Co Izrael właściwie chce osiągnąć w Gazie [OPINIA]
Wśród środowisk tworzących rząd Netanjahu pojawiają się dość ekstremalne pomysły na to, co zrobić z Gazą. Mowa o jej okupacji albo wręcz aneksji. Jednak taki projekt jest zupełnie nierealistyczny – pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
20.11.2023 12:20
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W wyniku wojny w Gazie, według danych rządu strefy, zginąć miało ponad 13 tysięcy Palestyńczyków – co oznacza ponad jeden zgon na 200 mieszkańców Gazy. Te liczby, stanowiące narzędzie w wojnie informacyjnej, jaka toczy się równolegle z operacją wojskową, mogą być przesadzone, nie ulega jednak wątpliwości, że humanitarne koszty wojny w Gazie są przerażające.
Według wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych do Praw Człowieka, Austriaka Volkera Türka, od ataku Hamasu na Izrael z 7 października 1 na 57 mieszkańców Gazy został zabity lub ranny. Ponad milion mieszkańców enklawy zostało wysiedlonych w wyniku ataku, a ONZ ostrzega przed brakami wody pitnej i żywności w Gazie. Izrael szykuje się tymczasem do rozszerzenia operacji na południową część strefy.
Te dane, a jeszcze bardziej ilustrujące sytuację w Gazie obrazy, nagłaśniane skutecznie w sieciach społecznościowych przez aktorów sympatyzujących z Palestyńczykami, wywołują co najmniej wątpliwości co do proporcjonalności działań Izraela, a w wielu miejscach świata – w tym zachodnich demokracjach – gniew, wściekłość, a nawet otwartą wrogość do żydowskiego państwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pojawia się też pytanie: co właściwie Izrael chce strategicznie osiągnąć w Gazie? Jaki jest – jeśli jest jakikolwiek – plan Netanjahu pozwalający określić, kiedy wojskowa operacja może się zakończyć i co zrobić ze zniszczoną Gazą po ustaniu działań zbrojnych?
Klęska taktyki "przycinania trawnika"
Strona izraelska odpowiada na ogół, że jej celem jest po pierwsze uratowanie porwanych 7 października izraelskich zakładników i ukaranie winnych ataków; po drugie - rozbicie militarnego potencjału Hamasu, tak by nie był w stanie zagrozić Izraelowi z terytorium Gazy w przyszłości; po trzecie - rozbicie jego politycznej infrastruktury w enklawie, gdzie terrorystyczna organizacja funkcjonowała jako faktyczny rząd.
Problem w tym, że te trzy cele nie dają odpowiedzi na pytanie "co dalej?". Bo jeśli nawet Izrael zrealizuje swoje trzy cele, to nie może po prostu zostawić Gazy samej sobie. Jeśli nawet Hamas nie będzie się tam w stanie szybko odbudować, to próżnię po nim wypełnią inne radykalne organizacje, które prędzej czy później staną się dla Izraela problemem bezpieczeństwa.
Przez ostatnie kilkanaście lat Izrael stosował wobec Hamasu w Gazie taktykę "przycinania trawnika". Działała ona bardzo prosto: życie w enklawie, także za sprawą całego szeregu izraelskich sankcji było trudne do zniesienia. Zdesperowani mieszkańcy radykalizowali się i zwracali ku ekstremistycznym organizacjom takim jak Hamas czy Islamski Dżihad. Wzrost ich siły prowokował Izrael do zaostrzenia środków bezpieczeństwa, czyniących życie w Gazie jeszcze cięższym dla jej ludności.
Hamas i inni radykałowie, by pokazać swoim zwolennikom, że nawet jeśli nie potrafią "wyzwolić" Gazy, to są w stanie dokonać "zemsty" na Izraelu, przeprowadzali ataki. W odpowiedzi Izrael przeprowadzał akcję odwetową, która miała ukarać winnych, rozbić potencjał wojskowy grup zbrojnego oporu, tak by przynajmniej na kilka lat nie były w stanie stworzyć zagrożenia dla Izraela. Jednak "przycięty trawnik" terroryzmu odrastał i cały cykl powtarzał się od nowa.
Ta taktyka była wygodna dla rządów izraelskiej prawicy. Ciągłe zagrożenie ze strony Hamasu w Gazie pozwalało politycznie zmarginalizować te siły na izraelskiej scenie politycznej, które chciały wznowienia procesu pokojowego. Podział obszaru zamieszkanego przez Palestyńczyków na kontrolowany przez Fatah Zachodni Brzeg Jordanu i kontrolowaną przez Hamas Gazę pozwalało zamrozić negocjacje prowadzące do stworzenia jakiejś formy palestyńskiej państwowości.
Dziś jednak widać, że ta taktyka radykalnie nie zdała egzaminu. Okazało się, że Izrael nie był w stanie kontrolować "odrastania palestyńskiego trawnika", a Hamas okazał się zdolny do przeprowadzenia najbardziej morderczego ataku przeciw izraelskiej ludności w historii tego państwa.
Izrael nie może okupować też Gazy
Jest więc zrozumiałe, że potrzebny jest nowy pomysł na to, co zrobić z Gazą. Wśród środowisk tworzących rząd Netanjahu pojawiają się dość ekstremalne pomysły. Becalel Smotricz, skrajnie prawicowy urzędujący minister finansów, powiedział, we wtorek, że Izrael nie powinien tolerować w Gazie istnienia quasi-niepodległej władzy palestyńskiej i wezwał palestyńskich mieszkańców sfery do emigracji do innych państw arabskich. Pojawiają się pomysły trwałej okupacji albo wręcz aneksji Gazy albo redukcji jej terytorium i otwarcia przynajmniej jej części dla żydowskiego osadnictwa.
Jak na razie pomysły okupacji czy wznowienia osadnictwa w Gazie nie są oficjalnym stanowiskiem ani izraelskiego rządu, ani armii, ale premier Netanjahu zapowiedział, że po zakończeniu operacji Izraelskich Sił Zbrojnych Izrael weźmie "ogólną odpowiedzialność za bezpieczeństwo w Gazie", a prezydent Izaak Herzog stwierdził w wywiadzie dla "Financial Times", że Izrael "nie może zostawić próżni" w Gazie i w najbliższej przyszłości, by zapobiec odrodzeniu Hamasu, utrzyma w enklawie "znaczącą obecność".
Jednak projekt długotrwałej okupacji Gazy jest zupełnie nierealistyczny. Izrael, nawet z całą jego potęgą militarną i gospodarczą, nie jest w stanie jednocześnie okupować Gazy i terenów na Zachodnim Brzegu Jordanu. Tym bardziej, że musi się też liczyć z zagrożeniem z północy, ze strony Hezbollahu. Ten obecny na południu Libanu, związany z Iranem, najpotężniejszy nie-państwowy aktor w rejonie na razie nie włącza się w sposób jednoznacznie widoczny do wojny przeciw Izraelowi. Eksperci obawiają się jednak, że realizacja celów Izraela w Gazie – całkowite zniszczenie wojskowej i politycznej infrastruktury Hamasu – może skłonić Hezbollah do intensyfikacji ataków na Izrael i wciągnąć Izraelskie Siły Zbrojne w kolejny konflikt w Libanie.
Okupację Gazy przez Izrael odrzuca też administracja Bidena. Antony Blinken, amerykański sekretarz stanu po spotkaniu państw Grupy G7 na początku listopada w Japonii jasno zadeklarował, że Stany Zjednoczone nie godzą się na wysiedlenie Palestyńczyków z Gazy, na redukcję jej obszaru albo trwałą okupację przez Izrael. Choć administracja Bidena dopuszcza przejściową kontrolę obszaru przez Izrael.
Czy ktokolwiek ma dobry plan?
Amerykanie, a przynajmniej administracja Bidena, chcieliby jednak, by ostatecznie kontrolę nad Gazą przejęły władze "odnowionej" Autonomii Palestyńskiej, kontrolujące dziś Zachodni Brzeg.
Problem w tym, że rządy Fatahu same od dawna nie mają legitymacji demokratycznej, są też powszechnie postrzegane przez Palestyńczyków jako skorumpowane, nieefektywne i pozbawione kręgosłupa w relacji z Izraelem i Amerykanami. Jeśli Fatah przejąłby władzę w Gazie po krwawej operacji Izraelskich Sił Zbrojnych, z namaszczenia Amerykanów, od początku zmagałby się z problemami z legitymacją, nawet gdyby Stany osłodziły ten transfer władzy mieszkańcom Gazy znaczącą finansową pomocą.
Można więc mieć wątpliwości czy sam Fatah byłby gotów pójść na taki układ. Z pewnością natomiast, przynajmniej na razie, na takie rozwiązanie nie chce zgodzić się Netanjahu. A choć dni izraelskiego premiera w polityce wydają się policzone, to nie wiadomo czy jego następca przystanie na amerykańskie rozwiązanie – lata rządów Netanjahu tak przesunęły izraelską scenę polityczną w prawo, że ktokolwiek go zastąpi będzie realizował "jastrzębią" politykę wobec Gazy.
Pojawiają się też pomysły, by odpowiedzialność za sytuację w Gazie wzięły na siebie państwa arabskie. Na łamach "Foreign Policy" ukazał się niedawno tekst eksperta ds. Bliskiego Wschodu Jasona Packa, wzywający brytyjską i amerykańską dyplomację do tego, by podjęła pracę na rzecz porozumienia między Katarem, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Egiptem i Arabią Saudyjską. Państwa te miałyby zgodnie z planem eksperta wspólnie wziąć w najbliższej dekadzie odpowiedzialność za ochronę granic, bezpieczeństwo i politykę zagraniczną Gazy, oraz wziąć na siebie administrację jej systemem ochrony zdrowia, edukacją i infrastrukturą. Dekada ta miałaby dać czas na odbudowę i "dehamasyfikację" enklawy, tworząc warunki pod uruchomienie w niej - po zakończeniu tego okresu - procesów wprowadzających demokratyczne rządy. Kluczowy dla tego porozumienia byłby Katar, państwo, przez które przechodzi dziś większość pieniędzy dla Gazy. Katar miałby według planu użyć swoich wpływów w palestyńskim społeczeństwie cywilnym do promocji mniej fundamentalistycznej, bardziej pluralistycznej wersji islamu.
By jednak ten plan w ogóle mógł ruszyć, konieczne byłoby spełnienie wielu warunków – na czele z rozwiązaniem sporów między Katarem i ZEA. Nawet gdyby to się udało, perspektywa rysowana przez Packa pozostaje bardzo odległa. Wielu ekspertów nie wierzy, by jakiekolwiek państwo arabskie było gotowe realnie zaangażować się w obecność w Gazie. W sobotę rano w stolicy Bahrajnu Manamie wprost zadeklarował to zresztą minister spraw zagranicznych Jordanii, Ayman Safadi: - Nie będzie żadnych arabskich wojsk w Gazie. Żadnych. Nie chcemy tam być postrzegani jak wróg.
Tragedia Gazy może ostatecznie nic nie zmienić
Według Michaela J. Koplowa, analityka Israel Policy Forum, planem Netanjahu wobec Gazy może być tak naprawdę… brak planu. W odniesieniu do konfliktu palestyńskiego Netanjahu zawsze grał na czas, licząc, że w przyszłości na stole pojawią się lepsze opcje, niż te obecnie dostępne.
Czy jest jeszcze miejsce na podobną grę? Jeśli nie dla politycznie gasnącego Netanjahu, to podobnie myślących następców? Wielu analityków i komentatorów po bestialskim ataku Hamasu i odpowiedzi Izraela pisało, że nic w regionie nie będzie takie samo. Co jednak, jeśli tak naprawdę niewiele się zmieni?
Tak na łamach "Foreign Policy" twierdzi Steven A. Cook, ekspert Council on Foreign Relations. Jego zdaniem jak nie rozwiązana zostanie sytuacja w Gazie, nie znikną główne przeszkody dla pokoju między Izraelem a Palestyńczykami. Izrael - biorąc pod uwagę kształt jego dzisiejszej sceny politycznej - nie zaakceptuje powrotu do granic z 1967 roku, nie zrezygnuje z Jerozolimy, nie zgodzi się na powrót palestyńskich uchodźców. Z kolei nawet umiarkowane elementy w przywództwie palestyńskim nie zgodzą się na oddanie Jerozolimy i odpuszczenie kwestii uchodźców.
"Sytuacja nie dojrzała jeszcze do rozwiązania" – konkluduje ekspert. Zwłaszcza, że mimo gniewu arabskiej ulicy państwa arabskie są gotowe do dalszej normalizacji relacji z Izraelem, bo odpowiada to ich interesom bezpieczeństwa, a przynajmniej ich elit.
Jeśli tak będzie, obecna tragedia Gazy okaże się kolejnym "przycinaniem trawnika" – wyjątkowo krwawym i bezwzględnym dla Palestyńczyków. To może na chwilę oddalić bezpośrednie zagrożenie dla Izraela. Ale tylko do momentu aż tragedia z 7 października powtórzy się w jakiejś formie.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski