacznie braki paliwa dla walczących oddziałów, ponieważ nie posiadają one odpowiedniej liczby cystern.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Można domniemywać, że Ukraińcy rozpoczęli kolejną fazę izolowania pola walki w odpowiedzi na zmianę systemu logistycznego Południowego Zgrupowania Wojsk. Co zmienili Rosjanie, że zaopatrzenie zaczęło docierać do nich coraz częściej i sprawniej?
Rosjanie zaczęli wykorzystywać tzw. system kropelkowy - do walczących oddziałów docierają niewielkie kolumny, ale z większą częstotliwością. Powoduje to, że Ukraińcy musieli zaangażować większe siły do ich likwidacji. Na nich skupili się operatorzy bezzałogowców, jednak kluczowe było odcięcie szlaków z hubu logistycznego, jakim jest Krym.
W tej chwili Rosjanom pozostała jedynie droga prowadząca przez Krasnoperekopsk, która ma ograniczoną przepustowość. Zapewne w najbliższym czasie stanie się ona znacznie uważniej obserwowana przez ukraińskie rozpoznanie.
- Jednym z najważniejszych elementów każdej operacji jest wyizolowanie pola walki - mówił mi oficer ukraińskiej brygady górskiej tuż przed rozpoczęciem czerwcowych walk na Zaporożczyźnie. - Oddziały pozbawione dostaw amunicji i paliwa znacznie łatwiej zniszczyć - zaznaczył.
Hub przeładunkowy
Dla wojsk walczących na Zaporożu porty i bazy na Krymie stanowią główne zaplecze logistyczne. Obecnie Rosjanie mają dość poważne problemy z zaopatrzeniem ze względu na ataki ukraińskiego lotnictwa, artylerii rakietowej i działań Wojsk Specjalnych.
- Ukraina zademonstrowała, że jest w stanie uderzyć na terytorium, które Rosja uważa za swoje zarówno pod względem sił i środków, jak również woli politycznej - mówi dr Michał Piekarski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego.
- Możliwe są więc dalsze ataki, w tym na Most Krymski oraz inne obiekty na Krymie - dodaje specjalista.
Po poważnym uszkodzeniu Mostu Krymskiego Rosjanie mają jedynie dwie drogi zaopatrywania swoich wojsk na Zaporożu - morską do portów w Berdiańsku, Melitopolu i portów krymskich oraz lądową wzdłuż brzegu morza autostradą M14 i szlakiem kolejowym, który jest regularnie atakowany przez ukraińskich partyzantów.
Z kolei dostawy Storm Shadow pozwolą Ukraińcom uderzać w magazyny, punkty rozśrodkowania i składy paliw aż w Mariupolu czy Berdiańsku. Odkąd Ukraińcy otrzymali pociski Storm Shadow, w ich zasięgu znajduje się także Most Krymski i wszystkie rosyjskie bazy na półwyspie.
Może to oznaczać jeszcze większe problemy logistyczne, zwłaszcza dla jednostek toczących walki manewrowe. Odpowiedniego sposobu ich zaopatrywania Rosjanie nadal nie opanowali w wystarczającym stopniu.
Brak posiłków
Już na początku wojny rosyjscy żołnierze narzekali na brak kuchni polowych. Czasami personel wojskowy musiał zadowolić się suchymi racjami żywnościowymi. Zdarzały się nawet przypadki, że na prośbę żołnierzy bliscy i znajomi wysyłali duże kotły, w których gotowano posiłki.
W przypadku posiłków winna jest przede wszystkim organizacja ich dostarczania. Zachodnie armie dostarczają głównie racje liofilizowane, które po dodaniu płynu i podgrzaniu stanowią pełnowartościowy posiłek. Rosjanie również je stosują, ale traktują bardziej jako formę żelaznej racji, którą należny spożyć, dopiero kiedy logistyka nie dostarczy posiłków gotowanych na zapleczu.
O problemach z aprowizacją głośno mówił członek Komitetu Obrony Dumy Państwowej generał Wiktor Sobolew, który z mównicy wypunktował błędy.
- Nasze terenowe wsparcie logistyczne zostało kiedyś zlikwidowane. Żołnierze przed rozpoczęciem specjalnej operacji wojskowej byli karmieni przez firmy outsourcingowe, czyli osoby cywilne, które były zatrudnione przez MON. Gotowali, karmili żołnierzy, dostarczali manierki i tak dalej. Oczywiście, aby wyżywić armię na polu, nie są przystosowane. Dlatego w pierwszych dniach specjalnej operacji wojskowej wydawano suche racje żywnościowe. Ale potem zdali sobie sprawę, że to niemożliwe i stopniowo zaczęli produkować kuchnie - powiedział w Dumie Sobolew.
Kuchnie powoli zaczęły się pojawiać na froncie, ale na razie jedynie w oddziałach tyłowych i oddziałach obsadzających stałe linie umocnień. Pozostałe nadal muszą liczyć na dostawy posiłków albo nadal wykorzystywać żelazne porcje.
Braki na rynku
To, co faktycznie dzieje się na Krymie, jest trudne do zweryfikowania przez niezależne źródła, biorąc pod uwagę brak dostępu do półwyspu przez zachodnich dziennikarzy. Wedle doniesień Ukraińców tam mieszkających obecnie nie widać dużych braków. Powoli rosną ceny chleba, ponieważ brakuje na rynku ukraińskiego zboża. Mieszkańcy narzekają także na brak owoców i warzyw, które wcześniej na półwysep docierały z okolic Chersonia i Melitopola.
Dużo gorsza jest sytuacja z dostawami mięsa. O ile dostawy dla wojska są w miarę nieprzerwane i na front docierają posiłki, tak gorzej ma się to na cywilnym rynku. Ceny drobiu wzrosły o ponad 100 proc. Niebagatelną rolę odegrały w tym olbrzymie koszty transportu mięsa z Rosji.
- Kiedyś podwyżka zwykle ograniczała się do dwóch lub trzech rubli - mówiła kasjerka cytowana przez Krym.ru. - Teraz rzadko zdarzają się mniejsze niż dziesięć rubli. Nie zawsze mamy czas na ustawienie nowych metek, najważniejsze jest, aby wprowadzić nowe ceny do komputera, żeby w ogóle można było rozliczyć klienta.
Propaganda oczywiście wini za wzrost cen reżim w Kijowie i Amerykanów, którzy chcą "zniszczyć potężną Rosję". W rosyjskich mediach większość wiadomości z Krymu dotyczy jednak tragicznej sytuacji na rynku turystycznym.
Propaganda nie próżnuje
O tej porze roku zwykle hotele były już zapełnione. Tym razem wiele z nich nawet nie zostało otwartych. Rosjanie nie garną się do wypoczynku w Jałcie. Pojawił się za to wysyp ofert sprzedaży ośrodków wypoczynkowych. Ukraińskie media twierdzą, że główną przyczyną są obawy właścicieli, że walki w końcu przeniosą się na półwysep, który zostanie zniszczony jak Bachmut czy Mariupol.
Propaganda jednak nie ustaje w wysiłkach, żeby przekonać Rosjan do spędzania urlopów nad Morzem Czarnym, nawołując do "dołączenia do tysięcy szczęśliwych urlopowiczów". Na razie jednak apele nie zdały się na wiele. Oficjalnie krymska izba turystyczna poinformowała, że hotele są obłożone w 30 proc. Mieszkańcy twierdzą, że niektóre hotele, zwłaszcza te o najniższym standardzie, zostały zaadaptowane na potrzeby wojska.
Zapewne im dłużej będą trwały walki, tym na Krymie sytuacja gospodarcza będzie trudniejsza. Zwłaszcza że Ukraińcy nie zaprzestaną ataków na rosyjskie szlaki komunikacyjne. Tych prowadzących na Krym jest niewiele, więc tym bardziej staną się łatwym celem.
Czytaj też:
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski