Po publikacji WP Krzysztof Łoziński odcina się od Mateusza Kijowskiego. Są nowe źródła
Po poniedziałkowej publikacji WP opisującej zbiórkę funduszy na zadłużenie komornicze Mateusza Kijowskiego, głos zabrał m.in. Krzysztof Łoziński - jego kontrkandydat w wyścigu na przewodniczącego KOD. "Niestety po raz kolejny widzę, że mimo najlepszych chęci kolegi Mateusza nie da się bronić. Brnie na własne życzenie" - zadeklarował w oświadczeniu. Ujawniamy nowe źródło śledztwa dziennikarskiego.
02.03.2017 | aktual.: 02.03.2017 15:11
Nie milkną echa po publikacji śledztwa dziennikarskiego WP, w którym ujawniłem kulisy „akcji darowizna” prowadzonej przez lokalnych działaczy KOD. Polegała ona na prowadzonej w tajemnicy przed opinią publiczną zbiórce na zadłużenie komornicze Mateusza Kijowskiego. Choć lider KOD oficjalnie od podobnych zbiórek internetowych się odcinał, materiały do których dotarłem wskazały, że w prywatnej korespondencji wspierał podobne inicjatywy oraz zachęcał do zaangażowania na rzecz spłaty własnych należności. Głos w tej sprawie w środę 1 marca zabrał jego kontrkandydat w wyborach na przewodniczącego Komitetu Obrony Demokracji oraz jeden z jego
założycieli - Krzysztof Łoziński.
Łoziński przeprasza i odcina się od Kijowskiego
Pierwotnie we swoim wpisie na Facebooku Łoziński zaatakował śledztwo dziennikarskie opublikowane w Wirtualnej Polsce. Zarzucił mi nieuczciwość, pozyskanie materiałów z włamania do serwisów społecznościowych Mateusza Kijowskiego oraz jego poczty, a także nielegalne nagrywanie rozmów. Zaznaczył, że choć jest jego politycznym rywalem wewnątrz KOD, dystansuje się od podobnych metod pracy dziennikarskiej, a samą zbiórkę na rzecz spłaty zadłużenia komorniczego porównał do wpłacania pieniędzy na rzecz rodzin działaczy „Solidarności”, internowanych podczas stanu wojennego.
Niespełna dwie godziny po opublikowaniu pierwszego wpisu, Krzysztof Łoziński skontaktował się ze mną w celu wyjaśnienia sprawy. Po krótkiej rozmowie w której potwierdziłem, że wszystkie materiały zostały zdobyte zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, w tym prawem prasowym, oraz że dołożyłem wszelkich starań w celu zweryfikowania każdego źródła pozyskanych informacji, kandydat na przewodniczącego Komitetu Obrony Demokracji przeprosił za swoje pierwotne oskarżenia. Wycofując swoje insynuacje, zamieścił następnie sprostowanie. Czytamy w nim co następuje: „Szanowni Państwo, usunąłem post na temat publikacji Wirtualnej Polski o Mateuszu Kijowskim. Po wyjaśnieniach autora i wydawcy, z przykrością muszę stwierdzić, że wszystkie podane w materiale fakty są prawdziwe i zdobyte w sposób zgodny z prawem. Niestety po raz kolejny widzę, że mimo najlepszych chęci kolegi Mateusza nie da się bronić. Brnie na własne życzenie. Nic na to nie poradzę. Autora publikacji przepraszam”.
Komentarze, które znalazły się pod oświadczeniem Łozińskiego były w większości negatywne w stosunku do Mateusza Kijowskiego. „ A wystarczyło by gdyby Kijowski działał uczciwie i transparentnie. Tylko tyle i aż tyle. Nie szukajmy dziury tam gdzie jej nie ma”, „No cóż. Przykre to wszystko. Nie ma co się dziwić, że coraz więcej osób - sympatyków KOD nie przychodzi na manifestacje. Mateusz zmarnował potencjał KOD”, „Krzysztof Łoziński zachował się godnie. Potrafił przyznać do błędu i nie brnąć. To postawa godna najwyższej pochwały i naśladowania. Gdyby M.K. miał taką umiejętność, nie bylibyśmy dziś w czarnej dudzie” - komentowali internauci. Tym samym pogłębił się jeszcze podział pomiędzy skonfliktowanym po aferze fakturowej Zarządem Głównym KOD, a regionem Mazowsze i Mateuszem Kijowskim, który nie zamierza złożyć broni w wyścigu na fotel przewodniczącego Komitetu.
KOD Bydgoszcz dementuje, tylko co?
Odnośnie publikacji "Akcja darowizna". Mateusz Kijowski odciął się od internetowej zbiórki na alimenty, ale sam w tajemnicy firmował podobną inicjatywę? - głos zabrał również Andrzej Bobkowski, lider bydgoskiej grupy lokalnej KOD. Ponieważ w moim tekście pojawiła się osoba Krzysztofa A. z bydgoskiego oddziału KOD, jak rozumiem jego lider zapragnął odciąć się od wszelkich spekulacji pod adresem ośrodka regionalnego. W oświadczeniu czytamy m.in. że: „Bydgoska grupa lokalna KOD nie prowadzi, nie prowadziła i nie będzie prowadzić zbiórki pieniężnej na rzecz Mateusza Kijowskiego. Powoływanie się i używanie nazwy KOD sugerujące, że bydgoska organizacja prowadzi taką akcję, jest niczym nie uprawnionym nadużyciem. Jakiekolwiek zbiórki pieniężne są niezależnymi inicjatywami ludzi, którym nie odbieramy prawa do
prowadzenia dowolnych akcji, tym bardziej, że jesteśmy przekonani o ich jak najlepszych chęciach i szczerych zamiarach pomocy drugiemu człowiekowi. Nie mają one jednak nic wspólnego z bieżącą działalnością Stowarzyszenia Komitet Obrony Demokracji”. Bobkowski dodaje również, KOD Bydgoszcz będzie „(…) stanowczo protestować przeciwko używaniu nazwy naszego Stowarzyszenia w akcjach nie mających autoryzacji naszych statutowych władz”.
Problem z tym oświadczeniem polega na tym, co było również słabością stanowiska Mateusza Kijowskiego, które wydał po naszej publikacji. KOD Bydgoszcz odnosi się bowiem do zarzutów, które nie padają w artykule „Akcja darowizna”, ale jednocześnie pisząc o „nieodbieraniu prawa do prowadzenia podobnych akcji” oraz aprobacie dla nich - pośrednio potwierdza główną tezę mojego artykułu. W tekście brzmiała ona następująco: „Ze źródeł, do których dotarła Wirtualna Polska, wynika również, że za wiedzą i zgodą Mateusza Kijowskiego prowadzona jest „akcja informacyjna”, która narodziła się „w gronie kilkunastu członków Grupy Lokalnej w Bydgoszczy”, gdzie rozważano „w jaki w sposób, zgodnie z prawem (głównie podatkowym) pozbawić Przewodniczącego KOD-u jego garbu komorniczego””. Dokładnie taką wersję przedstawiłem w artykule, w którym nie nazwałem oddolnej zbiórki na rzecz spłaty zadłużenia komorniczego Mateusza Kijowskiego „akcją KOD Bydgoszcz”, tylko zgodnie ze słowami jej organizatora, inicjatywą w którą zaangażowało
się „kilkunastu członków Grupy Lokalnej w Bydgoszczy”. To zasadnicza różnica. Na poparcie moich słów zamieszczam e-mail, w którym otrzymałem potwierdzenie tego stanu rzeczy. Sądzę, że tym samym można zamknąć dyskusję an temat wiarygodności źródeł, na których oparłem swoje śledztwo dziennikarskie.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości