Armia Putina zdezorientowana. Sztuczka Ukrainy totalnie zmyliła Rosjan

Rosjanie ogłosili już, że zniszczyli więcej HIMARS-ów, niż Ukraińcy w ogóle otrzymali od sojuszników z Zachodu. I nie kłamią. Faktycznie zniszczyli ich kilkanaście. Z tym, że gumowych. Jak Ukraińcom udało się oszukać Rosjan?

Rosjanie są codziennie oszukiwani przez Ukraińców i marnują pociski warte miliony dolarów, uderzając w gumowe wabiki
Rosjanie są codziennie oszukiwani przez Ukraińców i marnują pociski warte miliony dolarów, uderzając w gumowe wabiki
Źródło zdjęć: © PAP | Robert Ghement

Rosjanie co jakiś czas chwalą się w swoich mediach, że zniszczyli kolejnego HIMARS-a, a ukraińskie lotnictwo przestało istnieć w pierwszym tygodniu wojny. Pojawiają się też wzmianki, że Ukraińcy stracili trzy razy więcej czołgów, niż posiadali na początku inwazji. Nie zawsze są to kłamstwa. Dość często Rosjanie są święcie przekonani, że faktycznie zniszczyli ukraiński sprzęt. Czasem dopiero po pewnym czasie orientują się, że zostali oszukani przez Ukraińców. Zniszczyli po prostu dmuchane makiety.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dmuchane wabiki

Ukraińskie sztuczki nie są wyjątkiem w historii wojen. Pierwszy raz dmuchane czołgi i tekturowe ciężarówki zostały wykorzystane przez Brytyjczyków podczas przygotowań do drugiej bitwy pod El Alamain. Za ich przygotowanie odpowiadało Camouflage Development and Training Centre, a za wykorzystanie bojowe - Doświadczalna Sekcja Maskowania, którą szefował znany iluzjonista, Jasper Maskelyne. Zasłynął przed wojną sztuczkami związanymi ze znikaniem i połykaniem ostrych przedmiotów. Jak żaden inny poddany króla znał się na maskowaniu i złudzeniach optycznych.

Pierwszym zadaniem było ukrycie portu w Aleksandrii, który był najważniejszą bazą morską na tym obszarze działań, a zaopatrzenie, które do niego docierało, było gwarantem wygrania całej kampanii. Wiedzieli o tym doskonale Niemcy, dlatego każdej nocy zawzięcie bombardowali doki i przystanie. Maskelyne postanowił... przenieść port.

Nad zatoką Maryut, podobną kształtem do Aleksandryjskiej, zespół Maskelyne’a zbudował "budynki portowe" z dykty, "przystanie" i "statki" z beczek i sklejki oraz fałszywą latarnię morską. Jedyne, co było prawdziwe, to artyleria przeciwlotnicza, reflektory i ładunki, które miały imitować wybuchy bomb i rozległe pożary. Niemcy nabrali się na tę sztuczkę i przez kilka kolejnych nocy bombardowali plaże, a w Aleksandrii wyładowywane były kolejne czołgi, amunicja i paliwo.

Tuż przed samą bitwą musieli przekonać Erwina Rommla, który kierował niemieckim korpusem ekspedycyjnym w Afryce, że uderzenie nastąpi na południu. Znaleźli na to sposób. Za dnia czołgi bardzo powoli jechały na południe, jednak po zmroku skręcały na drogę prowadzącą na północny-zachód, a liście palmowe ciągnięte przez wielbłądy zacierały ślady gąsienic.

Wraz ze wschodem słońca czołgi były ukrywane pod makietami ciężarówek, a w miejscu, gdzie poprzednio stały, stawiano makiety czołgów z płótna żaglowego i gumy. Było to pierwsze wykorzystanie gumowych makiet. Dzięki tym oszustwom Brytyjczycy wygrali bitwę, która zmieniła losy wojny w Afryce. Podobnie robią Ukraińcy.

Ukraińskie sztuczki mylą Rosjan

Rosjanie zgłosili zniszczenie 140 proc. posiadanych przez Ukraińców zestawów M270 MLRS i M142 HIMARS. Podobnie donosili o czołgach i samolotach, które miały zostać zniszczone na lotniskach już w pierwszych dniach wojny. W przypadku samolotów i samobieżnych systemów rakietowych Rosjanom nie udało się zniszczyć ani jednego w podanych okolicznościach. Wszystko dzięki wabikom.

Ukraińcy posiadali jeszcze poradzieckie makiety, produkowane od lat 70. XX wieku. Nie były one jednak w najlepszej formie, podobnie, jak całe ukraińskie siły zbrojne. W armii nie było też zainteresowania wyposażeniem tego typu. Sytuacja zmieniła się po rosyjskiej agresji w 2014 roku.

Już w 2018 roku do wojska trafiły pierwsze prototypy dmuchanych makiet samobieżnych haubic 2S3 Akacja. Prawdopodobnie w tym samych czasie pojawiły się makiety czołgów T-64 i T-72. Dwa lata później do armii trafiły dmuchane myśliwce MiG-29. To właśnie w te makiety na początku wojny trafiły rosyjskie rakiety. W tym czasie samoloty operowały już z lotnisk polowych.

Po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny Ukraińcy otrzymali dmuchane pojazdy M270 MLRS, które produkuje czeska firma INFLATECH z Decina. Prócz czołgów i systemów rakietowych produkuje dmuchane zjeżdżalnie i zamki, znane z festynów.

Jednak wojskowe wabiki to nie tylko wielki balon. Są wyposażone m.in. w agregaty generujące ciepło, symulujące pracę silnika. Dzięki temu łatwo może zmylić głowice pocisków przeciwpancernych działające w podczerwieni. Powierzchnia zewnętrzna jest pokrywana specjalną folią, która zwiększa echo odbicia radarowego, aby obsługa systemów przeciwpancernych faktycznie myślała, że widzi prawdziwy czołg.

Wszelkie dodatki, które znajdują się wewnątrz, mają na celu ściągnięcie na siebie pocisków przeciwnika i odciągnięcie jego uwagi od znacznie cenniejszych oryginałów.

Bojowe zastosowanie

Tuż przed wybuchem wojny Ukraińcy przenieśli swoje samoloty na lotniska polowe, budowane na drogach szybkiego ruchu. W bazach w Wasylkowie, Kulbakinie czy Ozernie pozostały jedynie dmuchane atrapy, na które spadły dziesiątki rosyjskich rakiet. W tym czasie MiGi-29 i Su-27 operowały z drogowych odcinków lotniskowych rozrzuconych po całym kraju. Dmuchane wabiki spełniły swe zadanie.

Kiedy zmieniła się sytuacja taktyczna i Ukraińcy przeszli do kontrofensywy, również wykorzystali dmuchane wabiki. Zgrupowania makiet czołgów i wozów bojowych podczas przygotowań do kontrofensywy na Charkowszczyźnie miały zmylić Rosjan co do faktycznego miejsca uderzenia. Rosjanie dali się nabrać i Ukraińcy uderzyli w najsłabiej broniony odcinek. Oszukanie przeciwnika pozwoliło w szybkim tempie wypchnąć przeciwnika aż do własnego terytorium.

Podobne sztuczki są wykorzystywane na wielu odcinkach frontu, gdzie można zauważyć m.in. fałszywe stanowiska karabinów maszynowych i artylerii przeciwpancernej. Ich rozmieszczenie nie jest przypadkowe. Ma za zadanie skanalizować ruch wrogich wojsk w ten sposób, aby weszli wprost pod lufy prawdziwych dział.

"Robiliśmy je z rur, skrzynek i opon"

- Robiliśmy je z rur, skrzynek i opon - mówi Siergiej, oficer ukraińskiej armii. - Wyglądają na tyle dobrze, że można się nabrać. A właśnie o to chodzi. Koszt takiej fejkowej armaty, czy dmuchawca jest żaden - dodaje. Z oczywistych względów prosi o niepodawanie szczegółów i dokładnych miejsc rozmieszczenia stanowisk.

Dotychczas oficjalnie wiadomo o jednym dmuchanym MLRS, który został zniszczony przez Rosjan. Do zneutralizowania balonu mieli zużyć aż cztery pociski manewrujące typu Kalibr. Magazyn "Forbes" informował, że jeden pocisk 3M-54 Kalibr kosztuje ok. 6,5 mln dolarów. Koszt makiety M270 MLRS to około 50 tys. dolarów.

Rosjanie codziennie są robieni w balona i marnują pociski warte miliony dolarów, uderzając w gumowe wabiki. Wedle amerykańskiego wywiadu Rosjanie zużyli już ponad 70 proc. swoich zapasów amunicji precyzyjnej. Im więcej pocisków trafi w makiety, tym mniej spadnie na ukraińskie miasta i rzeczywiste pojazdy bojowe. Właśnie z tego powodu ich zastosowanie okryte jest tak wielką tajemnicą.

Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski

Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie, klikając TUTAJ

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie