Romans się skończył. PiS oddał pole narodowcom [OPINIA]
Miesiąc po wyborach płomienny romans dwóch środowisk się zakończył. PiS zorganizował Marsz Pamięci, czyli swoje obchody. A Marsz Niepodległości, już bez Roberta Bąkiewicza, poszedł z liderami Konfederacji. Dlaczego PiS odcina się od narodowców? - pisze dr Barbara Brodzińska-Mirowska dla Wirtualnej Polski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Święto Niepodległości to od lat dwa wydarzenia. Oficjalne obchody na placu marszałka Piłsudskiego oraz Marsz Niepodległości, czyli najważniejsze w roku wydarzenie ruchu narodowego. Rząd Mateusza Morawieckiego przez wiele lat sankcjonował nacjonalistyczny marsz, krytykowany przez środowiska centrowe i lewicowe.
Mizdrząc się do środowisk skrajnej prawicy, brali w nim udział przedstawiciele PiS, a Robert Bąkiewicz - przez wiele lat lider Marszu Niepodległości - kandydował z list PiS w ostatnich wyborach.
Dla każdego, kto słyszał piątkowe słowa prezesa Jarosława Kaczyńskiego o anihilacji narodu oraz niemieckiej partii, musi być jasne, że PiS się nie liberalizuje i nie przechodzi na bardziej chadeckie pozycje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pierwsze incydenty na Marszu Niepodległości. Podeptano flagi
Chociaż Mateusz Morawiecki wciąż odgrywa rolę premiera budującego sejmową większość, po miesiącu od porażki PiS jest już mentalnie w opozycji. Kaczyński wrócił do swojej klasycznej opowieści o tym, że jeśli Polską nie rządzi PiS, to nie jest niepodległa.
Opowieści, która ma konsolidować obolałe porażką i poturbowane władzą środowisko, a jednocześnie da wyborcom poczucie moralnej wyższości. Szczególnie, gdy opozycja zrealizuje "zapowiedź o rozliczeniach ustępującego obozu".
PiS nie bez powodu inwestował w środowiska radykalne.
Sukces swojego obozu Kaczyński zbudował na założeniu, że aby rządzić na prawicy, należy kontrolować jej skrajną stronę. Zbigniew Ziobro, Antoni Macierewicz, Mariusz Kamiński oraz Przemysław Czarnek, czyli flagowi politycy Zjednoczonej Prawicy, mieli utwardzać elektorat i dbać o to, żeby na prawej stronie nie było rywala.
Stało się jednak inaczej.
Lekceważona Konfederacja, która jednoczy w projekcie politycznym narodowców, libertarian oraz przedstawicieli pozostałych ruchów, osiągnęła w wakacyjnych sondażach mityczne 15 proc.
Politycy PiS wydawali się wtedy skonsternowani poparciem dla innego prawicowego ruchu, ale wciąż utrzymywali dobry humor - Konfederacja miała stać się oczywistym koalicjantem w rządzie Mateusza Morawieckiego. Nastroje jednak psuły się w miarę, jak Konfederaci jednoznacznie odcinali się od planów tworzenia wspólnego rządu. A popsuły się całkowicie po tym, jak Konfederacja uzyskała ostatecznie 7 proc. poparcia w wyborach.
Wynik Konfederacji był na tyle słaby, że pozbawił Morawieckiego szans na kolejną kadencję.
Był jednak na tyle dobry, że gdyby wyborcy Konfederacji głosowali na PiS, trzecia kadencja byłaby możliwa. Wiedzą to zarówno politycy PiS, którzy od dawna hasali na Marszu Niepodległości jak na swoim terytorium łowieckim, jak i Konfederaci, których rola zmieniła się nagle. Z gościa zaproszonego na kolację - w główne danie.
Organizatorzy Marszu Niepodległości odcięli się od Bąkiewicza i jego związków z PiS.
Ale PiS zdał sobie sprawę z porażki polityki narodowej miłości i postanowił budować narodową mitologię samodzielnie. Kaczyński zaczął obchody Święta Niepodległości od wystąpienia, którego melodia to plagiat endeckich czasów. Widmo utraty niepodległości, germanizacja, rozpuszczenie narodowej wspólnoty w kosmopolitycznych strukturach kierowanych zza zasłony przez mityczne postacie.
Porażka wyborcza PiS pokazuje także, że z przyczyn demograficznych - w dużej mierze przyspieszonych przez katastrofalną w skutkach politykę zdrowotną podczas pandemii - PiS nie wygra już, mobilizując twardy elektorat. A młodsi wyborcy prawicy to już elektorat, który bardziej wierzy w likwidację podatków oraz ukrainizację Polski niż narodowe państwo opiekuńcze Kaczyńskiego. Ten elektorat woli Konfederację.
Ale jest jeszcze jeden powód.
Zjednoczona Prawica od dawna jest zjednoczona polem magnetycznym władzy. O ile PiS zniszczył nawet pozorną niezależność środowiska Jarosława Gowina, o tyle był bardzo daleki od sukcesu w przypadku Zbigniewa Ziobry. Polityczna potęga, jaką zbudował Ziobro (wraz z wiarygodnością w kwestii antyunijnych haseł), uczyniła właśnie z Suwerennej Polski naturalnego partnera dla Konfederacji.
Nie jest wykluczone, że PiS w okresie rządów - a zwłaszcza ostatnich tygodni - zadbał o zaplecze finansowe na tyle dobrze, że teraz sprawniej będzie mu realizować przynajmniej niektóre radykalniejsze postawy.
Czy ten plan się powiedzie? Zależy, jakie nowa władza będzie mieć podejście do ruchów radykalnych. Już dziś jest wątpliwie, aby Marsz Niepodległości utrzymał statut imprezy cyklicznej.
Konkurencja ze strony Konfederacji, utrata najstarszych wyborców oraz potencjał koalicyjny Ziobro oznaczają ryzyko trwałego rozkładu PiS.
Niewykluczone jednak, że PiS wpada po raz kolejny w pułapkę, którą sam na siebie zastawił.
Radykalizacja wydaje się koniecznością, ale niesie dla tego środowiska poważne ryzyka utraty wiarygodności elektoratu, który wciąż ma nadzieję na partie, która proeuropejskość połączy z tradycją. Pytanie, kto kogo wchłonie, radykałowie PiS - czy PiS radykałów?
Barbara Brodzińska-Mirowska* dla Wirtualnej Polski
*Dr Barbara Brodzińska-Mirowska - badaczka polityki i komunikacji medialnej. Wykłada w Katedrze Komunikacji, Mediów i Dziennikarstwa UMK w Toruniu. Jest autorką "Podcast460"