"Lekarz mówi, że umrę. Pomoże pan?" Przytakuje i bierze 150 zł za 10 minut "uzdrawiania"

Kobieta umierająca na raka, młoda dziewczyna z przerzutami, mężczyzna z poważnym schorzeniem. Josue Angsanto P., który przedstawia się jako filipiński uzdrowiciel, sprzedaje im za 150 zł nadzieję na wyleczenie ze śmiertelnych chorób. Zapisałam się do niego na "wyleczenie" nowotworu prawej nerki. – Czuję. Boli? – pyta "uzdrowiciel", dotykając lewej strony pleców.

"Lekarz mówi, że umrę. Pomoże pan?" Przytakuje i bierze 150 zł za 10 minut "uzdrawiania"
Źródło zdjęć: © WP.PL
Magda Mieśnik

12.08.2018 | aktual.: 13.08.2018 12:02

Przeglądając papierowe wydanie gazet, trafiam na ogłoszenie na dole strony: "Josue Angsanto P. to jeden z najbardziej znanych filipińskich uzdrowicieli z doświadczeniem i praktyką. Wywodzi się ze znanej i szanowanej na filipinach rodziny, której z pokolenia na pokolenie przekazuje wiedzę na temat zielarstwa i niekonwencjonalnych metod uzdrawiania". Ze zdjęcia patrzy na mnie mniej więcej trzydziestolatek. Obok dwa numery telefonu i informacja, że będzie w Warszawie i Piasecznie.

– Można podać pięć chorób na jednej wizycie – informuje mnie osoba, która odbiera. Gdy pytam, czy wyleczy nowotwór, otrzymuję gorące zapewnienie, że na pewno pomoże. Zapisuję się na 9:30. Dzień przed wizytą telefon. – Dzień dobry, dzwonię od uzdrowiciela. Wizyta odbędzie się na Pradze – mówi kobieta i podaje adres. Proszę przynieść gotówkę. Gdy pytam, czy potrzebne są dokumenty dotyczące choroby, odpowiada, że uzdrowiciel sam wszystko znajdzie.

Raz nie wystarczy

W dwugwiazdkowym hotelu ludzie gromadzą się w sali konferencyjnej. Stoi kilkanaście krzeseł. Przy stoliku siedzi mężczyzna. – Zapraszam tutaj – woła mnie od razu. – Pani pierwszy raz? Na którą godzinę? – pyta. – Może od razu zapiszę na następną wizytę, bo organizm tak szybko nie reaguje. Pewnie trzeba będzie powtórzyć – dodaje. Przed sobą ma kartkę z około 30 nazwiskami rozpisanymi co 10 minut.

Co pani chce wyleczyć? – pyta. Mówię, że nowotwór nerki. Mężczyzna zapisuje po angielsku, że chodzi o guza prawej nerki. I wręcza mi kartkę z notesu. Mam to dać uzdrowicielowi, którzy przyjmuje w drugiej części sali konferencyjnej oddzielonej żółtą kotarą.

Obraz
© WP.PL

Dobiega stamtąd ciche pojękiwanie i zachrypnięty głos. - Lekarz mówi, że umrę za kilka tygodni. Pan widzi szansę? – pyta staruszka, która ledwo stoi na nogach. - Tak, jest duża szansa. Tylko proszę przyjść jeszcze raz – zapewnia Josue Angsanto P.

Pomaga mi, ale są nowe przerzuty

Na wizytę czeka kobieta po 40-tce. Opowiada, że co sześć tygodni ma naświetlania, ale niewiele dają. – Jestem tu już trzeci raz. Pomaga mi to – zapewnia, mimo że w ostatnim czasie wykryto u niej nowe przerzuty. Po wyjściu od "uzdrowiciela" zapisuje się na kolejne spotkanie za cztery tygodnie.

W poczekalni czeka jeszcze starszy mężczyzna, który poprosił o uleczeniu czterech schorzeń, i dwie kobiety. – Całe ciało mi choruje. Nikt nie wie od czego. Lekarze nie potrafią pomóc. Ręka drętwieje, głowa boli. Na nogi nie mogę już stanąć – wylicza kilka minut swoje bóle i żale. Wchodzi za kotarę ze skrzywioną twarzą. Po 10 minutach wychodzi uśmiechnięta. – Ale ciepło czułam. Już czuję, że mi pomogło. Lecę na bazarek, bo wszystko wykupią – żegna się.

"Jego niezwykłe umiejętności, charyzma, intuicja i dar przekazywania cudownej, pozytywnej energii skutecznie zatrzymały rozwój najcięższych chorób u wielu ludzi" – przekonuje tekst na ulotce. Czeka mnie zabieg "psychochirurgii", czyli "operacje lecznicze na ludzkim ciele przeprowadzane gołymi rękami. Healerzy podczas swoich praktyk nie stosują żadnych środków znieczulających. Zabieg (masaż uzdrawiający) polega na energetycznym wzmocnieniu chorych organów i tkanek".

Lewa czy prawa

Za kotarą czeka na mnie mężczyzna. Ma może 30 lat. Za nim na szafce stoi miska z wodą, waciki, jakaś maść. Patrzy na kartkę, na której ma zapisane, na co choruję. Prosi, żebym zdjęła bluzkę i położyła się na brzuchu. Szepcze coś po cichu i zaczyna dotykać miejsca, gdzie znajduje się lewa nerka. – Czuję to. Boli? – pyta. – Nie, mam chorą prawą nerkę – odpowiadam. – Ach, ale czuję już tu – mówi zmieszany i przesuwa dłonie nad prawą stronę pleców.

"Dzięki zdobytej wiedzy i doświadczeniu jest w stanie precyzyjnie rozpoznać w organizmie miejsce wymagające pomocy i bezpośrednio do niego skierować swą niezwykłą moc" – kolejny fragment z ulotki.

"Uzdrowiciel" wciera coś w ręce. Gdy dotyka, czuję ciepło i zapach maści rozgrzewającej. Już wiem, dlaczego wychodzące przede mną osoby mówiły, że czuć gorącą energię bijącą z rąk "uzdrowiciela".

"Ogromna charyzma, modlitwa oraz medytacja sprawiają, że terapeuta wprowadza się w stan religijnej żarliwości" – informują organizatorzy.

Zapraszam za miesiąc

Mężczyzna zsuwa mi kilka centymetrów spódnicę i zaczyna masować pośladki. Gdy gwałtownie się podnoszę, mruczy coś i prosi, bym położyła się na plecach. Trzyma dłonie nad głową, potem nad klatką piersiową i rękami. Już nie dotyka.

Po chwili mówi. – To wszystko. Proszę pić dzisiaj dużo wody i potrzebna jest następna wizyta za miesiąc – mówi. – Rak się cofnie? – dopytuję. – Duża szansa - odpowiada.

10-minutowa wizyta kosztuje 150 zł. Czasem przeciąga się dwie-trzy minuty, ale "uzdrowiciel" bardzo pilnuje czasu. W ciągu pięciu godzin przyjmuje około 30 osób. To daje mu 4500 zł w zaledwie pół dnia. Po południu przyjmuje pod Warszawą.

29 sierpnia w Zamościu, 30 w Lublinie, a 31 znów w Warszawie. Wcześniej będzie Szczecin i Poznań – wylicza organizator spotkania, gdy chętni pytają o kolejne spotkania. – Chciałabym się zapisać jak najwcześniej – mówi starsza kobieta. – Pierwszego chętnego przyjmujemy o 6:50. Pierwsza wolna godzina o 11:40. Zapisać? – odpowiada.

Byliście u uzdrowiciela? Macie podobne doświadczenia? Prześlijcie nam swoją historię poprzez dziejesie.wp.pl

Zobacz także: Spektakularna historia upadku. Z globalnej marki stali się firmą z zaledwie jednym sklepem w Stanach Zjednoczonych

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (584)