Wybory parlamentarne 2019. Pierwsze miejsce na liście to murowany sukces? Równie dobre jest to ostatnie

Nic nie budzi wśród polityków takich emocji jak konstrukcja list w nadchodzących wyborach. Od tego zależy, czy kandydat ma w ogóle szanse w głosowaniu, bo już trzecie miejsce na liście może spowodować partyjny rozłam.

Wybory parlamentarne 2019. Pierwsze miejsce na liście to murowany sukces? Równie dobre jest to ostatnie
Źródło zdjęć: © East News

Koniec sierpnia 2019 roku. Elżbieta Radziszewska, która jest związana z Platformą Obywatelską od 2001 roku, zasiadała w Sejmie od 22 lat. Była wicemarszałkiem Sejmu oraz pełnomocnikiem rządu do spraw równego traktowania. W tych wyborach o równym traktowaniu kandydatki nie było jednak mowy, bo Radziszewska znalazła się… na trzecim miejscu na liście KO zatwierdzonej przez zarząd krajowy PO z okręgu nr. 10.

- Ponieważ standardy przy tworzeniu list do Sejmu w naszym okręgu daleko odbiegają od tych, których według mnie w polityce powinno się przestrzegać, odrzuciłam propozycję kandydowania z trzeciego miejsca, na którym umieszczono moje nazwisko wbrew mojej deklaracji oraz z drugiego miejsca, które po rozmowie ze mną zaproponował mi pan przewodniczący Grzegorz Schetyna – podsumowała swoją polityczną działalność Elżbieta Radziszewska.

Publiczną awanturą zakończyło się również kandydowanie do Sejmu Moniki Jaruzelskiej, która w ogóle nie znalazła się na listach Lewicy i o zmowę najpierw oskarżyła Roberta Biedronia, po czym musiała go publicznie przeprosić.

Sprawę wyjaśnił dopiero Szef SLD Włodzimierz Czarzasty, który odpowiedział, że Jaruzelska….do SLD nie należy….Ostatecznie córka generała Jaruzelskiego startuje z listy Polskiej Lewicy do Senatu.

Gdzie nie ma szans na mandat?

Patrząc na dane PKW z 2015 roku można zrozumieć skąd taka nerwowość wśród polityków związana z obecnością na listach.
Niemal połowa osób, które dostały się do Sejmu w 2015 roku to kandydujący z pierwszych miejsc na listach.

Numery "biorące" kończą się de facto na czwartej pozycji, bo jak wynika z danych PKW tylko kilkudziesięciu posłom udało się z tej pozycji zdobyć mandat. Im dalej – tym gorzej. Czarna dziura to miejsca od dwunastego w dół. Tylko kilku osobom w ostatnich wyborach udało się z tak dalekich pozycji zdobyć mandat. I o sukcesie mogli mówić tylko kandydaci Prawa i Sprawiedliwości. Było to możliwe, bo partia ta w 2015 roku była niekwestionowanym zwycięzcą i zgarnęło aż 235 mandatów.

Ostatni będą pierwszymi

Co ciekawe, ostatnie miejsce na liście nie oznacza, że kandydat jest bez szans na mandat. Tu bowiem liczy się nazwisko kandydata i medialna popularność.

Zbigniew Ziobro, który starował w 2015 roku z ostatniego miejsca w województwie świętokrzyskim zdobył ponad 67 tysięcy głosów! W identyczny sposób zagrał Jarosław Gowin, który rozbił bank w Krakowie. Ostatni na liście i ponad 40 tys. głosów.
Z ostatnich miejsc na liście startowali również z powodzeniem kandydaci Platformy Obywatelskiej. 28 na liście Tomasz Cimoszewicz, 24 Bartosz Arłukowicz, czy Jan Grabiec.

Teraz ten sukces chce powtórzyć pochodzący z Niska na Podkarpaciu 39-letni wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł.
Do parlamentu kandyduje z rodzinnej Rzeszowszczyzny, chociaż na co dzień poza pracą w Ministerstwie wykłada też na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, który przed laty sam ukończył.

W jego rodzinie nie było tradycji prawniczych. Ojciec pracował w Hucie Stalowa Wola, mama była ekspedientką w SSP Społem. Wiceminister na studia do Warszawy przyjechał więc jako klasyczny "słoik".

Gdzie zdobywa się medialną sławę

W 2005 - pierwszym roku rządu PiS, na I roku seminarium doktorskiego na UW rozgorzała dyskusja o zasadności reform wprowadzanych przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę.

Marcin Warchoł publicznie oświadczył, że reformy Ziobry są konieczne. Usłyszał to prof. Michał Królikowski i polecił Warchoła Ziobrze, który zaproponował mu miesięczny staż w resorcie.

- Miał być przez miesiąc, został do końca tamtej, skróconej, kadencji. To był jeden z najzdolniejszych młodych ludzi jacy wówczas do mnie trafili – wspominał Zbigniew Ziobro.

Po wyborach Warchoł został asystentem rzecznika praw obywatelskich, dr Janusza Kochanowskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
– Byłem wstrząśnięty. Wertowałem listę pasażerów klika razy, miałem nadzieję, że może coś szefowi wypadło i jednak nie poleciał. Byliśmy przecież umówieni na poniedziałek. Niestety… - opowiada i dodaje, że tamta sobota była jednym z najgorszych dni w jego zawodowym życiu.

Do Ministerstwa i Ziobry Warchoł wrócił w 2015 roku, po kolejnych wygranych przez PiS wyborach. Do pracy w resorcie najtrudniej było mu przekonać żonę.

W 2018 roku kariera w Ministerstwie Sprawiedliwości mocno zresztą zaszkodziła Warchołowi jako kandydatowi do habilitacji. Podczas dyskusji pojawiły się liczne były głosy, że – ze względu na ogólną działalność rządu PiS w sferze wymiaru sprawiedliwości - habilitacja doktorowi Warchołowi się nie należy.

W jego obronie stanął prof. Piotr Kruszyński, u którego wiceminister się doktoryzował:

- Jeśli chodzi na naukę, to dr Marcinowi Warchołowi nigdy nie można było niczego zarzucić. Był, i nadal jest, bardzo ceniony przez studentów. Wynik głosowania była dla ministra Warchoła korzystny – wspomina prof. Kruszyński dodając, że nie znaczy to, że w całości entuzjastycznie patrzy na działalność ministerstwa, w którym pracuje Marcin Warchoł.

– Są elementy, z którymi się zgadzam, ale jest też wiele zagadnień, z którymi nie zgadzam się kompletnie. I wielokrotnie mówiłem o tym publicznie – dodaje profesor.

Powtórzy sukces Jarubasa?

Czy medialne nazwisko Marcina Warchoła, który jest jedną z twarzy reform wprowadzanych w Ministerstwie Sprawiedliwości pozwolą mu na zdobycie sejmowego mandatu.

- Jestem Podkarpaciu coś winien i jeśli będę mógł spłacić ten dług jako poseł, to to zrobię – zapewnia wiceminister.
Na pewno polityk PiS w swoim regionie nie będzie się nudził.

800 osób zwolnionych z upadłych Zakładów Mięsnych w Nisku czy Ceramiki Harasiuki wciąż czeka na zaległe pensje, a ich sprawa ugrzęzła w sądach. Szans na rozwiązanie sporu wciąż nie widać.

Warchoł może przy okazji wyborów powtórzyć sukces sprzed czterech lat polityka PSL Krystiana Jarubasa. Kandydat zielonych był ostatni, czyli 32 na liście PSL i mimo tego zdobył poselski mandat w regionie Świętokrzyskim. Wystarczyło mu do tego 4379 głosów. To był jeden zaledwie 16 mandatów, które przypadły PSL w poprzednich wyborach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (14)