Matka i córka z zarzutami. Żyły blisko zabetonowanych zwłok
Prokuratura postawiła dwóm kolejnym osobom zarzuty w sprawie zabójstwa i zabetonowania zwłok w garażu w Płaczewie na północy Kaszub. Jest wśród nich 29-letnia Daria, będąca matką piątki dzieci, której mąż i matka stali się podejrzanymi już wcześniej.
Płaczewo to mała wieś w powiecie wejherowskim, około 20 km od brzegu Bałtyku. To dawne PGR-y. Jak podkreślają jej mieszkańcy, nie wszyscy wśród nich są święci, ale niektórzy z nich mówią w nieoficjalnych rozmowach, że najmniejszą sympatią darzyli właśnie Darię.
- Jak ona była z tamtym mężem, to tak nie było. Tamten był cichy. Za dobry był dla niej. Ale jak tu przyszedł ten nowy, to się zaczęło – twierdzi jedna z sąsiadek w rozmowie z WP.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dwa gepardy rzuciły się na gnu. Nagranie z finału pojedynku
Więcej samochodów niż na weselu
Tym nowym był Arek, obecnie 34-latek. Daria rozwiodła się z mężem, z którym wychowywała piątkę dzieci i dwa lata temu związała się z nim. Rok temu wzięli ślub. Mieszkali w małym lokalu, w budynku podzielonym na sześć mieszkań. Mieli do dyspozycji spore podwórko, na środku którego postawili kanapę, a pod płotem blaszany garaż, który jest teraz słynny na całą Polskę. Jej rodzice mieszkali w lokalu obok, ale się rozeszli.
- Arek pobił teścia, że ten wylądował w szpitalu. A Aneta, czyli nowa teściowa Arka, wprowadziła się do nich. Mieszkali więc w ośmioro: młoda para, jej matka i te dzieci. I ciągle było u nich głośno – podkreśla jeden z mieszkańców.
- Arek pobił też innego pana - mówi inna z sąsiadek. - Wcześniej w więzieniu siedział - dodała.
Okoliczni twierdzą, że nikt z tego grona nie pracował w ostatnich latach, za to ciągle przewijały się przez ich podwórko różne samochody. W ostatnich miesiącach było ich co najmniej piętnaście. To dlatego zaczęli podejrzewać, że rodzina żyje z ustawiania wypadków samochodowych i podpaleń pojazdów.
Umocnili się w tych podejrzeniach po tym, jak jeden z tych pojazdów zajął ogień, który przeszedł na budynek i część lokatorów z innych mieszkań musiała się wyprowadzić na kilka miesięcy, by robotnicy mogli wyremontować dom.
- Trochę to dziwne, że ten pożar był krótko po tym, jak ona się rozwiodła z mężem. Tu nikt nie uważa, że to było przypadkowe - zarzeka się jedna ze starszych mieszkanek Płaczewa.
- Duży problem z nimi był – nie ukrywa kolejna z mieszkanek Płaczewa. - A z nią to jeszcze większy niż z nim i jego kolegami. W ogóle to, panie, libacje, kłótnie, krzyki, jeżdżenie samochodami, muzyka na cały regulator. Imprezy trwały głównie nocą. Prowadzili nocny tryb życia. W dzień spokój i cisza, a od godz. 20, czasem 21 się zaczynało. Daria to najgorsza z nich była, nie rozmawiała normalnie z nami. Jeśli ktoś się jej przeciwstawił, to stawał się jej wrogiem - ocenia.
- Jak media przestaną przyjeżdżać, to w końcu odetchniemy z ulgą od tych sąsiadów. A tego zabetonowania to my nie widzieliśmy. Dowiedzieliśmy się dopiero w niedzielę, kiedy zaczęła się cała akcja. Przyjechały radiowozy, straż pożarna, prokuratura. Toć to było więcej samochodów niż na jakimś weselu - wspomina.
Dzieci bawiły się obok zwłok
Do zarzucanego morderstwa doszło w nocy z 11 na 12 kwietnia, gdy w środku tygodnia (z czwartku na piątek) trwała libacja alkoholowa z udziałem kilku osób. 36-letni Krzysztof z pobliskiego Rybna został pobity i skopany.
Śledczy pierwszych zatrzymań w tej sprawie dokonali w sobotę 20 kwietnia, ale zwłoki odnaleźli dzień później w Płaczewie na terenie należącym do Darii. Rozkuli beton w blaszanym garażu i znaleźli pod nim ciało 36-latka. Okazało się, że zwłoki leżały tam przez kilka dni. Dosłownie dwa metry dalej, w wybudowanym dla nich drewnianym domku, bawiły się dzieci kobiety.
Policjanci zatrzymali siedem osób, ale początkowo zarzut zabójstwa usłyszało czterech mężczyzn w wieku 17 – 40 lat. Był wśród nich Arek, partner kobiety.
Zdaniem prokuratury mamy do czynienia z zabójstwem z zamiarem bezpośrednim, czyli śledczy przyjęli, że Krzysztof był bity po to, żeby pozbawić go życia, a nie tylko "dać nauczkę". Tylko jeden z zatrzymanej czwórki się przyznał, ale dwaj inni potwierdzili swój udział w zdarzeniu, choć według śledczych umniejszają swoją rolę.
Poza nimi zarzuty usłyszała 48-letnia Aneta, która zdaniem prokuratury nie udzieliła pomocy Krzysztofowi, utrudniała śledztwo i pomagała ukryć ciało oraz zatrzeć ślady. Podobnie jak pozostali czterej podejrzani, została tymczasowo aresztowana, na razie na trzy miesiące.
- W trakcie przeprowadzonej sekcji zwłok biegły stwierdził zmiany urazowe w postaci stłuczeń powłok głowy i twarzy ze złamaniem kości nosa, kości podstawy i sklepienia czaszki. Bezpośrednią przyczyną śmierci mężczyzny był krwiak podtwardówkowy współistniejący z obrzękiem mózgu - poinformowała Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Matka pięciorga dzieci z zarzutami
O dziwnym zachowaniu Anety opowiedziała nam jedna z mieszkanek Płaczewa: - Pamiętam, że ona niedawno wjechała na podwórko i była bardzo przestraszona, że ktoś ją widzi. Pomyślałam wtedy "co ona znowu ma za uszami?". No i teraz już wiem co.
Kilka dni po odkryciu zwłok prokuratura poinformowała, że postawiła zarzuty dwóm kolejnym osobom: 19-latkowi (zabójstwo wespół z pozostałymi) oraz Darii (pomoc w zacieraniu śladów i ukryciu zwłok). Młody mężczyzna trafił do aresztu, natomiast w przypadku kobiety wzięto pod uwagę, że ma pod opieką piątkę dzieci, więc objęto ją tylko policyjnym dozorem i zakazem opuszczania kraju.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski