Putin grozi NATO. "On jest szalony, to samobójczy krok"

W czasie, kiedy Kreml przyznaje, że mobilizacja nie idzie po ich myśli, na ukraińskim froncie sytuacja Rosjan robi się coraz trudniejsza, a sam rosyjski przywódca cieszy się coraz mniejszym poparciem. Putin próbuje zrobić krok w przód i ogłasza aneksję okupowanych ukraińskich republik.

Według sondażowni Centrum Lewady, ocena działalności Władimira Putina jako prezydenta spadła w ostatnim miesiącu
Według sondażowni Centrum Lewady, ocena działalności Władimira Putina jako prezydenta spadła w ostatnim miesiącu
Źródło zdjęć: © East News | East News
Sylwester Ruszkiewicz

W piątkowe popołudnie prezydent Rosji Władimir Putin ogłosił aneksję okupowanych terytoriów na południu i wschodzie Ukrainy. W kontekście fikcyjnych, nieuznawanych przez państwa Zachodu referendów Putin mówił o "wyborze milionów ludzi". - Opowiedzieli się za tym, by kontynuować nasz wspólny los, nie zwracając uwagi na wrogów Rosji - powiedział do zgromadzonych na Kremlu wyraźnie zadowolony Putin.

Wystarczyłoby, gdyby rosyjski dyktator spojrzał na sytuację na froncie, a mina by mu zrzedła. Ukraińskie wojsko jest bowiem bliskie poważnego sukcesu w Donbasie. Zamyka w okrążeniu znaczne rosyjskie siły broniące się w rejonie miejscowości Łyman. Jest to o tyle symboliczne, że dzieje się w tym samym czasie, kiedy Putin ogłosił włączenie republik donbaskich do Rosji.

Ale nie tylko na froncie rosyjski dyktator ponosi porażki. Jak wynika z badań agencji sondażowej Centrum Lewady (uznawanej na Zachodzie za jedyną wiarygodną), pod koniec września, w porównaniu z sierpniem, zmniejszył się odsetek tych, którzy uważają, że sprawy w Rosji idą w dobrym kierunku. W sierpniu było 67 proc. takich osób, we wrześniu - 60 proc. Spadła również pozytywna ocena działalności Putina jako prezydenta - o 6 punktów proc. O ile w ciągu ostatnich trzech miesięcy jego pracę aprobowało 83 proc. badanych, to we wrześniu odsetek ten spadł do 77 proc. Jedna piąta (21 proc.) ocenia Putina negatywnie.

Według prof. Daniela Boćkowskiego z Katedry Bezpieczeństwa Międzynarodowego Uniwersytetu w Białymstoku, Putin ma teraz kumulację wszystkich nieudanych działań, które nagromadziły się od początku wojny w Ukrainie.

- Przede wszystkim to brak rozsądnego dowodzenia armią. Jeśli bowiem to Putin, w wielu przypadkach, decyduje o ruchach rosyjskich wojsk na froncie, jest to tragiczne. Dodatkowo wśród dowództwa armii nie ma pomysłu, co dalej robić. I stąd rozpaczliwa decyzja o mobilizacji. Putinowi wojna się kompletnie rozsypała. I musiał rzucić rezerwistów na front. Nie miał wyjścia. Stanął pod ścianą - mówi WP prof. Daniel Boćkowski.

"Putin złamał obietnicę daną Rosjanom"

Jak dodaje ekspert, mobilizacja okazała się być klęską wizerunkową aparatu władzy.

- Wcześniejsze próby mobilizacji Putin robił po kryjomu. Kombinował, kombinował i przekombinował. To nie czas II wojny światowej, gdzie z łagrów wyciągano setki tysięcy więźniów. A przy okazji zobaczyliśmy, że Federacja Rosyjska to nie tylko Moskwa, ale też republiki przy granicy z Azją. To one najgłośniej protestowały. I to właśnie tam mobilizacja najmocniej zachwiała zaufaniem do Putina - ocenia prof. Boćkowski.

Z kolei w opinii dr hab. Agnieszki Leguckiej z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, Putin swoimi ostatnimi decyzjami dużo ryzykuje.

- Co prawda dzięki aneksji okupowanych terytoriów poparcie mu wzrośnie, ale częściowa mobilizacja jest w jego wykonaniu rozpaczliwym krokiem. Dlatego, że Putin uderza we własny elektorat, który do tej pory go popierał. Był za nim, kiedy rozpoczynał tzw. operację specjalną, i którą widział jedynie w reżimowej telewizji. Dopóki nie dotykała ona przymusowego wcielania do wojska i wysyłania na front, to przekaz z propagandowych mediów ich przekonywał. Putin tym samym złamał obietnicę, którą utrzymywał od ponad 20 lat. Przekonywał od lat, że Rosjanie nie będą się mieszać do polityki i do teraz bardzo im to odpowiadało. Sytuacja jednak się zmieniła - ocenia ekspertka z PISM.

- Nie miał wyjścia, ogłaszając aneksję i przeprowadzając częściową mobilizację. Albo czekała go porażka na froncie, albo porażka wewnątrz Federacji Rosyjskiej. Jednak widząc Rosjan uciekających przed wysłaniem na front, mam duże wątpliwości, że uda mu się zrealizować cel i wysłać 300 tys. rezerwistów do Ukrainy - komentuje nasza rozmówczyni.

Jej zdaniem, początek końca Putina miał miejsce 24 lutego, w dniu agresji Rosji na Ukrainę. - A decyzja o mobilizacji jest tylko kolejnym kamyczkiem do upadku putinowskiego systemu - ocenia dr hab. Legucka.

Rosja chce negocjacji? Ukraina odpowiada

Według prof. Boćkowskiego, jeśli liczba "emigrantów" przekroczy liczbę rezerwistów wysłanych do Ukrainę, dla Putina będzie oznaczać to katastrofę.

- Jeśli 300 tys. uda się powołać, a 300 tys. wyjedzie, to już na starcie rosyjska gospodarka traci. Ci, którzy uciekli, mieli na to pieniądze. A rezerwiści to z reguły osoby pracujące. To się na pewno przełoży na sytuację wewnętrzną - ocenia ekspert.

- Jesteśmy gotowi, ale wybór został dokonany - powiedział prezydent Federacji Rosyjskiej, dając do zrozumienia, że wyniki fikcyjnego głosowania na okupowanych terenach nie podlegają dyskusji. 

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zdaniem prof. Boćkowskiego z białostockiej uczelni, Putin - poprzez swoje przemówienie - myśli, że w Rosji będą "igrzyska".

- A grubo się myli. Przecież rzekomo już od 2014 roku miał kontrolę nad Donbasem, a dzisiaj trudno mu utrzymać cele tzw. operacji specjalnej. Nie widziałem, żeby Rosjanie chcieli umierać za Donbas. A czy przyłączenie Chersonia i Zaporoża sprawi, że mieszkańcy Federacji będą bardziej dumni? Może część z nich przytaknie Putinowi i będzie "puszyć się", że odtwarzana jest "NowoRosja". Ale reszta ma świadomość, że plan Putina miał być zrealizowany kosztem zawodowej armii, a nie ich bliskich - ocenia ekspert. I - jak dodaje - za chwilę Rosjanie zobaczą swoich bliskich wracających w cynkowych trumnach.

- Putin inaczej nie potrafi. To buduje mu show w najbliższym otoczeniu. Niestety, ale też w ich interesie jest to, żeby tak się zachowywał. Wszyscy mówią, że robi to jedynie zły car. A to jest bzdura! Bo są jeszcze rosyjskie służby, administracja Kremla, propagandyści i cały aparat zaprzęgnięty do chwalenia Putina. Nie zdetronizują jednak rosyjskiego dyktatora, bo nie mają w tym żadnego interesu. Wojna to koszty dla jednych, zyski dla drugich - wylicza prof. Boćkowski.

"Samobójczy krok"

Ekspert zwraca uwagę na jeszcze jeden ważny element.

- Putin w swoim przemówieniu akcentował, że przyłączone republiki to już jest Rosja. I cały zachodni sprzęt, który jest dostarczany do Ukrainy, zagraża bezpośrednio mieszkańcom Federacji Rosyjskiej. Groził więc NATO. To już jedyne czym może grać, choć jest to samobójczy krok. Wszyscy widzieli, że referendum było fikcją. Tyle że Putin jest szalony. Mogę sobie wyobrazić, że za jakiś czas Rosjanie wchodzą na Białoruś, wyrzucają Łukaszenkę i ogłaszają przyłączenie jego państwa do Federacji Rosyjskiej. Albo Putin uzna, że wchodzi do Kazachstanu i oświadczy, że jest to część Rosji - komentuje prof. Boćkowski.

Jak podkreśla ekspert, są to absurdalne pomysły, ale niestety tak realne, że aż niebezpieczne.

- Patrząc na jego dokonania, może przecież ogłosić dekretem, że unieważnia likwidację Związku Radzieckiego. I że przyłącza dawne republiki do Rosji. Nie mam wątpliwości, że bezpieczeństwo międzynarodowe - w obliczu działań Putina - jest potężnie zagrożone - podsumowuje prof. Boćkowski.

Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie