Kijów ostrzelany przez rosyjskie wojsko, 10 października 2022 roku© East News | Yevhen Kotenko

Rosja uderzyła z całej siły. Pokazała tylko, jak wielki ma problem

15 października 2022

Rosjanie zaatakowali z pełną mocą i niemal wszystkim, co mieli. Efekt w porównaniu do skali był mizerny. Głównie ze względu na dość szczelną ukraińską obronę przeciwlotniczą. Jeśli tylko sojusznicy dotrzymają słowa i dostarczą zachodni sprzęt, Rosjanie będą walić głową w mur.

Od początku wojny Rosjanie prowadzili liczne ataki z powietrza na cele cywilne i wojskowe na terenie całej Ukrainy. Z biegiem czasu jednak coraz rzadziej pojawiali się na ukraińskim niebie.

Od pięciu miesięcy nie widać na nim rosyjskich bombowców, myśliwce pojawiają się bardzo rzadko, a i tak nie zapuszczają się głęboko nad ukraińskie terytorium. Częściej Kreml atakował pociskami manewrującymi dalekiego zasięgu. Rosjanie oszczędzają najcenniejsze pociski balistyczne, ponieważ nie mają ich zbyt wiele.

Te drugie są znacznie bardziej skomplikowane, przez co droższe w produkcji. W przypadku użycia różnią się głównie charakterystyką lotu: balistyczne poruszają się po parabolicznej krzywej balistycznej. Pierwszym użytym bojowo był niemiecki V-2. Z kolei pociski manewrujące poruszają się niczym samolot i tor lotu może być programowany tak, aby np. mógł uniknąć nieprzyjacielskiej obrony przeciwlotniczej lub kluczyć pomiędzy potencjalnymi celami, by zmylić obrońców co do celu ataku.

SŁABA SKUTECZNOŚĆ ROSJAN

Nie bez przyczyny przez ostatnie miesiące Rosjanie korzystali głównie z artylerii lufowej, a precyzyjnymi pociskami atakowali jedynie najważniejsze cele. Wedle ukraińskich i amerykańskich szacunków, rosyjskie zapasy precyzyjnej amunicji są już na wykończeniu. Agresorzy zużyli już ponad 60 proc. pocisków typów Kalibr, Iskander i Kindżał. Co gorsze dla nich, nie są w stanie uzupełnić tych braków. Większość precyzyjnej elektroniki, od której zależy funkcjonowanie pocisków, pochodziło z importu.

- Według źródeł ukraińskich Rosjanie mają spore problemy z amunicją precyzyjną - mówi dr Michał Piekarski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego. - I można uznać te informacje za wiarygodne, gdyż pocisk kierowany, taki jak Kalibr, potrzebuje wielu komponentów. To układ naprowadzania i zarządzające lotem komputery, to liczne precyzyjne mechanizmy. Możliwość produkcji jest ograniczona przez dostępność części, w tym zwłaszcza mikroprocesorów – ocenia ekspert.

Uderzenie przeprowadzone w poniedziałek, 10 października, było największym od początku marca. Rosjanie wystrzelili ponad 80 różnego rodzaju pocisków. Spadły m.in na Kijów, Lwów, Odessę i Iwano-Frankiwsk. Zginęło ponad 20 osób. Około stu zostało rannych. Ale do celu doleciało mniej więcej 50 procent rosyjskich rakiet.

- Z pewną dozą satysfakcji śledziłem te doniesienia, ponieważ okazuje się, że ukraińska obrona przeciwlotnicza jest dosyć szczelna. Jest rozmieszczona tak, aby chronić infrastrukturę krytyczną, czyli elektrociepłownie, mosty, zapory, więc Rosjanom pozostały uderzenia na cele cywilne, ponieważ tam pociski mogą się przemknąć – mówi Marcin Niedbała, ekspert ds. broni rakietowej.

- Za porażkę Ukraińców można uznać, że jednak pociski mimo wszystko wdarły się nad Kijów. W przypadku pocisku manewrującego nie ma się pewności, czy uderzy on w park, czy w punkt dowodzenia – dodaje.

- Wygląda na to, co zaskakujące, że Rosjanie nie są w stanie zneutralizować ukraińskiej obrony przeciwlotniczej - zauważa dr Michał Piekarski. - Nie zrobili tego na początku wojny, choć - w myśl zasad sztuki wojennej - powinni. Mało tego, przecież mogli w komfortowych warunkach przygotować taką operację, znając słabe strony poradzieckich systemów.

WARSTWY OBRONY PRZECIWLOTNICZEJ

Skuteczna obrona przeciwlotnicza powinna mieć wiele warstw. Zupełnie jak cebula – od zewnętrznej łuski, która chroni mięsiste wnętrze, osłaniające z kolei pączek. Ukraińcy mają bardzo rozbudowaną wewnętrzną strukturę obrony najkrótszego zasięgu, która sparaliżowała rosyjskie lotnictwo szturmowe i śmigłowcowe. Duże straty poniosły także rosyjskie bezzałogowce, wojska agresora straciły zwłaszcza wiele maszyn typu Orłan-10.

- Ukraina otrzymała trochę specjalistycznej broni przeciwko małym dronom. Są to kierunkowe emitery odcinające sygnał operatora – tłumaczy Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu MILMAG. - Po przechwyceniu małe bezpilotowce mogą być zmuszone do wylądowania. Z powodu dużych strat w bezzałogowcach i znacznego zużycia pocisków precyzyjnych Rosjanie wyruszyli na zagraniczne zakupy. W ostatnich tygodniach nad Ukrainą pojawiły się irańskie bezzałogowce i amunicja krążąca.

Amunicja krążąca powstała jako tańszy substytut pocisków manewrujących, których nie opłaca się używać do niszczenia niewielkich celów, np. schronów bojowych, pojedynczych, niewielkich budynków. Jest to w zasadzie skrzyżowanie bezzałogowego statku powietrznego i pocisku, który może przez długi czas operować na danym terenie, czekając na odpowiedni moment do ataku.

- Rosja dzięki niej może na terytorium Ukrainy, niestety, uderzać w cele stałe, jak wszelkie budowle, kompensując zużycie własnych pocisków – wyjaśnia dr Piekarski. - Może w ten sposób kontynuować faktycznie zbrodniczą kampanię uderzeń na cele w ukraińskich miastach. Nie jest to jednak broń zdolna zmienić sytuację na polu bitwy: nie nadaje się do ataków na łatwo zmieniające swoją pozycję cele jak stanowiska dowodzenia czy baterie artylerii. Są to bowiem bezzałogowce typowo uderzeniowe, zdolne atakować cele już wykryte przez inne systemy – tłumaczy naukowiec.

- Przeciwko większym, wojskowym bezzałogowcom można użyć konwencjonalnej broni takiej jak 23-mm armaty przeciwlotnicze lub odpalane z ramienia pociski przeciwlotnicze bardzo krótkiego zasięgu, czyli MANPADS, takie jak polskie Pioruny lub rosyjskie Igły – wyjaśnia Link-Lenczowski.

- Zgodnie z doniesieniami mediów podczas ostrzału 10 października przynajmniej jeden cel został przechwycony za pomocą Igły. Jednak w tym przypadku ważne jest odpowiednio wczesne wykrycie i rozpracowanie trasy przelotu, aby można było przechwycić wrogi cel – dodaje ekspert.

Słowa te potwierdza Marcin Niedbała. - Determinantą skuteczności systemu przeciwlotniczego jest posiadanie całej sieci sensorów, która obejmie jak największą powierzchnię terytorium. A także odpowiedni poziom systemów zarządzania polem walki, aby informacje z nadrzędnego systemu trafiały w dół, do systemów wykonawczych – mówi ekspert ds. broni rakietowej. - Np. tak, aby operatorzy systemów byli świadomi, że za kilka minut w ich obszarze odpowiedzialności znajdzie się cel do przechwycenia. Wówczas mają czas, aby zareagować.

ZASOBY PRZECIWLOTNICZE UKRAIŃCÓW

Na średnim szczeblu obrony przeciwlotniczej Ukraińcy posiadają w każdej brygadzie Wojsk Lądowych samodzielny dywizjon artylerii przeciwlotniczej, który składa się m.in. z czterech zestawów systemu 9К33 Osa. Siły powietrzne dysponują cięższymi 9K37 Buk. Dodatkowe Osy Ukraińcy otrzymali od Polski.

Ponadto posiadają samodzielne baterie wyposażone w systemy S-300P i S-300W, o zasięgu do ok. 100 km, a także otrzymane od Słowacji S-300PMU, które jako jedyne są w stanie przechwytywać rosyjskie pociski balistyczne.

- Największy potencjał ma ukraiński kompleks obrony powietrznej średniego zasięgu S-300. Ta broń jest chroniona i oszczędzana przez Kijów. Dlatego zakłada się, że sporo baterii przetrwało do dziś. Doniesienia z frontu wskazują, że ten system ma być skuteczny przeciwko pociskom manewrującym, które są głównym orężem Rosjan – mówi Link-Lenczowski.

- Sprawa jest bardziej skomplikowana w przypadku neutralizacji pocisków typu Oniks czy Kindżał, ponieważ te można neutralizować przy pomocy systemów średniego i dalekiego zasięgu, od Buka wzwyż. Problemem jest to, że Ukraińcy posiadają jedynie podstawową wersję Buk M-1, która jest już dość stara. I kwestią dyskusyjną jest, na ile są w stanie przechwytywać tak szybkie cele – klaruje Niedbała.

Kolejnym problemem Ukraińców mogą być zapasy amunicji. Bardzo trudno będzie uzupełnić braki dla systemów Buk, Osa czy S-300P. Nawet jeśli dostarczą je sojusznicy z NATO, nie będzie to liczba, która zapewniłaby odpowiedni poziom ochrony. Stąd niezbędne będą dostawy zachodnich systemów przeciwlotniczych.

CO MOŻE DOSTARCZYĆ NATO?

Dotychczas państwa NATO przekazały Ukrainie głównie sprzęt przeciwlotniczy bardzo krótkiego zasięgu. Dopiero od lata zaczęły pojawiać się systemy średniego zasięgu, jak polskie Osy czy słowackie S-300PMU. Niemcy zadeklarowali wysłanie systemów krótkiego zasięgu IRIS-T SLM. Również Amerykanie planują dostarczyć systemy tego rodzaju – NASAMS. Oba mają zasięg około 40 km i znakomicie nadają się do obrony celów punktowych.

- Ideałem byłyby również zestawy średniego zasięgu radzące sobie z pociskami balistycznymi, jednak na to Zachód chyba jeszcze się nie zdecyduje. Odrębną kwestią może być przekazanie Ukrainie nowoczesnych systemów radarowych użytkowanych przez kraje NATO – uważa Link-Lenczowski.

- Wiadomo, że ukraińscy żołnierze szkolą się na hiszpańskich systemach Spada 2000 włoskiej produkcji. Niezbędne są także dostawy innych systemów, np. Niemcy w końcu dostarczyli wyrzutnie IRIS-T. W Ukrainie pojawiły się także kolejne polskie systemy przeciwlotnicze średniego zasięgu – dodaje dr Piekarski.

Po rosyjskich atakach również Brytyjczycy i Francuzi zapowiedzieli dostawy bliżej niesprecyzowanych systemów przeciwlotniczych. Ekspert zauważa jednak poważne przeszkody w skali dostaw:

- Wyzwaniem będzie jednak możliwość dalszych dostaw w sytuacji, gdy takie systemy są także potrzebne w państwach zachodnich, choćby dla szkolenia wojsk i ewentualnej osłony infrastruktury krytycznej. Należy jednak już teraz przejść z rozwiązań doraźnych i prowizorycznych ku przyszłej armii ukraińskiej. Ona powinna otrzymać zarówno nowoczesne systemy obrony przeciwlotniczej, jak i samoloty bojowe - nawet używane. Ale to zajmie kilka lat. Wobec czego należy dążyć także do dostaw sprzętu, który pomoże wyprzeć Rosjan z Ukrainy. To mogą i powinny być systemy artyleryjskie, należy także rozważyć dostawy pocisków ATACMS dla HIMARSów.

Dostawy ATACMS-ów pozwolą Ukraińcom atakować cele na bardzo głębokim zapleczu. Posiadają one zasięg do 300 km, podczas gdy dotychczas Amerykanie i Brytyjczycy dostarczali pociski GMLRS o zasięgu do 90 km.

Eksperci zgodnie twierdzą, że najważniejszy jest dobór odpowiednich systemów, zwłaszcza wczesnego ostrzegania i łączności, które zapewnią, że efektory trafią w nadlatujące pociski.

Efektory, czyli pociski armat przeciwlotniczych i wszelkiego rodzaju rakiety, które są pięścią całego systemu, powinny być dobrane do najczęściej używanych przez Rosjan środków napadu.

CZYM ATAKUJE ROSJA?

- Pociski balistyczne są najmniejszym problemem, z jakim Ukraińcy muszą się zmierzyć – mówi Niedbała. - Rosjanie mają zdecydowanie większe możliwości w zakresie uderzeń pociskami manewrującymi. Posiadają kilka wersji Iskanderów, lotnicze Ch-101, Ch-555, Kalibry. Przede wszystkim nie można przeoczyć Ch-59M, który jest rosyjskim koniem roboczym. Jest odpalany z samolotów rodziny Suchoja - Su-34, Su-35, Su-30. Ma jednak jedną przewagę nad pozostałymi: naprowadzanie telewizyjne. Operator widzi w kabinie to samo, co widzi pocisk.

- Ponieważ atak jest tak skuteczny, jak wiedza atakującego, Rosjanie równie dobrze mogą trafiać w parki, jeśli nie wiedzą, gdzie jest np. centrum dowodzenia. Ch-59M daje im unikalną możliwość weryfikacji trafionego celu – dodaje ekspert.

Unieszkodliwienie pocisku manewrującego jest dużo prostsze niż balistycznego. Łatwiej jest go wykryć, a przede wszystkim zestrzelić na każdym poziomie przeciwlotniczej obrony wielowarstwowej. Jest to de facto nisko lecący, niewielki samolot. Powszechnie używane są od II wojny światowej. Np. Amerykanie używali nad Pacyfikiem kierowanych pocisków ASM-N-2 Bat, które naprowadzane były aktywnym radarem.

- Pocisk manewrujący można zestrzelić wszystkimi środkami, jakimi można zestrzelić samolot. Począwszy od najniższego piętra, od małokalibrowej artylerii lufowej, przez MANPADS (przenośne ręczne wyrzutnie przeciwlotnicze – przyp. red), aż po systemy krótkiego i dalekiego zasięgu. W tych dwóch przypadkach ograniczeniem głównym jest pułap, na którym lecą te pociski – wyjaśnia Niedbała. - W zasadzie w pewnych okolicznościach trudniejszym przeciwnikiem może być amunicja krążąca, ponieważ jest mniejsza, więc ma mniejszą powierzchnię odbicia, jest potencjalnie cichsza. Ale nie mówię tutaj o irańskiej, która jest kilka generacji za chociażby polskimi WARMATE.

FRUSTRACJA KREMLA

- Uderzenie terrorystyczne jest wyrazem niemocy orków. To jak miotający się zwierz, który gryzie na oślep – mówi mi pragnący zachować anonimowość ukraiński oficer.

I wcale nie musi przesadzać, ponieważ uderzenie z 10 października rzeczywiście pokazuje skalę frustracji Rosjan, którzy nie są w stanie przebić się przez ukraińską obronę przeciwlotniczą, dość szczelnie chroniącą infrastrukturę krytyczną i instalacje wojskowe. Z tego powodu większość pocisków spadła na obiekty cywilne – place zabaw, kładkę widokową, skrzyżowania pełne samochodów.

Ponadto użycie przeciwlotniczych systemów S-300 i przeciwokrętowych Bał do uderzeń na lądowe cele cywilne kolejny raz pokazuje, że zapasy precyzyjnej amunicji kończą się dość szybko. To tym gorszy prognostyk dla Rosjan, biorąc pod uwagę fakt, jak wiele pocisków zmarnowali. Przypomnijmy: w poniedziałek do celów nie doleciała około połowa. Z tych, co doleciały, żaden nie trafił w cel wojskowy, a uszkodzenia elektrociepłowni okazały się niezbyt ciężkie. Jest to dla Ukrainy bardzo dobry wynik, zważywszy, że niemal żadne państwo na świecie nie jest w stanie bronić swojego terytorium ze stuprocentową skutecznością. Wyjątkiem jest Izrael. Jego Żelazna Kopuła przepuszcza te pociski, których trajektoria sugeruje, że spadną na tereny niezamieszkane.

Dla Wirtualnej Polski Sławomir Zagórski

Źródło artykułu:WP magazyn
Magazyn WPsystemy przeciwlotniczewojna w Ukrainie