Szansa czy anihilacja? Polska w sporze o przyszłość Europy [OPINIA]

Wygląda na to, że spór o przyszły kształt Unii Europejskiej stanie się jednym z głównych tematów polskiej debaty publicznej. Pomimo bardzo dyskusyjnych sformułowań - o anihilacji Polski, utracie suwerenności i temu podobnych, należy się cieszyć, że opozycja sejmowa ten temat podniosła - pisze Jerzy Marek Nowakowski dla Wirtualnej Polski.

Po lewej Morawiecki, po prawej Tusk - najprawdopodobniej to on zastąpi Morawieckiego na stanowisku premiera
Po lewej Morawiecki, po prawej Tusk - najprawdopodobniej to on zastąpi Morawieckiego na stanowisku premiera
Źródło zdjęć: © PAP | STEPHANIE LECOCQ, Tomasz Gzell
Jerzy Marek Nowakowski

02.12.2023 | aktual.: 30.01.2024 15:06

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Co prawda słychać w tle nawoływania do bojkotu unijnej dyskusji o zmianach traktatowych, ale usadowienie tej kwestii w centrum politycznego sporu wywoła skutek dokładnie odwrotny.

Dotychczas nasi politycy opowiadali o Unii Europejskiej jak o starej ciotce, co to ma dużo pieniędzy i dzięki sprytowi naszych negocjatorów - od czasu do czasu - daje się naciągnąć na kosztowne prezenty. A tak w ogóle to mieszka gdzieś daleko i obchodzi nas o tyle, o ile daje nam kasę. Co prawda - od czasu do czasu - czepia się, jak to stara ciotka, że nie tak urządzamy swój własny dom, ale na to jej nie pozwolimy, bo "wolność Tomku w swoim domku".

Przyznam, że sformułowania typu "Unia to, Unia tamto, my rozmawiamy w Unią…" i dziesiątki podobnych obecnych w infosferze i wypowiedziach polityków po prostu budziły irytację. Bo przecież Unia to my. Jesteśmy jej członkami i współdecydentami. A sama Unia Europejska jest przedziwnym eksperymentem politycznym.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ulubione sformułowania krytyków, to oskarżenia o to, że jakieś bezosobowe elity brukselskie, a właściwie berlińskie, chcą "federalizacji" Unii.

Coraz silniejsza tendencja federacyjna

Tymczasem już dziś Unia Europejska to mieszanka trzech porządków: umowy międzynarodowej, konfederacji i federacji. I rzeczywiście, ewolucja Unii jest taka, że coraz silniejsza jest tendencja federacyjna. Niemniej wciąż głównym ciałem decyzyjnym pozostaje Rada Europejska, czyli fundament porządku traktatowego.

Propozycja zmian w Traktacie, zaakceptowana niewielką większością przez Parlament Europejski, zmierza w stronę federalizacji. Tak, to prawda. Ale zmierza, a nie ustanawia federację. I może warto przyjrzeć się motywom autorów projektu. A właściwie projektów, bo niemal równocześnie pojawiły się trzy propozycje reform.

Niebezpieczny zapis dla Polski

Obok tej parlamentarnej mamy dwa projekty eksperckie, firmowane przez analityków zbliżonych do rządów. Pierwszy z nich niemiecko-francuski jest mniej kategoryczny od propozycji parlamentarnej, ale zawiera bardzo niebezpieczny z polskiego punktu widzenia zapis o możliwym podziale Europy na cztery grupy państw, a w istocie cztery prędkości integracji.

Zapis powstał w wyniku inspiracji francuskiej i tworzy cztery kręgi:

1) Wewnętrzny - dla członków strefy euro i strefy Schengen, realizujący także dodatkowe projekty przez tzw. koalicję chętnych,

2) Obecne i przyszłe państwa członkowskie UE,

3) Kraje stowarzyszone, dla których płaszczyzną kooperacji z UE byłby przede wszystkim wspólny rynek z reprezentacją w Radzie UE, ale bez prawa głosu,

4) Państwa należące do Europejskiej Wspólnoty Politycznej.

Drugi, niezbyt precyzyjnie nazywany litewskim, został przygotowany przez przedstawicieli państw skandynawskich i bałtyckich oraz Polski. Ten projekt zakłada, że będzie możliwe rozszerzenie Unii Europejskiej bez zmiany Traktatów. Ale i tutaj pojawiła się sugestia o znacznym rozszerzeniu głosowania większościowego w Radzie Unii Europejskiej. Generalnie, zarówno w projekcie niemiecko-francuskim, jak tzw. litewskim, pojawia się pojęcie "superwiększości" oraz podwójnego weta.

Debata o zmianach instytucjonalnych w Unii Europejskiej jest spowodowana przez rozpoczęcie negocjacji członkowskich z Ukrainą i Mołdawia oraz perspektywę wejścia do Unii państw Bałkanów Zachodnich. A pośrednio w dużej mierze przez antyunijną politykę Polski i Węgier.

Doświadczenie pierwszych lat integracji Polski oraz grupy państw postkomunistycznych po roku 2004 - spowodowało entuzjazm rozszerzeniowy, na fali którego przyjęto do UE Bułgarię, Rumunię a potem Chorwację. Z kolei polityka rządów PiS i Węgier Orbana dała do ręki argumenty przeciwnikom rozszerzenia. Przecież dziś ani Warszawa, ani Budapeszt nie spełniają kryteriów członkostwa.

Nie oszukujmy się

Politycy na zachodzie Europy coraz częściej powtarzają, że tak szybkie rozszerzenie było błędem. Skoro, z powodów politycznych zarysowano taką perspektywę przed kolejnymi krajami, to w opinii polityków należy się zabezpieczyć przed paraliżem Unii przez przyszłych członków. Nie oszukujmy się. Ukraina po wojnie będzie szczególnie wyczulona na kwestie suwerenności i przekonana, że ze względu na poniesione ofiary może żądać dla siebie szczególnych praw.

Z kolei kraje, które powstały na gruzach byłej Jugosławii są tak skłócone, że można się obawiać, iż będą wzajemnie wetować swoje pomysły. Żeby Unia mogła działać to musi albo się podzielić, albo drastycznie ograniczyć prawo weta. Co do tego panuje w zasadzie powszechna zgoda wśród krajów Zachodu Unii.

Trzeba zadać sobie pytanie: jakie są interesy Polski? Niewątpliwie powinno nam zależeć na jak najszybszym wejściu Ukrainy i Mołdawii do Unii oraz na zarysowaniu perspektywy europejskiej przed Białorusią o ile porzuci dyktatorską formę rządów i zupełne uzależnienie od Rosji. Dopiero wtedy jako państwo "wewnętrzne" zjednoczonej Europy będziemy mogli w pełni korzystać z dobrodziejstw jednolitego rynku.

Znów wypada być realistą

Powinniśmy w sprawie Ukrainy zachowywać się tak, jak Niemcy zachowywały się wobec Polski, będąc lokomotywą naszego wejścia do Unii. I podobnie jak Niemcy wobec Polski, potraktować członkostwo Ukrainy jako impuls modernizacyjny wyrywający nas z pułapki średniego rozwoju.

Niewątpliwie również w naszym interesie jest pogłębienie integracji europejskiej. Znów wypada być realistą. Żadne z państw Europy, łącznie z Niemcami czy Francją nie ma wystarczającej siły, by rywalizować z Chinami, Indiami czy USA. Nawet z Rosją czy Brazylią. Jesteśmy świadkami gigantycznej zmiany geopolitycznej.

O ile jeszcze 100 lat temu mocarstwa europejskie rządziły światem, to dziś Europa może się liczyć jedynie jako całość. Unia Europejska ma potencjał na bycie światowym mocarstwem. Jeśli się rozpadnie (a na to grają i Rosja i Chiny) będziemy pionkami w rozgrywce światowych mocarstw-cywilizacji. Dla Polski oznacza to powrót do grozy położenia miedzy Rosją a Niemcami. A w najlepszym razie zostanie hubem przeładunkowym Jedwabnego Szlaku.

Oddajemy część naszej suwerenności, ale...

Owszem, pogłębiając integrację - zresztą zarówno w Unii jak w NATO, oddajemy część naszej suwerenności. Ale z drugiej strony zyskujemy wpływ na suwerenność innych państw członkowskich. I jakąś część siły mocarstwa globalnego. Pytanie brzmi, jaką część suwerenności mielibyśmy oddać w razie reformy Unii.

Projekt przyjęty przez Parlament Europejski w kilku przynajmniej punktach wydaje się trudny do przyjęcia. Szczególnie tam, gdzie mówi o europejskiej samodzielności obronnej. Bo interesem tak Polski, jak całej Europy jest zabieganie o jak najsilniejsze więzi transatlantyckie. Na pewno trudno przyjąć koncepcję całkowitej likwidacji prawa veta. Ale już jego znaczne ograniczenie jest do przyjęcia. Teraz mamy węgierską blokadę pomocy dla Ukrainy. Czy na pewno jest to nasz interes?

Ale też wypada pamiętać, że bardzo mała większość w Parlamencie Europejskim jest dowodem, że projekt w tak daleko idącej formie się nie ostanie. Powinniśmy zabiegać o trzy rzeczy. Zmianę skali większości kwalifikowanej, dziś wynoszącej 55 proc. państw i 65 proc. ludności Unii, na wyższy próg, szczególnie w tej drugiej części. Projekt niemiecko-francuski proponuje 60 i 60 procent.

Dla Polski (ale też na przykład dla Hiszpanii) lepszy byłby próg 60-70 proc. Wtedy mamy w ręku realną możliwość zmontowania koalicji blokującej. Podobnie, jak pomysł veto plus czyli możliwość wniesienia sprzeciwu wobec niektórych, kluczowych kwestii nie przez jedno, a przez dwa albo trzy państwa.

W każdej z tych kwestii mamy sojuszników w państwach bałtyckich i skandynawskich, a częściowo też wśród innych członków Unii. O ile polska dyplomacja przestanie działać niczym legendarny sowiecki "mister niet", to zyska możliwość wpływu na konieczne reformy.

I rzecz ostatnia. Powinniśmy zabiegać o to, by reforma strukturalna Unii nie była uznawana za warunek konieczny rozszerzenia. Bo strategiczny interes Polski to Ukraina w Unii i Rosja poza Europą. Także poza Europejską Wspólnota Polityczną. Stoimy przed historyczną szansą zbudowania Europy zjednoczonej i bez Moskowii. Na pewno histeria, krzyki o zdradzie i anihilacji Polski realizacji tej szansy nie przybliżają.

Dla Wirtualnej Polski Jerzy Marek Nowakowski

Źródło artykułu:WP Opinie
unia europejskapolskatraktat
Wybrane dla Ciebie