To nie był nieszczęśliwy wypadek. Zbrodnia przed remizą wyszła na jaw
Wyjaśniła się sprawa tajemniczej śmierci przed remizą OSP w Ostrowie Lubelskim. Pan Jan zmarł, bo został celowo popchnięty przez Kamila W. i uderzył głową o krawężnik - podejrzewa prokuratura. Na ławie oskarżonych usiądzie również teściowa Kamila W. Wodziła za nos policjantów i kazała skasować nagrania monitoringu, które wszystko zarejestrowały.
Pod koniec stycznia Prokuratura Rejonowa w Lubartowie skierowała do Sądu Okręgowego w Lublinie akt oskarżenia w sprawie, która wstrząsnęła lokalną społecznością Ostrowa Lubelskiego. Śmierć 60-letniego pana Jana początkowo wydawała się nieszczęśliwym wypadkiem. Półtora roku od tragedii okazało się, że doszło do zbrodni, za którą może stać 39-letni Kamil W. Śledczy odzyskali w końcu nagrania z monitoringu, na których widać, co dokładnie się wydarzyło.
Nagrania zostały bowiem wcześniej skasowane na zlecenie teściowej głównego podejrzanego. Anna B. usłyszała zarzuty utrudniania postępowania karnego. Kobieta wprowadzała w błąd policjantów.
Dramat wydarzył się 30 lipca 2023 roku przed remizą strażacką w Ostrowie Lubelskim. Tego dnia odbywały się tam "poprawiny" po imprezie rodzinnej zorganizowanej dzień wcześniej przez Annę B. i jej męża. W niedzielne popołudnie część gości bawiła się w remizie, niektórzy wychodzili również na zewnątrz.
Remiza jest położona przy drodze wylotowej z miasteczka w kierunku Kaznowa. To dobre miejsce do łapania tzw. okazji. I właśnie dlatego w niedzielę pojawił się tam 60-letni pan Jan. Jak ustaliła potem prokuratura, mężczyzna był pod wpływem alkoholu, ale "zachowywał się poprawnie i nie miał problemów z utrzymaniem równowagi".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kierowca bmw się doigrał. Wszystko nagrała kamera na przejeździe
Moment tragedii przed remizą minuta po minucie
Na nagraniach widać, jak około godz. 16. do 60-latka podszedł Kamil W. i "bez powodu zaczął przejawiać wobec niego agresję, zaczepiając go słownie, a następnie również fizycznie". Celowo przeszkadzał mu w łapaniu okazji. Próbował go kopać, po czym popchnął go na jezdnię. Następnie zrzucił mu czapkę z głowy i próbował ją kopnąć na jezdnię.
Nękanie mężczyzny trwało przez kilka minut. Pan Jan właściwie się nie bronił, jedynie powtarzał agresorowi, żeby się od niego odczepił.
Jak ustalili śledczy, o godz. 16:07 Kamil W. zdecydowanym krokiem podszedł do Jana i znów go popchnął. Mężczyzna stracił wtedy równowagę, upadł i uderzył z impetem głową o krawężnik. Kamil W., po tym co zrobił, próbował podnieść swoją ofiarę, przy czym cały czas powtarzał, że mężczyzna się sam przewrócił.
Pomoc medyczną wezwała teściowa Kamila W. Anna B. Już rozmawiając z operatorem numeru 112, relacjonowała, że mężczyzna sam się przewrócił. Karetka pogotowia przyjechała na miejsce o 16:16 i zabrała pana Jana do szpitala w Parczewie.
Ratownicy medyczni, którzy przyjechali przed remizę, nie zaalarmowali policjantów, bo członkowie rodziny podejrzanego wskazywali, że pokrzywdzony sam upadł na ziemię. Policja nie mogła więc od razu rozpocząć badania sprawy. Zresztą nawet gdyby policjanci pojawili się wtedy na miejscu, nie zastaliby tam Kamila W. Według ustaleń prokuratury o godz. 16:11, czyli cztery minuty po zdarzeniu, żona odwiozła Kamila z remizy do domu.
Pan Jan w szpitalu był jeszcze przytomny. W rozmowie z bliskimi powiedział, że przed remizą ktoś go uderzył, ale nie wie kto. Jego stan był jednak bardzo ciężki. Okazało się, że po upadku doznał dużego stłuczenia mózgu z masywnym obrzękiem oraz rozległego krwotoku. Po przewiezieniu do szpitala w Lublinie przeszedł operację, ale jego życia nie udało się uratować. Odniesione obrażenia spowodowały, że zmarł w szpitalu 7 sierpnia, po ośmiu dniach od ataku przed remizą.
Teściowa Kamila W. każe skasować nagrania monitoringu
Funkcjonariusze zaczęli szukać nagrań monitoringu, które mogłyby obejmować plac przed remizą. W tym celu 1 sierpnia, czyli dwa dni po zdarzeniu, pojawili się w sklepie z artykułami rolniczymi i przemysłowymi znajdującym się niecałe 100 metrów od remizy. To sklep należący do męża Anny B., czyli teściowej Kamila W.
Z ustaleń śledczych wynika, iż to właśnie Anna B. powiedziała policjantom, że remiza nie jest widoczna na sklepowej kamerze, albowiem jest ona zasłonięta przez drzewo. Wskazywała również, że monitoring w dniu zdarzenia nie funkcjonował, bo uległ awarii. To było kłamstwo, bo monitoring działał i obejmował miejsce zdarzenia - ustalili potem śledczy.
Co więcej, po zdarzeniu kobieta skontaktowała się z przedstawicielem firmy, która zakładała monitoring w sklepie męża. Poleciła rozszerzyć pamięć dyskową systemu, a przy okazji sformatować dotychczasowe dyski twarde.
W końcu jeden ze świadków stwierdził, że widział, że pokrzywdzony został popchnięty przez jednego z uczestników przyjęcia w remizie. Kamil W. usłyszał zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci, bo początkowym etapie postępowania uznano, iż zdarzenie miało charakter nieszczęśliwego wypadku. Dlatego mężczyzna cały czas przebywał na wolności.
Biegli odzyskują nagrania
Kluczowe dla sprawy okazało się ostatecznie odzyskanie utraconych nagrań ze sklepowych kamer. Bo choć następnego dnia po śmierci Jana, czyli 8 sierpnia 2023 r., policjanci zabezpieczyli cały system monitoringu ze sklepu męża Anny B., to nagrań z feralnego dnia tam nie było. Dlatego śledczy zlecili badanie dysków twardych. Pierwszy zespół biegłych ustalił, że nagrania zostały nadpisane, ale nie był w stanie ich odzyskać. Udało się to dopiero drugiemu zespołowi.
Kiedy prokurator obejrzał odtworzone nagrania, stało się jasne, co wydarzyło się przed remizą.
- Po analizie tego nagrania i zachowania się podejrzanego podjęto decyzję o zmianie zarzutów i zakwalifikowaniu czynu jako zbrodni uznając, iż podejrzany, popychając pokrzywdzonego i doprowadzając do jego upadku i uderzeniu o podłoże działał w sposób umyślny - mówi Wirtualnej Polsce prokurator Krzysztof Sokół, szef Prokuratury Rejonowej w Lubartowie.
Kamil W. ostatecznie usłyszał zarzut umyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego skutkiem była śmierć pokrzywdzonego. Grozi mu co najmniej pięć lat więzienia, a nawet dożywocie. Nie przyznał się do winy. W trakcie przesłuchania bezczelnie przekonywał nawet, że podszedł do mężczyzny z troski o jego bezpieczeństwo.
Oskarżona o poplecznictwo Anna B. również nie przyznała się do postawionych jej zarzutów. Wbrew zeznaniom policjantów stwierdziła, że nie informowała ich o tym, że drzewo przed sklepem męża zasłania remizę. Mówiła również, że nic jej nie wiadomo, aby ktoś usunął zapis monitoringu. Prokurator nie dał jednak wiary jej wyjaśnieniom.
"Działania Anny B. od początku nakierowane były na uchronienie zięcia przed odpowiedzialnością karną" - przekonuje prokurator w akcie oskarżenia.
Kamil W. na proces czeka w areszcie. Wobec Anny B. zastosowano środek zapobiegawczy w wysokości 20 tys. zł poręczenia majątkowego.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: pawel.buczkowski@grupawp.pl