Tego Putin już nie ukryje. Zaczął się łabędzi śpiew rosyjskiej armii
Rosyjska ofensywa rakietowa przeciwko ukraińskim miastom z każdym tygodniem coraz bardziej wyhamowuje. Zapasy precyzyjnej amunicji są już na wyczerpaniu, a Kreml nie jest w stanie uzupełnić braków. Rosji zostały dwa wyjścia. Na froncie już widać, jak zmienia się taktyka ostrzałów.
Na początku wojny Rosjanie uderzali kilka razy w tygodniu. Tylko w pierwszym ataku na Ukrainę spadło ponad 80 różnych typów rakiet. Wojska Władimira Putina częściej atakowały wtedy pociskami manewrującymi dalekiego zasięgu. Z kolei oszczędzały najcenniejsze pociski balistyczne, bo nie mają ich zbyt wiele, są znacznie bardziej skomplikowane, a przez to droższe w produkcji.
Pociski na wyczerpaniu
Od października do końca listopada 2022 roku Rosjanie przeprowadzali już do dziesięciu ataków dziennie. Obecnie uderzają raz na około dwa tygodnie. W ostatnim czasie nie bez przyczyny korzystali głównie z artylerii lufowej, a precyzyjnymi pociskami atakowali jedynie najważniejsze cele.
Wedle ukraińskich i amerykańskich szacunków rosyjskie zapasy precyzyjnej amunicji są już na wykończeniu. Agresorzy zużyli ponad 60 proc. pocisków typów Kalibr, Iskander i Kindżał. Nie są w stanie uzupełnić tych braków, bo większość precyzyjnej elektroniki, od której zależy funkcjonowanie pocisków, pochodziła z importu.
Zobacz też: Szturm pilotów Mi-8. Uderzyli z zaskoczenia w kilku miejscach
Dwa wyjścia
Na początku stycznia szef Centrum Wojskowych Badań Prawnych, gen. Aleksander Musienko, w komentarzu dla Kanału24 zauważył, że Rosja ma dwa wyjścia: albo kompletować wszelkie dostępne pociski przez kilka dni i raz na dwa tygodnie przeprowadzić zmasowany nalot, albo atakować częściej, ale dokładniej i przy użyciu niewielkiej liczby pocisków - maksymalnie 10-15. Rosjanie wybrali pierwszą metodę.
- Faktycznie, zmiana taktyki ostrzałów rakietowych jest już widoczna, mniej więcej od stycznia tego roku - mówi dr Dariusz Materniak, ekspert ds. wschodnich. Wskazuje, że do tego czasu głównym celem ataków rakietowych był Kijów i centralna część kraju, gdzie zamieszkuje stosunkowo dużo ludzi na niewielkim obszarze.
- Obezwładnienie infrastruktury energetycznej tak dużej aglomeracji miałoby katastrofalne skutki, nawet mimo stosunkowo lekkiej zimy. To się jednak nie udało, ukraińska stolica nie została pozbawiona zasilania na dłużej niż kilka-kilkanaście godzin non stop - podkreśla ekspert.
Wobec fiaska na tym odcinku Rosjanie zaczęli atakować większą liczbę celów w różnych regionach Ukrainy, co z kolei wymusza rozproszenie ukraińskich sił obrony przeciwlotniczej i utrudnia zwalczanie nadlatujących pocisków.
- Wiele wskazuje więc na to, że Rosja zużywa pociski na bieżąco. Wyprodukowane egzemplarze są kierowane do masowych ostrzałów, a to znaczy, że zapasy tego typu broni są na wyczerpaniu - podsumowuje dr Materniak.
Zmiana taktyki
Zmiana taktyki wynika z coraz większych braków magazynowych. Wedle szacunków zagranicznych wywiadów rosyjskie zapasy Iskanderów spadły poniżej poziomu 20 proc. w porównaniu z oficjalnymi informacjami podawanymi przed wojną.
- Analitycy militarni zauważyli, że liczba pocisków Kindżał użytych podczas ostatniego ostrzału była znacznie wyższa w porównaniu z poprzednimi atakami, które zwykle obejmowały nie więcej niż kilka egzemplarzy tej broni - zauważa Maciej Lisowski, ekspert ds. obronności.
Potwierdza to, że Rosjanie najpierw kompletują pociski, by następnie dokonać zmasowanego ataku. Dotychczas pociski Kindżał były używane przez wojska Putina oszczędnie i tylko przeciwko celom priorytetowym.
W poszukiwaniu rozwiązania
W przypadku pocisków rakietowych dalekiego zasięgu Rosjanie zużyli 55-60 proc. wszystkich posiadanych zapasów. Oznacza to, że nawet zwiększenie produkcji o kilkadziesiąt procent nie rozwiąże ich problemu. Będą w stanie wytworzyć maksymalnie około 150 pocisków rocznie, a Iskanderów zaledwie 80 sztuk. Oczywiście zakładając, że zapewnią sobie odpowiedni zapas podzespołów elektronicznych.
Rosyjskie wojska potrzebują więc przynajmniej kilkunastu dni, aby zebrać odpowiednią liczbę pocisków manewrujących, rakietowych i amunicji krążącej do ataku. To nie tak, że wyciągnie się pocisk z magazynu i można z niego od razu skorzystać. Najpierw musi przejść przegląd i zostać przygotowany do misji. Właśnie dlatego Rosjanie zostali zmuszeni do przerwy operacyjnej.
Kolejnym rozwiązaniem jest wykorzystanie pocisków, które w założeniu mają inne przeznaczenie - przeciwlotniczych S-300 czy przeciwokrętowych Ch-35 Uran, które wykorzystywane są przez nadbrzeżny system Bał.
- Rosja używa S-300 przeciwko celom naziemnym już od wielu miesięcy. Tych rakiet ma w zapasie najwięcej. Z końcem 2022 roku było to około siedem tys. sztuk różnych wersji, dających możliwość ataku na odległość do 200 km od wyrzutni. Podobną zdolność mają rakiety kompleksu przeciwlotniczego S-400, ale jako, że są droższe, spodziewam się, że będą znacznie rzadziej wykorzystywane do ataków na cele naziemne - zauważa Lisowski.
- Wyniki badań szczątków rakiet, przeprowadzone przez Ukraińców, sugerują, że w przypadku Iskanderów i Kalibrów używane są już pociski wyprodukowane w ostatnim kwartale 2022 roku, czyli z bieżącej produkcji - mówi ekspert.
- Ponadto spodziewam się, że trwają próby reelaboracji starszych rakiet dla zaspokojenia rosyjskich potrzeb. Ukraińcy też robią takie rzeczy w odniesieniu do starych Toczek i przeciwlotniczych zestawów S-75 czy S-125. Nikt też nie może zagwarantować, że rosyjskie pociski nie sprawiają kłopotów swoim użytkownikom. Ich awaryjność jest przecież dobrze znana - dodaje.
Zakupy za granicą?
Dotychczas największe zakupy Rosjanie zrobili w Iranie. Kupili tam głównie bezzałogowce uderzeniowe i amunicję krążącą, która od października jest wykorzystywana podczas ataków na ukraińskie miasta. Na początku marca z Iranu wyszły dwa statki przewożące ok. 100 mln sztuk amunicji karabinowej, 300 tys. pocisków artyleryjskich, m.in. przeciwpancerne pociski kierowane, granaty moździerzowe i pociski rakietowe różnych kalibrów. Wśród nich nie było jednak broni dalekiego zasięgu.
Pod koniec lutego amerykański wywiad donosił, że Korea Północna sprzedała Rosji pociski rakietowe krótkiego zasięgu dla systemów Grad i amunicję artyleryjską. Pjongjang stanowczo odrzucił te sugestie, uznając je za niedorzeczne. Ambasador Rosji przy ONZ Wassilij Nebezia również zaprzeczył tym doniesieniom. Na razie broń koreańskiej produkcji nie została odkryta w Ukrainie.
- Poszukiwania tych pocisków dzielą się na dwa nurty, z których pierwszy to pociski, które mogą być odpalane z rosyjskich wyrzutni. Tu wybór jest wąski - praktycznie ograniczony do Korei Północnej i jej kopii Iskandera, czyli pocisków KN-23. Ich zasięg wynosi od 480 do nawet 650 km - mówi Lisowski.
- Drugi nurt to po prostu pociski spełniające zadany parametr zasięgu, czyli np. irańskie pociski typu Fatech 110/313 lub ich nowszy brat Fath. Są to - jak piszą Brytyjczycy - "quasi-balistyczne pociski ziemia-ziemia z korekcją lotu", czyli sterowane i gwarantujące współpracę z systemem nawigacji typu Glonass - podsumowuje ekspert.
Łabędzi śpiew rosyjskiej armii
W zasadzie Rosja już nie ma wyboru. Na świecie jest niewielu producentów pocisków balistycznych i żaden z nich nie jest zainteresowany współpracą z Kremlem.
Rosjanie muszą dostosować się do nowych warunków. Najprostszym rozwiązaniem jest zmiana taktyki. Kłopot w tym, że ograniczając skalę uderzeń, nie będą w stanie sparaliżować ukraińskiego przemysłu i sterroryzować społeczeństwa. Rozpoczął się łabędzi śpiew rosyjskiej armii.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Czytaj również:
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski