PiS konsekwentnie zmienia debatę o UE w karykaturę [OPINIA]
Już widać, że PiS chce, by stosunek do zmian traktatów stał się silnie polaryzującą osią politycznego sporu w Polsce. Kierunek wyznaczył Jarosław Kaczyński, gdy w listopadzie wygłosił na Placu Piłsudskiego w Warszawie przemówienie, straszące "planem Unii Europejskiej, mogącym doprowadzić do anihilacji polskiego państwa" - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
We wtorek PiS próbował wymusić sejmową debatę wokół złożonego przez swój klub projektu uchwały, zobowiązującego polski rząd do "wyrażenia zdecydowanego sprzeciwu" wobec zmian unijnych traktatów "w kierunku odbierania kompetencji państwom członkowskim w szczególności poprzez ograniczanie stosowania jednomyślności w Radzie Europejskiej" oraz do głosowania przeciw takim zmianom na forum RE.
Projekt został skierowany przez marszałka Hołownię do odpowiedniej sejmowej komisji, mimo protestów polityków PiS, domagających się głosowania natychmiast, zanim decyzję podejmie Europarlament.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Patent rodem z referendum
Oczywiście, debata na temat zmian traktatów UE jest potrzebna, zwłaszcza, że zmiany proponowane przez Parlament Europejski faktycznie są ambitne. Problem w tym, że PiS od początku zmienia tę dyskusję w karykaturę.
Widać to było doskonale w Sejmie. Wrzucenie w ostatniej chwili przed wtorkowym posiedzeniem tekstu uchwały nakładającej bardzo dalekie zobowiązania na rząd, pokazywało, że PiS nie jest zainteresowany żadną realną dyskusją o przyszłości Polski w Europie – chce za to maksymalnie spolaryzować polską scenę polityczną wokół kwestii "obrony polskiej suwerenności", podzielić w tej kwestii opozycję i atakować partie, które zagłosują przeciw uchwale jako siły de facto "zewnętrzne".
Przypomina to, jak PiS próbował rozegrać politycznie kwestię migracji w wyborach i referendum 15 października. Gdy Unia Europejska zaczęła dyskutować nad nowym paktem migracyjnym, PiS zamiast starać się o to, by europejska polityka migracyjna jak najbardziej odzwierciedlała polskie interesy, postanowił wykorzystać to jako "polityczne złoto" i zbudować raz jeszcze korzystny dla siebie polityczny podział w kraju wokół migracji.
Na szczęście, mimo ogromnej frekwencji w wyborach połączonych z referendum, większość obywateli odmówiła wzięcia udziału w pisowskim referendalnym cyrku.
Temat migracji "nie zażarł" politycznie także dlatego, że nikt dziś w Polsce nie opowiada się za przyjmowaniem uchodźców w ramach mechanizmu relokacji – sceptyczne były też pozostałe główne siły polityczne. A nie da się budować polaryzacyjnej osi wokół kwestii, co do których najważniejsze siły polityczne się zgadzają.
Teraz sytuacja się powtarza. Choć PiS próbuje przedstawić się jako jedyna siła zdolna obronić Polskę przed unijnym – a więc w retoryce oddającej władzę partii tak naprawdę "niemieckim" – planem "anihilacji" naszej niezawisłości, a prezes Kaczyński powtarza, że Tusk został "zainstalowany" w Polsce głównie po to, by zgodzić się na reformy UE, to lider PO w kwestii reform unijnych traktatów pozostaje głęboko sceptyczny.
Dał wyraz swojemu sceptycyzmowi już w trakcie pierwszej po wyborach wizycie w Brukseli. Z kolei w Sejmie Tusk skrytykował stojący za projektem zmiany traktatów "naiwny euroentuzjazm". "Z całą pewnością te projekty, które zostały przygotowane przez komisję PE, nie odpowiadają duchowi czasu i realnym potrzebom UE" – ocenił. Postawa Tuska wobec traktatów czyni całe wzmożenie PiS wokół konieczności obrony Polski przed traktatami równie bezprzedmiotowym co przedreferendalne wzmożenie w sprawie migracji.
Podobne manipulacje stworzył grunt pod Brexit
PiS mówi też o reformie traktatów w sposób równie zmanipulowany, co wspomniane pytanie referendalne o migrację. Widać to doskonale w złożonym przez partię projekcie uchwały.
Uzasadnienie uchwały pełne jest przykładów, mających wyjaśniać co może czekać Polskę, jeśli Unia Europejska zreformuje się w kierunku proponowanym przez Parlament Europejski. Dowiadujemy się więc na przykład, że pod panowaniem nowych traktatów organy UE będą nam mogły narzucić sojusz z Rosją, będą mogły zablokować rozbudowę polskiej armii, zdemontować barierę na granicy z Białorusią, narzucić Polsce otwarcie rynku pracy na migrantów, zlikwidować polską energetykę węglową, nałożyć na Polaków unijne podatki, które nie będą służyć polskim celom.
Cała ta litania zagrożeń, rzekomo stwarzanych przez reformę traktatów, to manipulacja. Bo choć faktycznie można sobie wyobrazić scenariusz, w którym wspólna unijna polityka energetyczna przyjmuje rozwiązania niekorzystne dla Polski, albo gdy nakładane zostają unijne podatki, które nie podobają się polskiemu społeczeństwu, to by spełniły się scenariusze przedstawione przez PiS, musiałoby dojść do splotu skrajnie nieprawdopodobnych politycznych koniunktur.
Konieczna byłaby nie tylko reforma UE, ale też przyjęcie przez europejskie instytucje i najważniejsze stolice UE postawy jawnie wrogiej Polsce, a wreszcie całkowita nieudolność polskiego rządu w reprezentowaniu polskich interesów na unijnych forach.
PiS bierze najmniej prawdopodobne efekty reform UE, by na samym początku uniemożliwić racjonalną debatę o przyszłości Polski w Unii. Manipuluje tematem podobnie jak brytyjskie tabloidy, dekadami nagłaśniające i wyolbrzymiające najbardziej niezrozumiałe dla zwykłych ludzi aspekty regulacyjnych działań UE. Później w referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej Brytyjczycy zadecydowali tak, a nie inaczej – czego dziś coraz bardziej żałują.
Propozycje reform są odważne, ale jaka jest alternatywa?
Największą manipulacją, jaką przy okazji dyskusji o zmianie traktatów powtarza PiS jest stwierdzenie, iż tworzą one europejskie superpaństwo. Nie jest to prawda – choć faktycznie, gdyby propozycje zostały przyjęte w takiej formie jak w europarlamencie, oznaczałoby to znaczący krok w stronę głębszej integracji Unii.
Propozycje zastrzegają kwestie bioróżnorodności oraz ochrony środowiska jako wyłączne kompetencje Unii, oraz włączają do kompetencji dzielonych między państwa a wspólnotę zagadnienia bezpieczeństwa, polityki zagranicznej, ochrony granic, zdrowia publicznego i edukacji – wcześniej zastrzeżone były one w całości dla państw członkowskich. Propozycja wzmacnia też pozycję wspólnotowych instytucji Unii – Parlamentu Europejskiego i Komisji – kosztem Rady Europejskiej, instytucji reprezentującej rządy państw narodowych.
Wzmocnieniu ulegają mechanizmy ochrony praworządności pozwalające zamrozić unijne środki łamiącym ją państwom, wreszcie zlikwidowana zostaje zasada jednomyślności w głosowaniach na forum RE w tych kwestiach, gdzie pozostawił ją jeszcze traktat lizboński: budżetu UE, przyjmowania nowych członków, polityki zagranicznej i obronnej.
Faktycznie w tak zmienionej Unii możliwości Polski w obszarze blokowania europejskich polityk będą znacznie mniejsze niż dziś. Pytanie, czy to powinien być nasz horyzont w myśleniu o przyszłości polskiej obecności w europejskim projekcie.
Świat się zmienia i Europa musi podążać za tymi zmianami. Wobec wyzwań związanych z możliwą rywalizacją amerykańsko-chińską, rewizjonistyczną wobec obecnego, przyjaznego dla nas porządku międzynarodowego polityką Chin i Rosji, zmianami klimatu i zieloną transformacją, koniecznością regulacji cyfrowego kapitalizmu, możliwymi kolejnymi pandemiami, demografią z jednej i ochroną granic z drugiej strony, nawet najsilniejsze państwa europejskie często okazują się mieć bardzo ograniczone pole działania. A co dopiero taki kraj jak Polska.
W tej sytuacji sensowną taktyką jest wzmacnianie swojej pozycji poprzez udział w blokach integracyjnych. A nasz blok, Unia Europejska, potrzebuje nowych narzędzi, by sprawnie radzić sobie przed rysującymi się dziś przed Europą wyzwaniami. Nie oznacza to, że mamy się godzić na wszystkie propozycje pogłębiające integrację, że wszystkie propozycje idące w tym kierunku są dla nas automatycznie korzystne. Można mieć np. spore wątpliwości w kwestii przyjęcia euro przez Polskę – a propozycje zakładają, że euro stanie się europejską walutą.
Propozycje PE – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że przeszły bardzo niewielką większością 291:274 przy 44 głosach wstrzymujących się – najpewniej zostaną w dalszej części procesu zmiany traktatów stępione, wiele z nich zostanie poświęconych w negocjacjach. W Europie sceptycyzm wobec zmiany traktatów jest wyraźny. Nawet jeśli RE w ogóle nie zwoła Konwentu, to dyskusje nad przyszłym kształtem Unii będą się toczyć. W naszym interesie jest brać w nich udział.
Najpierw jednak musimy się nauczyć rozmawiać o Polsce w Unii poważnie, bez naiwnego euroentuzjazmu, ale też bez histerii, obliczonej na sondażowe słupki – którą próbuje nam narzucić oddająca władzę partię.