Skończyły się sentymenty. Krwawe rozliczenia wśród Rosjan
Kreml nie patyczkuje się z wagnerowcami: w ostatnich tygodniach są pozbawiani amunicji, wstrzymano rekrutację więźniów do grupy, a najemnicy wykrwawiają się pod Bachmutem. Tak Putin realizuje swój ukryty cel - a przynajmniej próbuje, bo wewnętrzne rozgrywki i wojna o władzę zabrnęły wcześniej za daleko.
Wagnerowcy walczą w Ukrainie od pierwszego dnia wojny. A im dłużej trwa konflikt, tym bardziej rosną rola firmy Jewgienija Prigożyna i jego wypływy na Kremlu. "Kucharz Putina" poczuł się na tyle pewnie, że w państwowych mediach rzuca oskarżeniami przeciwko szefowi resortu obrony Siergiejowi Szojgu i całemu Sztabowi Generalnemu. Prigożyn swoją pozycję buduje jednak na krwi najemników, a walka o władzę i wpływy może się dla niego skończyć tragicznie.
Biznesmen przez lata nie przyznawał się do powiązań z grupą Wagnera. To zmieniło się dopiero po pierwszych sukcesach w wojnie z Ukrainą - wtedy potwierdził, że w 2014 roku założył firmę wraz z byłym podpułkownikiem wywiadu GRU Dmitrijem Utkinem o pseudonimie "Wagner".
Dlaczego bliski współpracownik Putina nie chwalił się wcześniej swoim przedsiębiorstwem? Zapewne przez brak większych sukcesów. Korzenie grupy sięgają jeszcze "Słowiańskiego Korpusu" - rosyjskiej prywatnej jednostki najemników, którą utworzono w 2013 roku, gdy Rosja wmieszała się w wojnę domową w Syrii. Poziom wyszkolenia wojskowych był wówczas tak niski, że w starciu z Państwem Islamskim zostali zmiażdżeni i zmuszeni do odwrotu do Rosji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To wtedy zainwestował w nich Prigożyn. Od początku wykorzystywali powiązania Utkina, które ten wypracował przez lata pracy dla wywiadu. Właśnie dlatego pierwsze kontrakty zostały zawarte z państwami afrykańskimi, gdzie ZSRR budował swoje wpływy przez dziesięciolecia. Wkrótce najemnicy grupy Wagnera znaleźli zatrudnienie także u watażków w Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej i Mozambiku.
Swój udział - choć marginalny - mieli też w zajęciu Krymu i rozpętaniu wojny w Donbasie. Jako słynne "zielone ludziki" prowadzili operacje dywersyjne i starali się zdestabilizować sytuację w regionie, z czasem zdobywali również coraz więcej kontraktów. Jednak dopiero inwazja Rosji na Ukrainę pozwoliła wypłynąć firmie na szerokie wody.
Najemnicy na wojnie
Wagnerowcy w Ukrainie znaleźli się jeszcze przed rozpoczęciem ofensywy. Grupy dywersyjne otrzymały zadanie pojmania i zlikwidowania najważniejszych ukraińskich polityków, w tym Wołodymyra Zełeńskiego. W tamtym okresie Ukraińcy udaremnili przynajmniej cztery zamachy na prezydenta. W sumie 24 lutego pod Kijowem operowało ok. 300 najemników.
Kiedy zdobycie miasta się nie powiodło, oddziały złożone z byłych specnazowców zostały przerzucone na front pod Popasną, gdzie wzięli na siebie ciężar walk. Po trzech miesiącach zdobyli miasto i od razu rozpoczęli serię morderstw i porwań. Do Rosji wywieziono kilka tysięcy mieszkańców, w tym wiele dzieci. Gdy trafiali do Rosji, słuch po nich ginął.
Kiedy Ukraińcy odrzucili Rosjan z obwodu charkowskiego, a potem zmusili ich do wycofania z zachodniego brzegu Dniepru, okazało się, że regularne rosyjskie wojska są na wyczerpaniu. Dlatego ogłoszono mobilizację. Jednak "mobiki" również nie sprawdziły się na froncie - i wraz z kolejnymi porażkami armii wagnerowcy stawali się coraz istotniejszą siłą.
Początkowo oddziały wagnerowców liczyły ok. 5 tys. ludzi. Żeby szybko powiększyć stan osobowy, do grupy zwerbowano ok. 40 tys. więźniów z kolonii karnych. Na front trafili tacy zwyrodnialcy jak zwany "angarskim maniakiem" Michaił Popkow, skazany na podwójne dożywocie za zamordowanie 83 kobiet, czy Andriej Bereżnyk, mafioso o pseudonimie "Mściciel", który został skazany na 25 lat za zabójstwo i usiłowanie zabójstwa 10 innych osób. Ten ostatni zginął pod Bachmutem w grudniu 2022 roku.
Prigożyn gwarantował zwerbowanym przestępcom 100 tys. rubli miesięcznie, wypłatę 80 tys. dolarów rodzinie w przypadku ich śmierci, a jeśli przeżyją półroczny kontrakt - ułaskawienie. Z drugiej strony "kucharz Putina" zagroził, że dezerterom, narkomanom i alkoholikom będzie groziła śmierć.
Nie żartował. W połowie lutego wagnerowcy pojmali Dmitrija Jakuszenkę, który zdezerterował i przeszedł na ukraińską stronę. Został skazany na śmierć - zmiażdżono mu głowę młotem kowalskim - a wykonywanie wyroku zarejestrowano na wideo i opublikowano w sieci.
Krwawa łaźnia pod Bachmutem
O wagnerowcach stało się głośniej podczas walk o Bachmut i Sołedar. Grupa nie sili się na wyrafinowaną taktykę. Dowódcy wysyłają ośmio-dwunastoosobowe grupy szturmowe wprost na pozycje Ukraińców. Ich uderzenie poprzedza ostrzał artyleryjski, a drogę wyrąbują sobie przy użyciu granatników RPG-7. Kiedy to się nie powiedzie, rusza kolejna grupa. Potem kolejna i jeszcze jedna - i tak do skutku, aż skończą się ludzie albo wyczerpani Ukraińcy postanowią się wycofać.
Zdobycie Sołedaru i wejście do Bachmutu spowodowało, że Prigożyn obrósł w piórka. W państwowych mediach narzekał, że wojsko nie dostarcza jego oddziałom amunicji, zwłaszcza artyleryjskiej. Głośno mówił też, że za ogromne straty wagnerowców odpowiedzialny jest szef rosyjskiego resortu obrony Siegiej Szojgu, który sabotuje działania wojenne. Na poparcie swoich słów "kucharz Putina" opublikował w sieci drastyczne zdjęcia, na których widoczne były ciała poległych najemników.
- Grupa Wagnera ma nieco inną specyfikę niż formacje najemnicze wykorzystywane np. przez USA w Iraku. Amerykanie odpowiadali za zabezpieczanie VIP-ów, obiektów czy też konwojów - mówi Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu MILMAG.
- Natomiast grupa Wagnera odpowiadała za znaczący odcinek frontu, prowadząc samodzielne operacje, takie jak ostatnio pod Bachmutem. To sprawia, że rosyjscy najemnicy nie są podwykonawcami armii, ale raczej konkurencją dla niej. To wszystko powoduje tarcia i konflikty pomiędzy regularnymi siłami i najemnikami. Zwłaszcza gdy ci ostatni promowali się kosztem żołnierzy - dodaje ekspert.
Z tego może wynikać konflikt, który narasta pomiędzy Prigożynem a Szojgu. Wszystko wskazuje na to, że szef resortu obrony poczuł się zagrożony, kiedy wagnerowcy zaczęli osiągać sukcesy, a pozycja Prigożyna w otoczeniu Putina rosła. Z kolei biznesmen przestał się kryć z ambicjami politycznymi i ogłosił, że po wygranej wojnie ma zamiar kandydować na urząd prezydenta Ukrainy.
W dodatku Prigożyn kolejny raz uderzył wprost w wojskową wierchuszkę. Nagrywając w Sołedarze materiały propagandowe, oświadczył, że jego firma jest prawdopodobnie "najbardziej doświadczoną armią dzisiejszego świata".
Pojawiają się też głosy, że przedsiębiorca dąży do zastąpienia Putina na arenie politycznej. - Prigożyn jest ekspertem w prowadzeniu kanałów propagandowych. Dzięki temu udało mu się zbudować grono bardzo lojalnych zwolenników, którzy nie mają problemu z wzywaniem Putina do ustąpienia. Prigożyn robi to w celu przejęcia władzy i myślę, że w końcu rzuci wyzwanie Putinowi - ocenia Olga Lautman, pracownica Centrum Analiz Polityki Europejskiej oraz ekspertka w sprawach rosyjskich.
Wykrwawiają wagnerowców. Tu nie ma przypadku
Właśnie te ambicje miały spowodować, że Szojgu w porozumieniu z gen. Walerijem Gierasimowem, szefem Sztabu Generalnego i równocześnie dowódcą operacji przeciw Ukrainie, rozpoczęli sabotowanie działań wagnerowców. Grupa jest bowiem niemal całkowicie uzależniona od logistyki Sił Zbrojnych - gdy wojsko przestało dostarczać amunicję i prowiant, wagnerowcy wpadli w poważne kłopoty.
- Zaangażowanie grupy Wagnera jest uzależnione od tego, jak sprawnie są w stanie rotować najemników, w tym zastępować rannych, oraz czy będą w stanie uzupełniać amunicje i zapasy - mówi Link-Lenczowski.
- To oczywiście przeniosło się ze szczebla operacyjnego na poziom polityczny. Sztab Generalny w minionych miesiącach czuł się deprecjonowany przez sukcesy formacji Prigożyna. Jednak ostatnio wydaje się, że najemnikom jest coraz trudniej zachować "elitarny" poziom przy równoczesnej masowej rekrutacji. Równocześnie, jeśli wierzyć doniesieniem z Moskwy, grupa Wagnera została odsunięta od struktur dowódczych armii oraz traci dostęp do Kremla - dodaje ekspert.
Zarówno Putin, jak i Szojgu są w kłopotliwej sytuacji: nie mogą zaryzykować bezpośredniej konfrontacji z Prigożynem, bo zwyczajnie potrzebują jego wsparcia militarnego. Wykrwawianie wagnerówców i sabotowanie ich działań pod Bachmutem pozwalają jednak przywrócić równowagę sił i przynajmniej na razie pokrzyżować plany ambitnego "kucharza".
Czytaj też:
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski