Putin miesza w "bałkańskim kotle". "Ma na Bałkanach agentów wpływu"
- Demony wojny z lat 90. mogą wrócić na Bałkany, zapałka może spaść na rozlaną benzynę, ale wydaje się, że w tej chwili agenci wpływu Putina muszą się na pewien czas wstrzymać ze swoimi działaniami destabilizacyjnymi - mówi Wirtualnej Polsce Jakub Bielamowicz, analityk ds. sytuacji na Bałkanach.
Moskwa prowadzi wojnę w Ukrainie i jednocześnie podsyca konflikt z prorosyjskimi separatystami w Bośni i Hercegowinie - pisało kilka dni temu Deutsche Welle. Obserwatorzy ostrzegają, że z trudem wywalczony pokój na Bałkanach jest zagrożony.
W marcu 2022 roku sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg nazwał Bośnię możliwym celem "dalszej rosyjskiej interwencji". A demokratyczny senator Chris Murphy powiedział niedawno telewizji CNN: "Jeśli Putin znajdzie się w narożniku w Ukrainie, będzie szukał innych miejsc, w których może odnieść zwycięstwo. Jednym z nich może być Bośnia".
O sytuacji w regionie rozmawiamy z ekspertem.
Michał Wróblewski, Wirtualna Polska: Rosja miesza w "bałkańskim kotle"?
Jakub Bielamowicz, Instytut Nowej Europy: Rosja utrzymuje na Bałkanach silne wpływy. One wynikają z wielu czynników, między innymi historycznych. Na Bałkanach ludzie pamiętają o poparciu Rosji dla tworzenia się nowożytnej państwowości państwa serbskiego w XIX w. To są także silne związki prawosławne, zwłaszcza w przypadku Serbów. Ale również związki gospodarcze, opierające się przede wszystkim na uzależnieniu państw bałkańskich od rosyjskich źródeł energii. To ważny dla Rosji region, który Moskwa może stosunkowo łatwo destabilizować, robiąc przy okazji "na złość" Zachodowi, który nieudolnie próbuje zbliżyć Bałkany Zachodnie do Europy w ramach procesu eurointegracji. Ten proces od lat znajduję się w martwym punkcie.
Jak Rosja wpływa na społeczeństwo na Bałkanach?
Choćby poprzez wpływy medialne. We wszystkich krajach bałkańskich media rosyjskie i prorosyjskie są bardzo aktywne. Rosja od dawna zabiega o dusze i umysły mieszkańców Bałkanów.
Moskwa prowadzi wojnę w Ukrainie i jednocześnie podsyca konflikt z serbskimi separatystami w Bośni i Hercegowinie?
Wsparcie Moskwy dla działań destabilizacyjnych i secesyjnych, w wykonaniu przede wszystkim bośniackich Serbów, jest procesem trwającym od co najmniej kilku lat. W momencie rozpoczęcia inwazji Rosji na Ukrainę powstała realna obawa, że ze strony Republiki Serbskiej, czyli jednej z dwóch części składowych Bośni i Hercegowiny, te działania się zintensyfikują.
Dlaczego?
Bośnię i Hercegowinę tworzą trzy narody: Bośniacy, Serbowie, Chorwaci. Serbowie nie są zadowoleni z funkcjonowania w tym państwie, które zostało ukształtowane przez układ pokojowy w Dayton w 1995 roku. Serbowie postanowili podjąć pewną grę na poszerzenie swojej autonomii. Chcieli przejąć do swojego małego skrawka ziemi, tej części składowej, zamieszkałej głównie przez Serbów, liczne kompetencje od instytucji centralnych. I byli w tym aktywnie wspierani przez Moskwę. Lider bośniackich Serbów, który jest twarzą tych działań, Milorad Dodik, odbył wizytę w Rosji niedługo przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę. Wśród analityków pojawiło się przypuszczenie, że w Bośni może powstać coś na kształt drugiego Naddniestrza. Na to wskazywały liczne działania i deklaracje bośniackich Serbów. Pewne ryzyko spełnienia się takiego scenariusza wciąż istnieje.
Jak duże?
W ostatnim czasie, w związku z niepowodzeniami wojennymi Rosji i kompromitacją tego państwa, wizerunek Rosji na Bałkanach również zaczął się powoli zmieniać. Dotychczas kraj ten traktowano jako "Matkę Rosję", "patronkę narodów słowiańskich". Po 24 lutego wizerunek Rosji jako potęgi został mocno nadszarpnięty. I to pod wieloma względami. Dlatego działania destabilizacyjne w Bośni inspirowane przez Moskwę straciły impet. Rosja jest skupiona na Ukrainie, poza tym jest obarczona sankcjami, co powoduje, że przyszłość więzi gospodarczych z Bałkanami także znajduje się coraz bardziej pod znakiem zapytania. Można się zatem spodziewać, że Rosja będzie miała mniej narzędzi do wspierania działań destabilizacyjnych na Bałkanach.
Milorad Dodik przez to zmuszony jest odpuścić?
Dał do zrozumienia, że w związku z aktualną sytuacją geopolityczną wstrzymuje działania na rzecz poszerzenia autonomii Republiki Serbskiej co najmniej do przyszłego roku.
Dlaczego akurat do przyszłego?
W październiku tego roku odbędą się w Bośni i Hercegowinie wybory generalne. One odbywają się na wszystkich poziomach. Milorad Dodik będzie nadal agentem wpływu Putina. Z drugiej strony mamy lidera bośniackich Chorwatów, czyli Dragana Covicia. To kolejny aktor wspierany przez Rosję. On również destabilizuje sytuację, uważa, że Chorwaci w obecnym systemie państwowym w Bośni i Hercegowinie są dyskryminowani. Domaga się dla nich korzystniejszej ordynacji wyborczej. Stoją za nim niektóre słuszne argumenty, ale do tej pory nie był w stanie doprowadzić do przebudowy systemu wyborczego. Wsparcie Moskwy okazało się niewystarczające. Covic groził nawet w związku z tym całkowitym bojkotem październikowych wyborów, ale dosłownie przed kilkoma dniami ogłosił, że jego partia HDZ BiH jednak wystartuje. I to pomimo braku spełnienia jego kluczowych żądań dotyczących ordynacji.
Podsumowując: demony wojny z lat 90-tych mogą wrócić na Bałkany, zapałka może spaść na rozlaną benzynę, ale wydaje się, że w tej chwili agenci wpływu Putina muszą się na pewien czas wstrzymać ze swoimi działaniami destabilizacyjnymi, gdyż nie mogą liczyć na wystarczające wsparcie swojego tradycyjnego sojusznika geopolitycznego, czyli Moskwy.
Możemy wykluczyć, że pokój na Bałkanach jest zagrożony?
Ryzyko wybuchu destabilizacji na Bałkanach w trzy miesiące po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę jest niższe. Plany secesyjne zostały co najmniej przejściowo wstrzymane. Poszczególni aktorzy złagodzili ton, a Rosja jest zbyt słaba, żeby skutecznie zamieszać.
Ale chyba nie jest na tyle słaba, żeby zrezygnować z wpływania na październikowe wybory?
Oczywiście Rosja z wpływania na te wybory nie zrezygnuje. Moskwa będzie bez wątpienia nadal wspierać prorosyjskich aktorów w Bośni i Hercegowinie.
Dlaczego prezydent Chorwacji sprzeciwia się przyjęciu do NATO Szwecji i Finlandii?
Prezydent Zoran Milanović grozi, że w przypadku złożenia wniosku akcesyjnego do NATO przez Szwecję i Finlandię, on złoży weto - jeżeli Zachód, Stany Zjednoczone, społeczność międzynarodowa nie wpłyną na uchwalenie korzystnych dla bośniackich Chorwatów reform prawa wyborczego w Bośni i Hercegowinie. W moim przekonaniu jest to jednak przede wszystkim brawurowa, nieudolna, chaotyczna retoryka chorwackiego prezydenta na użytek wewnętrzny. W Chorwacji mamy do czynienia z silną polaryzacją polityczną. Obóz prezydenta jest postkomunistyczny i lewicowy, obóz premiera - centroprawicowy. Te dwa obozy prześcigają się w tym, kto bardziej wspiera bośniackich Chorwatów. Pewne jest jedno: to nie prezydent, a rząd Chorwacji i parlament będą ostatecznie decydować o ratyfikacji decyzji o przyjęciu Szwecji i Finlandii do NATO.
Rozmawiał Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski