Marta Lempart: Nie ostrzę każdego dnia siekiery
- Kaczyński przegrał i jestem tego pewna. Zakaz aborcji nie spowodował, że aborcji w Polsce nie ma. On może zamykać oczy i udawać, że jest inaczej - mówi w rozmowie z WP Marta Lempart. Wyjaśnia, dlaczego uważa PiS za partię "politycznych bandytów" i dlaczego Ogólnopolski Strajk Kobiet nie zaprzestanie manifestować przeciwko polityce rządzących. 22 października Strajk znów wychodzi na ulice.
Mateusz Ratajczak, Wirtualna Polska: Jarosław Kaczyński mówi tak: przeproście za osiem gwiazdek, to może będziemy debatować. Kieruje te słowa w stronę Donalda Tuska, ale nie mam wątpliwości, że chętnie usłyszałby przeprosiny od całego opozycyjnego środowiska. Od pani również.
Marta Lempart, inicjatorka i jedna z liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet: (śmiech) Nie mam za co przepraszać.
Nawet za najścia w nocy przed domem?
Nie. Za legalne, spontaniczne demonstracje? Korzystam i będę korzystać z moich praw.
Za "je… PiS"?
Nie.
To PiS powinien przeprosić i zniknąć na zawsze. Przeprosić za bycie władzą, która się na swojego suwerena obraża za gorzkie słowa. I przeprosić za to, że nienawidzi obywatelek i obywateli.
Donald Tusk przeprosił.
Przeprosił, by po raz kolejny udowodnić, że Kaczyński jest tchórzem, który nigdy nie stanie z nim do debaty. I dopiął swego, Kaczyński pokazał swój strach.
Słabe w takim razie były to przeprosiny Tuska, skoro, jak pani uważa, takie nieszczere.
A to już nie moja sprawa i nie mnie oceniać - były szczere czy nie. Na pewno była to sprytna zagrywka, którą osiągnął swój cel. Wiadomo było, że Kaczyński na pewno coś wymyśli, by do debaty nie stanąć. Bo się jej boi, bo boi się porażki. I boi się pokazać, co wie o Polakach. A wie mało.
Zanim porozmawiamy o szefie Platformy, wolałbym o Marcie Lempart i jej przeprosinach.
I za co ja miałabym przepraszać? Kaczyński jako lider opcji rządzącej odpowiada bezpośrednio za to, że podczas protestów policja biła kobiety.
Jest wicepremierem ds. bezpieczeństwa? Jest. A tego bezpieczeństwa nas pozbawił. I to go obciąża. Dlatego nigdy ode mnie nie usłyszy słowa "przepraszam". Za pozbawienie kobiet wyboru, za pomiatanie osobami z niepełnosprawnościami i ich rodzinami, za szczucie na kolejne grupy zawodowe, za zamianę polityki w kompletne bagno i za obsesję władzy. Jestem pewna, że pewnego dnia on i każda osoba, która mu pomagała w rządzeniu, będą odpowiadać za swoje czyny. To polityczni bandyci.
Przy takim podejściu to faktycznie trudno o słowo "przepraszam", ale też nie ma pola do dyskusji. Jest tylko wojna.
Nie my ją wywołałyśmy.
Uczestniczycie w niej jednak.
Polki się nie poddają. Nie da się nas zastraszyć, nie da się nas uciszyć. Można nasyłać na nas antyterrorystów, łamać nam ręce, oblewać gazem, planować wysłanie na nas wojska. Taki to "dialog" ma dla nas władza.
Jak mają wyglądać rozmowy, gdy praktykę - bo nie prawo - dotyczące kluczowych spraw w Polsce ustala się teraz poprzez oświadczenia magister Julii Przyłębskiej, działającej na telefon od Kaczyńskiego? Gdzie tu jest pole do współpracy, do dialogu? To prezes PiS wybrał opcję siłową. Tylko taką rozumie.
Nikt nie został ukarany za to, jak zachowywała się policja, za gaz, za bicie, za bezprawne zatrzymania. Nikt nie odpowiedział wprost, jakim prawem w ogóle rozważał użycie lub nie wojska na ulicach. Nikt nie przeprosił za machinę propagandy, która ruszyła, by nas po prostu zniszczyć. A pan chciałby, żebym to ja powiedziała "przepraszam"?
Mam obawę, czy gdy wszyscy będą chcieli używać tylko siły, to nie obudzimy się w kraju, w którym na końcu tylko ona nam pozostanie. Trzeba ze sobą rozmawiać.
Ale my nie chcemy używać siły, jesteśmy ruchem działającym bez przemocy.
Tu nie jest tak, że są dwie walczące na ulicach strony. Są obywatele i jest władza, która ich pałuje, gazuje, szykanuje i nęka. Można rozmawiać tylko z ludźmi, którzy są do tego dialogu gotowi, a nie kłamią. Nie można za to rozmawiać z oszustami, z politycznymi chuliganami. Szef PiS od miesięcy umiera ze strachu o to, jak długo będzie jeszcze rządził. Doskonale zdaje sobie sprawę, że przyjdzie moment, gdy Polacy powiedzą mu…
…do widzenia...
…niech będzie, że powiedzą właśnie tak. Żeby się oddalił, starając się iść szybko i na naprawdę znaczną odległość. Uczepił się pan strasznie tego "wyp…".
Bo nie podoba mi się. To hasło jest agresywne, nakręca spiralę niechęci, nie zostawia żadnej przestrzeni na spotkanie, rozmowę.
Oddaje jednak w pełni emocje. Nie tylko moje, ani wyłącznie osób z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. To emocje setek tysięcy Polek i Polaków, którzy pokazali to na ulicach. Oni nie mają wątpliwości, że jeśli w Polsce ma być normalnie, to PiS musi odejść.
Mieli ochotę tak mówić i tak mówili. Mieli ochotę na takie hasło i takie dostali. Mieli potrzebę wypowiedzenia swoich wrażeń, to ją zrealizowali.
Zawsze musi być gdzieś granica. Emocje nie są usprawiedliwieniem wszystkiego.
I te granice na wszystkich naszych manifestacjach były. Jesteśmy ruchem działającym bez przemocy.
Taką miałam, wbrew pozorom, rolę na manifestacjach - utrzymać emocje w ryzach, nie pozwolić na przepychanki, nie reagować na prowokacje. Wiem doskonale, że czasami emocje były ekstremalne. Były efektem choćby działań policji, tego, co robili prowokatorzy. Zawsze mówiłam wtedy: kilka głębszych oddechów, jesteśmy organizacją działającą bez przemocy, jesteśmy tu w określonej sprawie, jesteśmy strajkiem kobiet.
Na żadnej naszej akcji nie było przemocy fizycznej z naszej strony.
Słowną już bym zobaczył.
Do hasła można dziś dorabiać różne teorie.
Gdyby "wyp…" nie odpowiadało protestującym, którzy wyszli na ulice wielu miast, to musi mi pan uwierzyć, że mogłabym tak stać z tym naszym transparentem i nikt by na niego nie zwrócił uwagi. Nikogo nie wyciągnęłam na ulice i nie cierpię tego wyrażenia. To ludzie sami wyszli. Nikogo nie zmusiłam do krzyków, sami krzyczeli "***** ***".
A później zaczęło się malowanie kościołów.
Mogę powtarzać w kółko: widocznie ludzie to mieli w sobie. Nikt nie miał zamiaru nikogo atakować, niczego niszczyć i naprawdę nie demonizujmy tych błyskawic, które pojawiły się na elewacjach kilku budynków. Kościoły to budynki. Takie same jak wszystkie inne.
Ludzie poczuli po raz kolejny, że Kościół katolicki wchodzi na ich terytorium, zabiera im wolność. Przecież hierarchowie kościelni jako pierwsi zaczęli się wypowiadać po decyzji Trybunału Konstytucyjnego dotyczącej zaostrzenia przepisów aborcyjnych. To oni przekroczyli barierę ingerencji.
Przecież religia właśnie od tego jest, od wyznaczania norm i zasad dla wiernych.
Dla wiernych tak, ale nie dla wszystkich. A w tym przypadku biskupi za rozwiązania prawne sprzedają poparcie dla władzy z ambony przeciwko wszystkim Polkom. Kościół miłosierny, cieszący się z cierpienia kobiet? I dlatego była reakcja, tysiące ludzi tego potrzebowało. I gdyby ludzie nie mieli sami w sobie refleksji, że nie chcą żadnej przemocy, to moje gadanie też by nie trafiło. Ja nie mogłam być tego pewna. Dlatego to było takie trudne.
To może po prostu się to nie opłaca wizerunkowo? Jarosław Kaczyński dostał tlenu, dostał szansę, by powiedzieć: z nimi nie można rozmawiać, to źli ludzie!
Nie jestem od podobania się, od kalkulowania wizerunkowego. Jestem od mówienia prawdy i wzmacniania głosu ludzi. Strajk Kobiet też nie jest od podobania się - nie jesteśmy partią polityczną.
I nią nie zostaniecie?
Nigdy lub… koniecznie - bo takie są u nas głosy. Z jednej strony właśnie nigdy w życiu, z drugiej bez tego ani rusz. Ogień z wodą trzeba jakoś godzić. Na razie nam się udaje.
Wracając, niech pan zwróci uwagę na to, gdzie dziś jest polski Kościół katolicki. Na mszach pojawia się coraz mniej ludzi, z lekcji religii wypisują się uczniowie, a do seminarium nie przychodzą nowi chętni. Sami sobie zgotowali ten los. I jeden pomalowany kościół niczego nie zmienił, naprawdę. A jeżeli samo rzucenie przez nas wyzwania Kościołowi przyśpieszyło proces laicyzacji Polski, to mogę powiedzieć tylko jedno: było warto.
Zastanawiam się po prostu, czy tego wszystkiego nie można było zrobić godniej, z szacunkiem do drugiego człowieka. Czym zawinili ludzie w kościołach, którzy tam byli, a msze zostały przerwane przez manifestujących?
Manifestujący, którzy walczyli o godność i szacunek dla każdego człowieka, w większości byli ludźmi ochrzczonymi. Czyli w myśl narracji Kościoła - są jego wiernymi. I to oni przynieśli część tej walki w miejsca, z których płynie nienawiść i pogarda dla ludzi, żeby powiedzieć dość.
Czyli w stronę warszawskiego Żoliborza, gdzie mieszka Jarosław Kaczyński wciąż będą chodzić tłumy?
Będą.
Polacy się radykalizują, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Radykalizm to nie jest gotowość do przemocy, tylko do osobistych poświęceń, niewygody i narażania się. Ludzie częściej są gotowi na zaangażowanie nawet kosztem swojego bezpieczeństwa - i zdrowotnego, i prawnego. Zrozumieliśmy, że o wolność walczy się w prawdziwym życiu, na ulicy, a nie przed telewizorem czy w mediach społecznościowych. Że musimy wyjść, pokazać się i wyrazić swoje niezadowolenie.
Ludzie, którzy protestują w kwestii wolności i własnych praw, nie wychodzą na ulice, żeby się bić. Przecież to oczywiste, że my nie mamy żadnych szans z policją, bo nie mamy sprzętu, uzbrojenia, umiejętności i przede wszystkim: ochoty. Mamy jedynie swój głos. I go wykorzystujemy. Dla mnie problemem nie jest to, że są ludzie, którzy mnie nienawidzą. Problemem jest to, że moje państwo działa tak, by w końcu mnie ktoś skrzywdził.
W jaki sposób państwo to niby robi?
Rozkręcając paskudną propagandę. Im dłużej media publiczne robią ze mnie demona, tym większa szansa na to, że ktoś w to uwierzy.
I naprawdę jest pani przekonana, że opcja rządząca w tym kierunku zmierza? Żeby "skrzywdzić" Martę Lempart? Przecież dostała pani ochronę.
Uważam, że policyjną ochronę dostałam ze zwykłej kalkulacji politycznej. Powód tej ochrony jest jednak prawdziwy, bo propaganda zadziałała i w końcu znalazł się ktoś, kto postanowił mnie zabić, bo mi groził. Na razie trafił na dwa miesiące do aresztu, ale co będzie dalej?
Oczywiście, że Kaczyński nie powiedział, że trzeba mnie zlikwidować, przecież jego też nagrywają, tak jak on nagrywa wszystkich innych. Choć pewnie wiele razy przeklinał na myśl o mnie lub na mój widok. Toleruje jednak to, co media publiczne robią z każdym przeciwnikiem czy przeciwniczką obecnej władzy, tym bardziej, że to jest robione dla niego i pod niego. Są w stanie nas gnoić dzień w dzień, wydanie za wydaniem. Kaczyński ma prywatną hejt-telewizję.
A może nie ogląda?
I drukują mu telewizję, tak jak internet? Wiedzieć musi, skoro to jest zrobione specjalnie pod jego polityczny gust.
Skoro tak źle była pani traktowana, to dlaczego nie zasypała prokuratury zawiadomieniami o podejrzeniu popełnienia przestępstwa?
Bo nie mam siły i czasu, co nie jest żadnym wytłumaczeniem. To błąd, absolutnie się przyznaję - trzeba za każdym razem reagować na bezprawie, nawet gdy nie wierzy się w późniejsze losy tego zawiadomienia.
Jeżeli Marta Lempart mówi, że Jarosław Kaczyński jest "politycznym bandytą", to powinna to udowadniać.
Jeżeli Jarosławowi Kaczyńskiemu się to określenie nie podoba, to może mnie pozwać, i będę udowadniać w sądzie, że nie skłamałam.
Można przekonywać, że z szefem PiS nie da się rozmawiać. Z jego wyborcami jednak już trzeba - o ile liczycie na wymianę władzy w demokratycznych wyborach.
Oczywiście, że chcemy wymiany władzy w procesie wyborczym, a jak inaczej miałoby to się odbyć? To właśnie Kaczyński tworzy wizję, że ktoś chce odbić władzę w jakiś inny, nieokreślony i podstępny sposób. Każdy sądzi według siebie. Z naszych badań wynika, że 28 proc. wyborców Prawa i Sprawiedliwości popiera Strajk Kobiet.
A 72 proc. wciąż nie popiera.
Owszem, wciąż różnica jest spora. Ale 1/3 wyborców PiS popierających nasze postulaty, mimo tego, że jesteśmy ruchem progresywnym i antyklerykalnym? Przy tym, ile ci ludzie słuchali o tym, że są podziały nie do zasypiania, że to wojna cywilizacji życia z cywilizacją śmierci? Przy tej propagandzie i tych zasobach, które ma PiS? To jest doskonała baza. Gdy przeprowadzaliśmy badania, to liczyłam na kilka, może kilkanaście procent, ale nie więcej.
I koniec końców sprawa rozbije się o to, ilu wyborców PiS zagłosuje w kolejnych wyborach inaczej.
Punktem wspólnym pomiędzy nami a wyborcami Prawa i Sprawiedliwości jest przekonanie, że nie może istnieć państwo, które nie ma żadnej polityki społecznej i rodzinnej, które zostawia ludzi na lodzie i w którym tylko bogatym się udaje. Państwo, które upokarza.
Ale PiS już pokazał im swoją ofertę: Rodzina 500+, wyprawka 300+, 13. i 14. emerytura.
I myśli pan, że ta oferta jest widoczna, gdy ktoś pójdzie do lekarza i ma czekać latami? Albo jest widoczna, gdy w sklepie płaci coraz więcej? Są rzeczy, które z wyborcami PiS nas dzielą, ale nie demonizowałabym tego. Jak się ma dziecko z niepełnosprawnością, to nie ma znaczenia, na kogo się głosuje. Państwo taką rodzinę upokarza tak samo.
Nie ma pani wrażenia, że energia z ubiegłorocznych protestów gdzieś już wyparowała?
Mam wrażenie, że naoglądali się za dużo filmów i liczą, że w życiu jest jak w bajce, albo amerykańskim hicie. Rodzi się protest, raz czy dwa tupnie się nogą i wszystko nagle się zmienia. Tak nie jest.
Przez lata przyglądałam się temu, jak o prawa aborcyjne walczyły kobiety w Argentynie. 15 lat, w sumie 9 podejść. I nie poddały się. Od 2020 roku w Argentynie istnieje możliwość przerywania ciąży do 14. tygodnia. Miały i lepsze okresy, i gorsze okresy. Było też zwątpienie.
To jest element dorosłego życia, że widzimy świat takim, jaki jest, a nie takim, jakim chcielibyśmy, by się stał. Że mierzymy się z rzeczywistością, a nie padamy na podłogę, bijąc w nią piąstkami.
Ale cel był jasny, czyli doprowadzić do wycofania się z decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Nie udało się, a PiS wygrało to starcie.
Jarosław Kaczyński to starcie przegrał.
Jak to?
Po pierwsze, udało nam się doprowadzić do tego, że ze strachu Kaczyńskiego przed nami jedno z posiedzeń Sejmu po prostu się nie odbyło. Kolejne trzeba było przenieść.
Proszę wybaczyć, ale to nie brzmi jak sukces.
Chwileczkę. Po drugie, Prawo i Sprawiedliwość bezpowrotnie spadło poniżej 40-proc. progu poparcia. I od tamtego momentu każdy ruch PiS polega na odrabianiu strat, a nie drodze w górę: kolejne obietnice, wielka reforma podatkowa i wielkie rozdawnictwo pieniędzy. Gdyby nie mieli problemów, to nikomu nie daliby nawet złotówki. A mają problemy.
Po czwarte, infolinia Aborcja Bez Granic - 22 29 22 597, jest powszechnie znana. Dziś odbierają dziennie tyle telefonów w sprawie aborcji, ile przed protestami w ciągu miesiąca. Po piąte, największa partia opozycyjna - konserwatywna Platforma Obywatelska - wreszcie zdecydowała, że jest za legalizacją aborcji, a nie, jak wcześniej, za zakazem. Wystraszyli się nas bardziej niż biskupów. To są sukcesy.
A nie można byłoby osiągnąć więcej? Może po prostu strajk się rozwodnił, gdy pojawił się nie jeden, nie dwa, a trzynaście postulatów. Liczba uczestników malała, malała, aż skończyłyście codzienną uliczną działalność.
W zeszłym roku strajki były największe w historii i to podniosło rzeczywiście wysoko poprzeczkę. Działalność uliczna z natury jest cykliczna, tak to po prostu działa. Nie damy się wpędzić w ten obłęd, że za każdym razem musi być więcej osób. Że protesty muszą trwać latami, nieprzerwane. Nie muszą, to tak nie działa. Skala wydarzeń jest różna: raz jest więcej protestujących, raz mniej. Są różne okresy.
Jednak wydaje mi się, że choć przez chwilę Prawo i Sprawiedliwość było w defensywie. Przecież w sprawie wypowiedziała się nawet Agata Duda i jej córka. A to się ani wcześniej, ani później nie wydarzyło.
I było świetnie, i niczego nie żałujemy.
Na kolejnych strajkach będzie inaczej. Czy pojawi się tyle samo osób? To zależy od Polek i Polaków. Czy musi? Nie. Pewne rzeczy już się zadziały, pewne zmiany pojawiły się w głowach. 69 proc. ludzi jest za legalizacją aborcji w Polsce. Nie - za powrotem do poprzedniego zakazu, tylko za tym, żeby dać kobietom wybór. I spokój.
Dziś działamy też w innych warunkach. Policja z tygodnia na tydzień stawała się coraz bardziej brutalna, i to jest proces nieodwracalny. Część ludzi przestała i przestanie chodzić na protesty, bo nie każdy ma ochotę na spotkanie z mundurowymi. Jeżeli kilkanaście lat temu ludzie prędzej pytaliby policjanta o drogę, a dziś się boją.
Rzeczywiście w rankingach zaufania mundurowi zanotowali mocny spadek.
I kwestią czasu jest to, że spadną na samo dno.
Wracając do tego, co się działo w ubiegłym roku. Może to błąd, że zaczęło chodzić właśnie o wszystko, o zmianę władzy, a nie o przepisy i tę jedną decyzję.
To by oznaczało, że musiałybyśmy zachowywać się jak politycy i odsyłać innych ludzi w potrzebie na drzewo. Gdy przyszli do nas lekarze i powiedzieli, że trzeba walczyć o służbę zdrowia, to miałyśmy im powiedzieć, żeby sobie stanęli z boku? Gdy przyszli taksówkarze i mówili, że rząd ich olewa miesiącami, to mieliśmy ich wysłać na inną ulicę? Tak się nie da. Miałyśmy mówić, że "Sorry, my tutaj walczymy o coś innego"? Nie wyobrażam sobie tego.
Przecież to jest to, co my słyszałyśmy latami, za każdym razem!
Ale to jeden postulat wyprowadził ludzi na ulice.
I to się w naturalny sposób zmieniło. Ludzie dostali głos. A kim ja jestem, by mówić, co jest lepszym postulatem, a co jest gorszym? Skoro tylu grupom w Polsce żyje się źle, to oni powinni móc to powiedzieć. I mogli.
Lata mówienia i działania właśnie w ten sposób pokazały, że to działa i w to wierzą ludzie. I nie będę tego zmieniać. Nawet jeżeli dziś możemy sobie przy kawie powiedzieć, że można było lepiej. Pewnie tak, pewnie było wiele błędów.
Chyba głównie pytam o to, czy nie zabił was błąd ambicji.
Jeżeli to jest cena za to, że będziemy społeczeństwem, które nie uwierzy już populistom, i które będzie pewne swojego głosu i swojej potrzeby wolności, to mogę powiedzieć: biorę to na swoje barki. Ktoś musi. Jak ktoś ma przede wszystkim potrzebę podobania się, to nie nadaje się do walki o Polskę.
Jarosław Kaczyński przegrał - tego akurat jestem pewna. Zakaz aborcji w Polsce nie spowodował, że aborcji w Polsce nie ma. On może zamykać oczy i udawać, że jest inaczej. 69 proc. Polaków jest za prawem do aborcji do 12. tygodnia ciąży. Wszyscy wiedzą, że aborcje były, są i będą. I że aborcja będzie w Polsce legalna.
I nie byłoby łatwiej o to walczyć, tworząc partię polityczną?
Gdy powstaje nowy byt polityczny, to zawsze jest ta sama śpiewka: teraz będzie inaczej, teraz będzie lepiej. Wystarczy kilka miesięcy i wszyscy grają już dokładnie tak samo, według tych samych schematów i ścieżek. Kolejni rycerze na białych koniach odchodzą w niebyt.
To jest jedna rzecz, której nam się nie udało załatwić, mimo siły zeszłorocznych protestów. To jest ta porażka, której tak usilnie szukamy. Nie udało nam się sprawić, by aktywne kobiety pojawiły się na listach wyborczych. Nie z obowiązku, ale ze strachu partii o to, że będziemy o nie pytać. Nie udało się wymóc tego, by promowani po stronie opozycji byli najbardziej aktywni, a nie zasłużeni i koledzy. Nie zmieniliśmy tych reguł gry i tego żałuję.
Mamy czas do kolejnych wyborów, żeby to zmienić.
Niby uderza pani we wszystkich polityków, ale z Donaldem Tuskiem na jednym wiecu - na placu Zamkowym - się pani znalazła.
Oczywiście, że się pojawiłam, bo tutaj chodzi o przyszłość Polski, a nie moje osobiste ambicje i sympatie. To działa w każdą stronę - każdą partię traktuję tak samo, nie ma taryfy ulgowej. Może mi pan uwierzyć, że w Tuska też będę uderzać, jeżeli wygra wybory i nie będzie realizował obietnic. Od dawna powtarzam, że Strajk Kobiet i nasze działania nie są atrakcyjnym tłem do zdjęcia.
Byli i tacy politycy, którzy na manifestacje przychodzili tylko po selfie.
I będą przychodzić, dopóki te "selfiaczki" będą im się opłacać bardziej, niż wzięcie się do faktycznej roboty. Ile daje nam wizyta posła, który dzień później w naszej sprawie nie zrobi już nic? Zero. Ale jemu poprawia notowania.
Nie żałuje pani swojego zaangażowania?
Czasami, gdy mnie ktoś w biurze zdenerwuje, to rzucam, że wyjadę do Londynu i zatrudnię się w jakimś banku. Mówię tak, mówię, ale nigdy tak nie zrobię. Czasami jest ciężko, ale taka jest moja rola - ja jestem od "ciężko", ja jestem od tego, żeby być niepopularną. Żeby wziąć na siebie ten cały hejt i działać dalej.
Jak rodzina odbiera "hejt", o którym pani wspomina?
Rodzice boją się o mnie, ja o nich. I tak wspólnie się martwimy. Bez nich jednak bym sobie nie poradziła.
Finansowo?
W Strajku Kobiet każda z nas zarabia 3 tys. zł na rękę - w Warszawie. Nie są to pieniądze, za które można wynająć mieszkanie, kupować ubrania, normalnie funkcjonować. Pomagają mi, choć mogliby przecież wymagać, żeby córka w wieku 42 lat i z doświadczeniem w wielu miejscach pracy pomagała im. Tak mnie jednak wychowali, że dziś walczę. I nie mogą się chyba dziwić.
A dziwią się?
Nie. I za to jestem im wdzięczna.
Są rzeczy ważniejsze niż pieniądze. Bez nich jest ciężko, bo trudno mówić sobie, że mieszkanie u kogoś po kątach albo nocowanie w biurze jest w porządku, ale są rzeczy ważniejsze. Pieniądze ze zbiórek trafiły na naszą działalność, a nie nasze wynagrodzenia. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej.
Jest pani wkurzona, że Ogólnopolski Strajk Kobiet protestuje, a przełomu nie widać?
To będzie dla niektórych szok, ale rzadko jestem wkurzona. Nie ostrzę każdego dnia siekiery i nie wychodzę z nią na miasto, choć pewnie tak niektórzy mnie widzą. Ale niewiele ma to wspólnego z prawdą. Prawdziwa Marta Lempart jest inna niż ta, którą wykreowała telewizja publiczna.
22 października 2020 roku Trybunał Konstytucyjny zdecydował, że jedna z przesłanek dot. aborcji jest niekonstytucyjna. I protestowałyście. Co będziecie robić 22 października 2021 roku?
To samo. Spotykamy się przy rondzie im. Romana Dmowskiego i będziemy zbierać podpisy pod obywatelskim projektem "Legalna Aborcja Bez Kompromisów", bo to jest nasza odpowiedź na dziejące się zło - my się bierzemy do roboty. Zawsze. Wydarzenie zaczyna się o godzinie 18 i zapraszamy na nie każdego.
A kiedyś rondo im. Dmowskiego będzie Rondem Praw Kobiet.
Będzie tak samo głośno?
Tak samo głośno jak zawsze.
Z tymi samymi hasłami?
To będzie niespodzianka.
A gdyby pojawił się Robert Bąkiewicz i znów przeszkadzał?
Pewnie się pojawi, ale nie damy się już zagłuszyć. Nigdy.
Jestem pewna, że nie jestem jedyną osobą, która chce Polski bez neofaszyzmu, bez atakowania ludzi, bez niszczenia ludzi LGBT i ludzi o innych poglądach. I dlatego będziemy głośniej. Nawet jeżeli nie dostajemy milionów złotych na sprzęt i nagłośnienie.