Nawet pół miliona kary dla szarlatanów i "uzdrawiaczy". Przepisy jeszcze w tym roku
Rzecznik Praw Pacjenta w rozmowie z Wirtualną Polską zapowiada, że jeszcze w tym roku będą gotowe przepisy zwalczające znachorów i szarlatanów. Przepisy - wobec nieskuteczności działań prokuratury - będą uwzględniać kary administracyjne. Za diagnozowanie i leczenie niezgodne z aktualną wiedzą medyczną może grozić nawet 500 tys. złotych kary.
12.10.2024 06:58
- Projekt ma być przeprowadzony szybko, jest zgoda różnych środowisk na takie regulacje - mówi WP Bartłomiej Chmielowiec, Rzecznik Praw Pacjenta. - Podmiot, który nie udowodni, że stosowane przez niego metody są oparte na aktualnej wiedzy medycznej, musi się liczyć z karą.
- Dzisiaj RPP może nałożyć karę administracyjną 0,5 mln złotych tylko na podmioty lecznicze. Te same przepisy zostaną rozciągnięte na osoby i firmy, które nie kwalifikują się do tej grupy, ale diagnozują lub "leczą" niesprawdzonymi metodami.
- Przepisy obejmą internetowych "uzdrawiaczy", ale też mogą objąć tysiące gabinetów biorezonansu w całej Polsce.
Tekst: Michał Janczura, michal.janczura@grupawp.pl
W środę - 9 października 2024 r. - w Katowicach stanęli w jednym rzędzie: szef śląskiej Izby Lekarskiej, rektor Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, szef kliniki chorób zakaźnych na tej uczelni oraz prezydentka Gliwic. Mieli wspólny komunikat: nie ma zgody na szerzenie dezinformacji medycznej i na promowanie szarlatańskich metod leczenia.
Zaraz potem bezradnie jednak rozkładali ręce i mówili, że nie mają sposobu, by się temu skutecznie sprzeciwić. Termin ich wystąpienia nie był przypadkowy. To właśnie w Gliwicach, w sobotę 12 października, odbędzie się kolejna konferencja z cyklu: "Czego ci lekarz nie powie".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Absolutny dramat. Granice przekroczone. Wszyscy bezradni?"
Twarzą i jednym z organizatorów przedsięwzięcia jest Jerzy Zięba. Człowiek, który od lat głosi tezy kontrowersyjne i zdaniem środowiska medycznego, niezwykle szkodliwe dla zdrowia publicznego. Nie mając wykształcenia medycznego, Zięba wypowiada się na przykład na temat walki z chorobami nowotworowymi.
"Chemioterapia to jest wprowadzanie toksyn typu cyklon B, bo przecież od tego się zaczęło" - mówi Jerzy Zięba w jednym z ostatnich nagrań w Internecie. Na to wystąpienie zareagował były konsultant do spraw zdrowia publicznego. Profesor Jarosław Pinkas na portalu X pisze: "Absolutny dramat. Granice przekroczone. Wszyscy bezradni?"
Okazuje się, że w praktyce rzeczywiście tak jest. Nawet prezydentka Gliwic nie jest w stanie zablokować imprezy odbywającej się w hali należącej do miasta. Twierdzi, że tak zostały skonstruowane umowy z operatorem obiektu.
"Każdy pediatra podaje każdemu dziecku w Polsce w szczepionkach niesamowite trucizny" (to Jerzy Zięba).
"Izby lekarskie, to zorganizowana grupa przestępcza, działająca na szkodę pacjentów. Łączą ich tajne związki z przemysłem, dlatego są bardzo niebezpieczni" (Andrzej Frydrychowski).
Izba Lekarska pisała do rządu, polityków, zgłosiła sprawę do prokuratury. Nie przeszkodziło to w żaden sposób, w organizacji kolejnej imprezy. Wyprzedano tysiące biletów. W planach są następne tego typu imprezy.
Szarlatańskie metody jak "na wnuczka"
- Musimy coś robić, bo minęło pół roku od poprzedniej konferencji i nie wydarzyło się nic. Wszyscy zapomnieli - mówi szef śląskiej Izby Lekarskiej Tadeusz Urban.
Przypomina, że na podstawie tych pseudonaukowych teorii głoszonych na konferencjach, czy w Internecie, sprzedaje się ogromne ilości suplementów diety, ziół i innych "cudownych" specyfików. Mnożą się internetowi uzdrowiciele niemający żadnej wiedzy medycznej. Urban mówi wprost, że to oszustwo, które możemy porównać tylko do przestępczych metod oszustw "na wnuczka" lub "na policjanta".
Prof. Jerzy Jaroszewicz ze Śląskiego Centrum Chorób Zakaźnych podkreśla, że regularnie spotyka się z ofiarami dezinformacji medycznej i niewłaściwego leczenia. Przypomina między innymi o pacjentach latami faszerowanych antybiotykami w imię walki z rzekomą boreliozą.
To metoda zgodna z wytycznymi towarzystwa ILADS. Oczywiście są to metody o niepotwierdzonej skuteczności, które z medycyną nie mają nic wspólnego.
- Widzimy częste uszkodzenia wątroby, zapalenia trzustki, problemy z jelitami - mówi profesor specjalizujący się w chorobach zakaźnych, opisując skutki stosowania szarlatańskich metod. Zaznacza, że problemem nie jest nie tylko stosowanie jakiejś metody, ale też opóźnienie we wdrażaniu właściwego leczenia.
Zobacz także
"Pacjenci łapią się każdej deski ratunku". Wtedy wkraczają szarlatani
Środowisko medyczne od lat apeluje o systemowe uregulowanie tej kwestii. Rzecznik Praw Pacjenta pytany o to przez WP odpowiada, że jeszcze w tym roku poznamy szczegóły przepisów, które mają być lekarstwem na ten proceder.
- Jest grupa szarlatanów, która wykorzystuje trudną sytuację osób chorych, często poważnie, na przykład na choroby nowotworowe. To są pacjenci, którzy łapią się każdej deski ratunku. Żerowanie na tym jest haniebne - mówi Bartłomiej Chmielowiec i dodaje, że obserwują wysyp takich ludzi i podmiotów. Jego zdaniem dzieje się tak dlatego, że wszyscy dostrzegają bezkarność i bezradność instytucji państwa w zakresie ścigania tego zjawiska.
- Pomysły są coraz bardziej absurdalne. Dostaliśmy sygnały o leczeniu przez laptopa, do którego podłącza się jakieś chipy - mówi RPP i dodaje, że oferta obejmowała leczenie stwardnienia rozsianego i innych poważnych dolegliwości.
- Od jakiegoś czasu postulowaliśmy rozszerzenie kompetencji Rzecznika Praw Pacjenta. Chodzi o to, żebyśmy mogli wszcząć postępowanie administracyjne wobec osób, które trudnią się taką działalnością - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. Dodaje, że dzięki takim regulacjom będą mogli zażądać dowodów na skuteczność tej czy innej "cudownej metody".
Zobacz także
- Jeśli takich dowodów nie ma, rzecznik będzie mógł zakazać stosowania i nałożyć karę - Chmielowiec przypomina, że na lekarzy i podmioty lecznicze dziś można nałożyć jednorazowo do pół miliona złotych. W sytuacji szarlatanów i znachorów bez dyplomu wyglądałoby to dokładnie tak samo.
- Po jednej, drugiej, trzeciej takiej karze, myślę, że w rok będziemy w stanie zablokować wszystkie te patologiczne praktyki, które się pojawiają - twierdzi Rzecznik Praw Pacjenta.
Co z internetowymi uzdrawiaczami? Gdzie jest granica wolności wypowiedzi w tym zakresie? Czy samo opowiadanie, organizowanie konferencji nawet głoszących pseudonaukowe teorie będzie zabronione?
Tu sprawa nie jest już tak oczywista. Chmielowiec twierdzi, że wolność kończy się tam, gdzie narażamy człowieka na określone ryzyko, związane z jego zdrowiem.
- Jeżeli ktoś oferuje metody, które mają być skuteczne, a pacjent albo zaprzestaje klasycznego leczenia, albo "leczy się" tymi niesprawdzonymi metodami, niejednokrotnie pogarszając swój stan, to to jest ta granica - mówi Chmielowiec.
Apeluje do pacjentów, którzy poprzez takie praktyki podupadli na zdrowiu, by zgłaszali się do jego biura.
Rzecznik twierdzi, że tymi przepisami będzie można objąć na przykład gabinety biorezonansu, które pojawiają się w wielu miastach i miasteczkach. Oferują diagnozowanie, a nawet leczenie wielu skomplikowanych chorób.
- To są absolutne bzdury, nie możemy na to pozwolić - mówi Chmielowiec i dodaje, że dziś nie ma skutecznego narzędzia do walki z tym zjawiskiem.
Gotowy projekt zmian ma być przedstawiony jeszcze w tym roku. Szanse na ich wprowadzenie są duże, bo minister zdrowia Izabela Leszczyna też zapowiedziała, że chce z tym walczyć. Środowisko lekarskie od lat postuluje walkę z szarlatanami, więc trudno dopatrzyć się kogoś, kto mógłby takie zmiany blokować.
W sprawę zaangażowani byli lekarze
O tym, że kary administracyjne potrafią skutecznie odstraszyć zwolenników pseudonaukowych metod, przekonaliśmy się w poprzednim roku. Chodziło o leczenie boreliozy metodą ILADS.
Ponieważ terapia polegała na długotrwałej, ciągnącej się nawet wiele lat antybiotykoterapii, byli w nią zaangażowani lekarze - ktoś musiał wypisywać recepty.
To dawało RPP pole do działania, bo przepisy pozwalają na prowadzenie procedury wobec podmiotów leczniczych. Biuro Rzecznika poprosiło o opinię ekspertów świata nauki. Na ich podstawie stwierdzono, że metody są niepotwierdzone i szkodliwe, a to otworzyło drogę, by jednocześnie wydać kilkadziesiąt decyzji stwierdzających naruszenie zbiorowych praw pacjenta.
Lekarze dostali coś na kształt ultimatum: albo skończą z takimi terapiami, albo otrzymają kary. Od tego momentu oficjalnie nikt już w Polsce ILADS nie stosuje. Większość spraw trafiła też do rzeczników odpowiedzialności zawodowej lekarzy. Postępowania trwają.
Sprawa stała się głośna po publikacji radiowego serialu dokumentalnego "Podziemie", który opisywał proceder leczenia boreliozy niesprawdzonymi metodami i biznes, jaki powstał na podstawie tych metod.
Michał Janczura, dziennikarz Wirtualnej Polski