Przełom na granicy? Migranci zorientowali się, że są więźniami Łukaszenki. Chcą wracać do domów
Tymi scenami nie pochwali się Komitet Graniczny Białorusi, słynący z propagandowych filmów o rzekomym okrucieństwie Polaków. Migranci z Iraku koczujący po białoruskiej stronie granicy niedaleko Białowieży poskarżyli się, że podczas ostatnich chłodnych nocy zakazano im palenia ognisk. Zmarła wówczas jedna osoba. Teraz błagają już tylko o to, aby umożliwiono im powrót do Iraku.
12.10.2021 07:12
- Jesteśmy tutaj jak jeńcy. Dziś zmarła jedna kobieta. Oni po prostu przenoszą nas wzdłuż korytarza granicznego. Do Polski i z powrotem na Białoruś. Dzieci płaczą o jedzenie. Płacimy 100 dolarów, aby kupić żywność dzieciom - mówi do kamery telefonu starsza kobieta z Iraku.
Film z granicy opublikował na Twitterze Murad Ismael, znany w USA działacz humanitarny społeczności irackich Kurdów. Zadzwonił do przedstawicieli liczącej około 70 osób grupy migrantów, która przebywa po białoruskiej stronie granicy. 9 października znajdowali się na południe od Białowieży. Kilkadziesiąt metrów od płotu. Z rozmowy wynika, że po wielu dniach spędzonych na pasie granicznym, nieudanych próbach przejścia przez ogrodzenie, proszą już tylko o uratowanie ich z pułapki.
- Wysyłają nas tam i z powrotem. Traktują nas, jakby to była gra. Na litość boską, proszę, uratujcie nas - mówi na nagraniu jeden z mężczyzn. - W Iraku było źle, ale tu jest jeszcze gorzej - wtóruje mu starszy mężczyzna.
Przełom na granicy? Grupa chce wracać do domów
Mieszkający w Teksasie Murad Ismael w rozmowie z Wirtualną Polską potwierdza, że od kilku tygodni otrzymuje dramatyczne prośby o pomoc od rodaków, którzy utknęli na polsko-białoruskiej granicy. Piszą do niego, bo jest znanym w tej społeczności działaczem humanitarnym. Osoby z grupy spod Białowieży skontaktowały się z nim przez Facebooka i aplikację WhatsApp.
- Osoby, z którymi rozmawiałem, nie mają nic przeciwko powrotowi do Iraku. Niestety Białoruś nie pozwala im cofnąć się z granicy, a Polska ich nie przyjmuje. Są tam już ponad 10 dni - relacjonuje Murad Ismael.
- Ci ludzie nie wiedzieli, że przejście granicy w ten sposób będzie niemożliwe, nie wiedzieli też o stanie wyjątkowym w Polsce. Nie zdają sobie sprawy, jak poważna jest sytuacja na granicy, dopóki tam nie trafią - mówi.
- Dowiedziałem się, że podczas jednej z ostatnich chłodniejszych nocy zakazano palenia ognisk. Wówczas zmarła jedna z kobiet. To kryzys, w którym wiele osób może umrzeć w ciągu najbliższych dni. Apeluję do władz Polski i Unii Europejskiej, by pozwoliły migrantom przejść granicę i wydostać się z pułapki - dodaje Murad Ismael.
Stan wyjątkowy. Zmiana taktyki białoruskich służb
Ppor. Anna Michalska, rzeczniczka prasowa Komendanta Głównego Straży Granicznej odmówiła komentarza na temat sytuacji grupy z okolic Białowieży. Twierdzi, że aktualnie te osoby mogą być już w zupełnie innym miejscu linii granicznej.
- Nie komentujemy tego typu relacji z granicy i wydarzeń po białoruskiej stronie. Według naszych informacji przy granicy nie ma grup osób, które biwakują przez wiele dni w jednym miejscu. Zazwyczaj są one przenoszone przez białoruskie służby z miejsca na miejsce, co jest częścią przygotowań do przekroczenia granicy - mówi WP ppor. Anna Michalska.
Nieoficjalnie od polskich strażników granicznych dowiedzieliśmy się, że białoruskie służby muszą wywierać coraz silniejszą presję na migrantów, aby nakłonić ich do prób przejścia granicy. W szczególności chodzi o osoby, które zdały sobie sprawę z własnego położenia, brakuje im sił na dalszą wyprawę.
Zakaz rozpalania ognia prawdopodobnie ma utrudnić obserwację przygotowań do przekroczenia granicy. Białorusini mieli też ostatnio zmienić taktykę działań. Zbierają nawet 100-osobowe grupy migrantów, licząc na to, że gdy tyle osób naraz przekroczy granicę, polskie służby nie będą ich w stanie powstrzymać.