"Badania pokazują, że ludzie tego chcą". Liderzy koalicji przyznają: stoimy za Sienkiewiczem
Liderzy koalicji rządzącej kontaktują się kilka razy w tygodniu i żaden nie zgłosił Donaldowi Tuskowi uwag do działań Bartłomieja Sienkiewicza - dowiaduje się WP. - Chcę jasno powiedzieć: koalicja rządząca ma takie zdanie, jak pan Sienkiewicz - mówi nam lider Lewicy Włodzimierz Czarzasty, pytany o decyzje ministra w sprawie mediów publicznych.
24.01.2024 | aktual.: 24.01.2024 19:19
- To, co proponuje minister Sienkiewicz, jest spokojne, rozsądne i konsekwentne. Dlatego będę go popierał - deklaruje Wirtualnej Polsce Czarzasty.
Wicemarszałek Sejmu podkreśla, że to stanowisko całej jego formacji, która - jak twierdzi - nie zgłasza uwag do decyzji szefa resortu kultury względem TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej.
Szkopuł w tym, że partia współtworząca klub parlamentarny Nowej Lewicy - czyli Lewica Razem - te uwagi jednak formułuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Minister Sienkiewicz mógł wybrać bezpieczniejszą ścieżkę, myśmy wielokrotnie o tym mówili. Tą ścieżką było odwołanie szefa Rady Mediów Narodowych. Ale minister Sienkiewicz wybrał inną, bardziej ryzykowną, ścieżkę. Na swoją odpowiedzialność - twierdzi współprzewodniczący Razem Adrian Zandberg.
Jaką odpowiedź ma na to Włodzimierz Czarzasty? Dość zaskakującą. - Partia Razem nie jest w koalicji - przekonuje wicemarszałek.
"Narzekacze to margines"
Ta medialna wymiana zdań dobrze obrazuje stan rzeczy w obozie władzy. Politycy, którzy choćby umiarkowanie skrytykują publicznie działania Bartłomieja Sienkiewicza, są szybko postponowani przez liderów.
Takich polityków nie jest jednak wiele. - W koalicji narzekacze stanowią margines. I nawet nie ma ich w rządzie - mówi Wirtualnej Polsce jeden z ważniejszych polityków tzw. koalicji 15 października.
Niezależnie zatem od tego, jak działania Bartłomieja Sienkiewicza na kolejnych etapach oceniają sądy i ich referendarze - a jeśli chodzi o media centralne, to te oceny są negatywne, podważające zasadność decyzji ministra - to politycy obozu stają za nim murem.
- Z PSL, Polski 2050, o KO nie wspominając, nie wychyla się nikt. Decyzje referendarzy są przyjmowane ze spokojem, bo istnieje ścieżka odwoławcza, na którą natychmiast wchodzimy. Odwołamy się, a sąd za jakiś czas to oceni. I to nie zatrzymuje procesu zmian w mediach, a to o te zmiany właśnie przecież chodzi. Wychodzimy z założenia, że najważniejszy jest efekt. A efekty już widać: to normalność wprowadzona w TVP i radiu - przekonuje jeden z wiceministrów rządu Donalda Tuska (prawnik z zawodu).
Wedle naszych informacji politycy koalicji rządzącej - i to ci najwyżej umocowani w jej strukturach - znają wewnętrzne badania, które wskazują, iż prawne meandry dotyczące zmian w mediach publicznych - zwłaszcza w TVP - niespecjalnie ich interesują. Najważniejsza dla nich ma być zmiana. - I ludzie tę zmianę już widzą - twierdzi polityk koalicji.
Przekonuje, że w badaniach, które znają rządzący, widać, że ludzie oczekiwali szybkich, skutecznych ruchów, a te "dostarcza im Tusk z Sienkiewiczem".
- My nie wnikamy w to, jakie decyzje podejmują ich prawnicy, kto to obudowuje i kto decyduje o terminach i kolejnych krokach. Dowiadujemy się o tym post factum, ale to nie jest pretensja, bo na to właśnie przystaliśmy. Cała odpowiedzialność spoczywa na premierze i ministrze kultury. Od nas wyborcy nie oczekują, że będziemy im wyjaśniać to, co podoba się sądom, a co nie, oni chcą po prostu zmian - powtarza jeden z czołowych polityków formacji wchodzącej w skład koalicji.
Zobacz także
Koalicjanci umywają ręce
Niemniej najnowsza decyzja sądowych referendarzy ws. TVP i Polskiego Radia - negatywna dla Sienkiewicza - zaskoczyła część polityków koalicji rządzącej. Zwracał na to uwagę również Onet.
- Myśleliśmy, że tym razem pójdzie bez przeszkód, że postawienie spółek w stan likwidacji zakończy wszelkie spory o legalność tych działań, ale widocznie nie jest to takie proste i oczywiste. Dlatego też nie wchodzimy w te prawne koleiny, zostawiamy to ministrowi - mówi nam polityk koalicji rządzącej.
Nieoficjalnie jednak w kuluarach można u niektórych dostrzec zdziwienie z powodu ponownego odrzucenia prawnych argumentacji rządu w sprawie mediów publicznych. Nie utrzymują się one bowiem w sądzie rejestrowym. Obrońcy Sienkiewicza mówią tak: to nie przegrana wojna, tylko bitwa.
Szkopuł w tym, że kolejna.
W grudniu ub. roku sąd rejestrowy odmówił wpisania do Krajowego Rejestru Sądowego wskazanych przez ministra kultury nowych władz TVP, Polskiego Radia i PAP. Od tej decyzji oczywiście się odwołano, a przedstawiciele rad nadzorczych spółek mediów publicznych przekonywali, że działają w pełni legalnie.
Minister Sienkiewicz zdecydował się po tym na kolejny krok - postawienie spółek medialnych w stan likwidacji. Stało się to po ogłoszeniu decyzji Andrzeja Dudy o prezydenckim wecie dotyczącym ustawy okołobudżetowej, która zakładała dofinansowanie dla mediów publicznych.
Duda postanowił odciąć je od finansowania, czym dał pretekst rządowi Donalda Tuska do wszczęcia procedury likwidacyjnej.
Stan likwidacji miał dać już pełne prawo rządowi do w pełni legalnych zmian w mediach publicznych. W tym tygodniu jednak sądowi referendarze w Warszawie oddalili wnioski o wpisy otwierające likwidację TVP i Polskiego Radia oraz umieszczenie w Krajowym Rejestrze Sądowym samego likwidatora (meandry tej sprawy wyjaśniał na łamach WP Patryk Słowik).
Podkładka dla rewolucji
Wielu prawników, analityków i dziennikarzy - w tym życzliwych rządowi - uznało, że to wizerunkowa porażka obecnej ekipy. Bartłomiej Sienkiewicz jednak stanowczo się temu przeciwstawił. - Do momentu prawomocnego wyroku likwidator pełni swoją funkcję. Wierzę, że w drugiej instancji uchylona zostanie decyzja referendarzy warszawskich sądów - oświadczył w poniedziałek minister kultury.
Jak stwierdził, "brak wpisów do KRS dla funkcjonowania tych spółek nie ma żadnego znaczenia".
Minister nie odpowiedział podczas oświadczenia na pytania dziennikarzy (co niektórzy mu wytknęli), ale swoje motywy tłumaczył m.in. w radiu TOK FM.
Odpowiedział też Andrzejowi Dudzie, który krytykuje metody działania rządu, uznając je za "niekonstytucyjne".
- Pan prezydent nie wie, dlaczego zostały przejęta media publiczne przez nową władzę. To przypomnę: dlatego, że media publiczne w Polsce są współodpowiedzialne za śmierć ludzi. Dlatego, że nazwiska Adamowicz i Filiks są symbolem tego, jak działały te media - powiedział Bartłomiej Sienkiewicz.
Zadeklarował przy tym "jak najszybsze przystąpienie do prac nad nowym ładem medialnym". Chodzi o dużą, kompleksową ustawę medialną, którą rządzący - wedle naszych informacji - mają zaprezentować wczesną wiosną. Za jej pilotowanie współodpowiada m.in. szef sejmowej komisji kultury i środków przekazu Bogdan Zdrojewski, który popiera działania ministra Sienkiewicza.
- Użyte środki są adekwatne do sytuacji. A sytuacja stawała się dramatyczna. Trzeba było ten stan patologii przerwać - przekonuje w rozmowie z WP polityk.
Kilka tygodni temu w mediach pojawiły się spekulacje, że do prac nad ustawą może zostać wciągnięty prezydent. Ale pomysł ten - od początku mało realny - spalił na panewce.
Zresztą przekaz Pałacu Prezydenckiego w tej sprawie od początku był mocno konfrontacyjny: "Decyzja ministra Sienkiewicza o postawieniu w stan likwidacji TVP, Polskiego Radia i PAP to przyznanie się do porażki przez większość rządową. Blitzkrieg się nie udał" - napisał w mediach społecznościowych Marcin Mastalerek, szef Gabinetu Prezydenta RP.
Politycy koalicji rządzącej puszczają te uwagi mimo uszu (zwłaszcza, gdy wygłasza je Marcin Mastelerek, z którego w obozie rządzącym najczęściej się dziś kpi).
Jak mówili nam jej przedstawiciele, "jak się czyści stajnię Augiasza, to się brudzą ręce". W takim tonie - publicznie - wypowiadała się m.in. zastępczyni ministra w resorcie kultury Joanna Scheuring-Wielgus.
W rządzie pewność siebie jest tym większa, że - jak wskazują nasi rozmówcy - debata w Sejmie nad wnioskiem PiS o wotum nieufności wobec Sienkiewicza zakończyła się - ich zdaniem - porażką formacji Jarosława Kaczyńskiego. - Oni w kontekście mediów publicznych nigdy z nami nie wygrają. Narobili tam takiego rozpi******, że sami stworzyli podkładkę do rewolucji - przyznaje polityk koalicji.
Jak dodaje rozmówca WP: - Powiem panu tak: gdyby nie ten lejący się, coraz mocniej cuchnący ściek w TVP w ostatnich miesiącach, to byśmy to może zrobili nieco wolniej. Ale tak się nie dało, trzeba było wjechać na ostro. Wyborcy nas rozliczą, a sąd oceni słuszność działań. Dziś nie mamy do nich żadnych wątpliwości.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl