Odcięty od rządowego wsparcia. Marsz Niepodległości może znów skończyć w niszy [OPINIA]
Marsz Niepodległości zaczynał jako niszowa impreza najbardziej skrajnej prawicy. Teraz wkracza w nową erę. Pytanie, jak się w niej odnajdzie - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W ciągu swojej historii Marsz Niepodległości zdołał już przejść przez kilka zmian politycznej tożsamości. Zaczynał jako niszowa impreza najbardziej skrajnej prawicy. Dzięki wsparciu prawicowych autorytetów i celebrytów stał się jednak na początku poprzedniej dekady wydarzaniem głównego nurtu prawicy, zdolnym ściągać "rodziny z dziećmi". I to mimo towarzyszących mu aktów przemocy i wandalizmu oraz obecności radykalnych, często otwarcie neofaszystowskich środowisk z całej Europy. W ostatnich latach następuje "upaństwowienie" marszu: w 2018 roku, w setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości został on połączony z oficjalnymi obchodami święta z udziałem prezydenta i premiera. Towarzyszyło temu postępujące zbliżenie organizatorów marszu do obozu Zjednoczonej Prawicy.
Ten okres właśnie się kończy. Marsz Niepodległości wkracza w nową erę. Jak się w niej odnajdzie?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oburzenie po zajściu w Warszawie. "Skandaliczny akt"
Marsz wraca do Konfederatów
Frekwencja z wczoraj szacowana jest przez miasto na 40 tysięcy osób, media mówią o 70-90 tys. uczestnikach. Jakich szacunków nie przyjmiemy, widać wyraźnie, że uczestników jest mniej niż rok temu, gdy frekwencja wyniosła około 100 tysięcy osób, nie wspominając o 2021 roku, gdy ulicami Warszawy przeszło w marszu 150 tysięcy ludzi.
Czy zmiana władzy zatrzyma spadki frekwencji? Przekonamy się w następnych latach. Pewne jest, że w nowej epoce Tuska Marsz nie będzie imprezą PiS-owską. Władzę w organizującym go Stowarzyszeniu stracił bowiem Robert Bąkiewicz – ulubiony radykalny nacjonalista Zjednoczonej Prawicy, który odpowiadał za wciągnięciu Marszu w orbitę tego obozu.
W latach 2021-22 różne organizacje związane z Bąkiewiczem otrzymały ponad 6,5 miliona złotych publicznych środków z Funduszu Patriotycznego – jego dysponentem jest podległy Ministerstwu Kultury Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Dmowskiego i Paderewskiego – oraz ze środków rządowego Narodowego Instytutu Wolności - Centrum Rozwoju Społeczeństwa. Politycy opozycji i komentatorzy przestrzegali, że PiS finansuje w ten sposób swoje bojówki. Chodziło jednak chyba mniej o siłę uliczną Bąkiewicza, a bardziej – o rozbicie ruchu narodowego. PiS zakładał bowiem zawsze, iż najlepiej byłoby, gdyby nie miał żadnej konkurencji z prawej strony.
Bąkiewicz, wzmocniony rządowymi pieniędzmi, miał oderwać część ruchu narodowego od Konfederacji, a w najlepszym wypadku skłonić ją do poparcia PiS – przynajmniej w niektórych wyborach. W mailach mających pochodzić ze skrzynki Michała Dworczyka można też znaleźć wymianę wiadomości, z której wynika, że w trakcie kampanii prezydenckiej w 2020 roku Dworczyk umawiał się z Bąkiewiczem na akcje wymierzone przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu. Bąkiewicz miał w zamian oczekiwać m.in. ułatwień dla wejścia swoich ludzi do mediów oraz stanowisko wicedyrektora powstającego wtedy Instytutu Dmowskiego i Paderewskiego.
Marsz tarczą życzliwej narracji osłaniała co roku TVP i inne rządowe media. PiS-owski wojewoda wciągnął też marsz na listę imprez cyklicznych, o stałej trasie – co oznacza, że nikt nie mógł 11.11. zarejestrować innej demonstracji na tej samej trasie. W 2021 roku Urząd ds. Kombatantów – kierowany przez byłego radnego PiS – objął marsz patronatem i nadał mu status imprezy państwowej. Pojawiło się na nim wtedy wielu polityków obozu władzy, zwłaszcza z Suwerennej Polski. To z jej rekomendacji Bąkiewicz startował w tym roku do Sejmu z list PiS w okręgu radomskim. Mandatu nie zdobył: poparły go zaledwie 4354 osoby.
A że jak nie idzie, to nie idzie, to kilka miesięcy temu Bąkiewicz stracił też kontrolę nad Stowarzyszeniem Marsz Niepodległości. Walka była ostra, toczyła się w sądach, ostatecznie jednak przeciwnicy Bąkiewicza weszli z odpowiednim wyrokiem do siedziby Stowarzyszenia i wymienili zamki. Władzę nad Marszem przejęły środowiska związane z narodowym skrzydłem Konfederacji – Marsz Niepodległości przeszedł więc w tym roku w opozycji zarówno do starej, jak i do nowej władzy.
Mobilizacja przeciw Tuskowi tym razem może nie zagrać
Bartosz Malewski, nowy szef Stowarzyszenia, przekonywał "Gazetę Wyborczą", że nowe rządy "centrolewu" będą sprzyjać Marszowi, tak jak sprzyjały mu poprzednie rządy Tuska, gdy z roku na rok rosła frekwencja i rozpoznawalność marszu.
Wtedy jednak mobilizację przeciw Tuskowi podkręcało kilka czynników, na które narodowcy niekoniecznie będą mogli liczyć w następnych latach: zużycie władzy koalicji PO-PSL, spowolnienie gospodarcze spowodowane globalnym kryzysem, napięcia generowane wokół ACTA, Smoleńsk, wojna rządu Tuska ze środowiskami kibicowskimi.
Marsz rósł w siłę razem ze wznoszącą się w całym zachodnim świecie falą prawicowego populizmu, kontestującego wartości liberalnej demokracji i oświecenia. To ona wyniosła do władzy Trumpa i Bolsonaro w Brazylii, dawała kolejne sukcesy Kaczyńskiemu i Orbánowi. Ciągle nie możemy powiedzieć, by została powstrzymana – wszystko jednak wskazuje na to, że mamy już za sobą jej szczyt, co dla organizatorów MN nie jest dobrą wiadomością.
Wreszcie dziesięć lat temu język często radykalnej prawicowości, kult żołnierzy wyklętych, "idea narodowa" czy nawet integrystyczny katolicyzm mogły wydawać się świeżymi, niezużytymi narracjami. Inaczej to wygląda dziś, gdy młodzi ludzie dość mają wtłaczania im do głowy podobnych treści przez ministra Czarnka, kurator Nowak, TVP, Polskie Radio i wszelkie możliwe instytucje kontrolowane przez oddający właśnie władzę obóz.
Malewski mówił też "Wyborczej", że Bąkiewicz, mimo rządowych pieniędzy, zostawia Stowarzyszenie z długami. Wykruszyła się bowiem baza drobnych darczyńców, którzy najwyraźniej uznali, że skoro Bąkiewicz dostaje tak wielkie pieniądze od rządu, to nie muszą już wspierać Marszu swoimi pieniędzmi. Jakaś część z nich straciła pewnie serce do imprezy, która z wydarzenia antysystemowego zmieniło się w rządowe – i to może być wielki problem dla Marszu w najbliższych latach, gdy rządowe wsparcie się skończy.
W tym roku Krzysztof Bosak mówił o zagrożeniach, jakie dla polskiej suwerenności stwarzać ma rzekomo zmiana traktatów unijnych. Stwierdził, że jeśli faktycznie Unia będzie podążać w tę stronę, to narodowcy powinni postawić żądanie referendum w sprawie polexitu. Problem w tym, że po pierwsze radykalnie antyunijne treści są wciąż w Polsce niszowe, a po drugie ten sam temat już próbuje zagospodarować PiS. Jeśli Kaczyński zacznie wyprowadzać na ulice ludzi, którzy boją się ściślejszej integracji Unii, to obniży to atrakcyjność Marszu jako miejsca, gdzie można wyartykułować sprzeciw wobec nowego kierunku Europy.
Co z normalsami?
Marsz zyskał tak wielkie polityczne znaczenie także dlatego, że był w stanie przyciągnąć "normalsów", ludzi, którzy uznali go za "domyślne" obchody Święta Niepodległości. Najważniejszym pytaniem dla środowisk organizujących Marsz jest to, czy uda się ich utrzymać. Może w tym przeszkodzić kilka czynników.
Marsz zapewne w przyszłym roku straci przyjazną osłonę rządowych mediów, co do pewnego stopnia pozwoli nagłośnić, jak skrajne środowiska z całej Europy gromadzi.
Z historii ostatnich 10 lat widać też wyraźnie, że im bliżej organizatorom marszu do władzy, tym spokojnie on przebiega – największe akty wandalizmu i przemocy miały miejsce "za Tuska". W tym roku marsz przebiegł zasadniczo spokojnie, poza spaleniem flag Unii Europejskiej i LGBT. Nie wiemy jednak, jak będzie w przyszłym roku. Akty przemocy – przy braku osłony mediów publicznych i dystansu prawicowych autorytetów orientujących się raczej na PiS – mogą odstraszyć od marszu "normalsów". Podobnie jak bardzo radykalny antyunijny przekaz imprezy.
Wreszcie "rodziny z dziećmi", które po prostu chcą świętować 11 listopada, mogą przejąć siły polityczne bliższe głównemu nurtowi. A na początek przynajmniej spróbować. Co jeśli za rok własne obchody Święta Niepodległości zrobią PiS z Bąkiewiczem? Albo jeśli zorganizuje je rząd wspólnie z władzami Warszawy? Donald Tusk z okazji 11 listopada wypuścił nagranie, gdzie mówi o znaczeniu pojęcia narodu, napisane tak, jakby chciał dotrzeć do umiarkowanie konserwatywnego, patriotycznego elektoratu.
W wielu dużych miastach Polski mniej lub bardziej konserwatywni normalsi świętują 11 listopada na radosnych, wolnych od radykalnie nacjonalistycznych treści i kibolskiej oprawy wydarzeniach – Warszawa, gdzie dominuje w tym dniu radykalna prawica, naprawdę nie musi być tu wyjątkiem.
Jeśli komuś uda się przyciągnąć w stolicy "normalsów", to Marsz Niepodległości może wrócić do kibolsko-radykalnie prawicowej niszy. Chyba, że obecni organizatorzy znów wymyślą go na nowo.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski