Zagumnie to mała wieś pod Biłgorajem w woj. lubelskim. Na parterze piętrowego domu zamieszkiwali w jednym pokoju bracia: 45-letni Wojciech i 33-letni Bartłomiej oraz w drugim pokoju ich rodzice. Na piętrze mieszkał trzeci brat z żoną i córką. Bartłomiej we wsi nie miał zbyt dobrej opinii. Ludzie wiedzieli, że lubi sobie wypić. Nie miał stałej pracy, mimo swego wieku wciąż pozostawał na utrzymaniu rodziców, o co mieli do niego pretensje.
Według ustaleń prokuratury, w przeddzień dramatycznych wydarzeń nie stało się nic wyjątkowego. Mimo częstych kłótni między braćmi akurat tego dnia miało być spokojnie. Bartłomiej pił wieczorem piwo. Dramat rozegrał się nad ranem 3 lipca. Bartłomiej obudził się i poszedł do garażu po siekierę do rozłupywania drewna. Nie miał zamiaru pracować o tak wczesnej porze.
Jego brat Wojciech spokojnie spał, więc nie zobaczył nawet swego oprawcy. Było około godz. 4, kiedy Bartłomiej zaszedł go od tyłu i zadał ostrzem siekiery co najmniej trzy silne uderzenia w głowę. Brat nie miał szans na przeżycie, zmarł na miejscu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Pokaz głuopoty" na przejeździe. Rowerzyści nagrani
Zmasakrowane ciało brata Bartłomiej przykrył kołdrą i poszedł do kuchni. Tam zobaczył klęczącego i modlącego się ojca. Obuchem siekiery zaatakował 65-latka. Padły co najmniej dwa ciosy, które spowodowały liczne złamania kości czaszki. Zaatakowany mężczyzna jeszcze żył, Bartłomiej pozostawił go leżącego na podłodze w kuchni.
Sam schował siekierę w kotłowni, wziął rower i pojechał na położoną około 5 km od domu stację paliw przy ul. Janowskiej w Biłgoraju. Kupił papierosy, butelkę wódki i pojechał pić w pobliskim zagajniku.
W tym samym czasie matka Bartłomieja B. znalazła zaatakowanego męża Stanisława na podłodze w kuchni. Mężczyzna był cały zakrwawiony, ale oddychał. Wezwano karetkę pogotowia. Wojciech od dawna nie żył.
Kilka minut po godz. 7 Bartłomiej sam zadzwonił na policję. To wtedy pierwszy raz przyznał się, że zabił brata. Po kilku minutach patrol zatrzymał go w pobliżu stacji paliw.
Zaraz po zatrzymaniu Bartłomiej B. usłyszał zarzut zabójstwa brata oraz usiłowania zabójstwa ojca. Ten drugi zarzut potem został zmieniony na zabójstwo. Starszy mężczyzna zmarł 2 września, po blisko dwóch miesiącach od ataku.
Głośna ucieczka z psychiatryka w Radecznicy
Aresztowany Bartłomiej B. przebywał w Zakładzie Karnym w Zamościu. To właśnie tam 26 września próbował się powiesić, ale został odratowany. Po konsultacji w szpitalu w Zamościu psychiatra zdecydował o umieszczeniu go w podzamojskim Szpitalu Psychiatrycznym w Radecznicy, gdzie miał być nadzorowany przez funkcjonariuszy Służby Więziennej.
Jat twierdzą śledczy, aresztowany wykorzystał jednak to, że funkcjonariusze złamali obowiązujące procedury (usłyszeli za to zarzuty). 7 października około godz. 4 rano z łatwością zdjął z rąk i nóg kajdanki, które jak potem przyznał, były po prostu źle założone. Strażnicy więzienni w tym czasie spali. Bartłomiej poszedł do toalety, odgiął kratę w oknie i uciekł.
Nieobecność niebezpiecznego pacjenta odkryła pielęgniarka i to dopiero około godz. 6.25. Bartłomiej B. miał więc dużo czasu na ukrycie. Dzięki temu aż przez 10 dni był nieuchwytny i siał postrach wśród mieszkańców Lubelszczyzny i Podkarpacia.
Trasa ucieczki Bartłomieja B.
Mężczyzna był zdeterminowany, żeby nie wrócić za kraty. Z Radecznicy ruszył przez lasy za zachód. W położonej o kilkanaście kilometrów od szpitala miejscowości Zastawie ukradł 10 października toyotę avensis, zaparkowaną przed domem. Nie miał problemu z odjazdem, bo kluczyki do auta znalazł w schowku.
Samochodem próbował udać się w okolice domu rodzinnego niedaleko Biłgoraja. Prawdopodobnie zorientował się, że dom jest pilnie strzeżony. Na drodze między miejscowościami Bukowa a Dąbrowica, jadąc skradzionym samochodem, zauważył szukających go umundurowanych funkcjonariuszy Służby Więziennej. Postanowił porzucić samochód przy drodze i ruszyć pieszo leśnymi ostępami. Nocował, gdzie się dało, szukał pustych domów.
Rano 12 października prawie nakryli go właściciele niezamieszkałego domu w Derylakach, już w woj. podkarpackim. W rozmowie z WP relacjonowali, że kiedy pojawili się na miejscu, piec był jeszcze ciepły, a z szafki zniknęła kocia karma.
- Przyjechaliśmy rano, bo dokarmiamy zamieszkujące tu koty. Wyłamane drzwi były, ale w środku już nikogo nie było. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że to może ten poszukiwany - relacjonował właściciel domu dwa dni później.
Policjanci cały czas deptali mu po piętach. 16 października, grupa pościgowa znalazła go na poddaszu pustostanu w miejscowości Żarnowa. To wieś niedaleko drogi krajowej nr 19, mniej więcej w połowie odległości między Rzeszowem a Krosnem. Jak się później okazało, jego celem było południe Europy.
- Podejrzewaliśmy, że będzie chciał przekroczyć granicę i pójść dalej na Słowację. Prędzej czy później wiadomo było, że musi wyjść z lasu. W lesie w październiku ciężko jest przetrwać. Nie ma pożywienia, nie ma wody. Musiał szukać opuszczonych zabudowań. I w takim pustostanie został zatrzymany. Były tam rzeczy, m.in. ubrania, w które się przebrał. Podczas zatrzymania był zaskoczony - relacjonował WP policyjny informator.
Bartłomiej B. czeka na proces. Grozi mu dożywocie
Dlaczego Bartłomiej B. zabił brata i ojca? W trakcie przesłuchania stwierdził, że był z nimi skonfliktowany. Biegli psychiatrzy dwa razy go badali. Z ich opinii wynika, że w chwili popełniania zbrodni był poczytalny. Oprócz zabójstwa brata i ojca, prokuratura zarzuca mu ucieczkę ze szpitala oraz kradzieże samochodów.
- Oskarżony Bartłomiej B. przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów i złożył w sprawie wyjaśnienia - poinformował prokurator Rafał Kawalec, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zamościu.
3 marca Prokuratura Okręgowa w Zamościu skierowała do sądu akt oskarżenia ws. Bartłomieja B. Grozi mu dożywocie.
Skandal w Służbie Więziennej. Dymisje i śledztwa
Po ucieczce Bartłomieja B. ze szpitala zarzuty prokuratorskie usłyszało sześciu funkcjonariuszy Służby Więziennej.
Dwaj odpowiedzą za to, że nie upilnowali Bartłomieja B. Dowodem na ich nonszalanckie zachowanie był szpitalny monitoring. Według ustaleń prokuratury, strażnicy zostawiali go bez dozoru w szpitalnej sali, znudzeni patrzyli się w telefony komórkowe, ponadto dopuścili do jego kontaktów z osobami postronnymi. Feralnej nocy, kiedy Bartłomiej B. uciekł z psychiatryka, strażnicy spali.
Dwaj kolejni funkcjonariusze odpowiedzą za to, że po przejęciu rano służby w szpitalu nie sprawdzili od razu, czy aresztowany jest w swojej sali. Przez to akcja poszukiwawcza zaczęła się z półgodzinnym opóźnieniem.
Następni dwaj funkcjonariusze Zakładu Karnego w Zamościu odpowiedzą za to, że w kajdankach, które miał na rękach i nogach Bartłomiej B. znacznie poluzowali obwód obręczy, co ułatwiło mu później uwolnienie się.
Żaden z funkcjonariuszy nie przyznał się do winy.
Równolegle oprócz śledztw prokuratorskich trwają postępowania dyscyplinarne wobec w sumie dziewięciu funkcjonariuszy SW. Jak dotąd dwóch z nich zostało wydalonych ze służby, ale odwołali się od tych decyzji.
W listopadzie ub. roku dyrektor generalny Służby Więziennej odwołał ze stanowiska dyrektora Zakładu Karnego w Zamościu ppłk. Dariusza Bochyńskiego. Wcześniej stanowisko stracił także szef lubelskiej Służby Więziennej płk Piotr Burak.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl