Horror rosyjskich miast. Mówią na to "syndrom operacji specjalnej"
Dyskoteka nazywała się Poligon, a 23-letni Aleksander Jonkin wrócił z wojny w Ukrainie. Upił się, potańczył z dziewczyną, kupił jej kwiaty, a potem wyszedł na środek sali z wojskową rakietnicą i kilka razy wypalił w sufit. W pożarze zginęło 13 osób. Rosyjskie media alarmują - żołnierze powracający z Ukrainy terroryzują kraj.
Zniszczenie dyskoteki Poligon w mieście Kostroma (330 km na północny-wschód od Moskwy) to najpoważniejszy z serii incydentów, o których rosyjskie serwisy piszą już "syndrom operacji specjalnej". 6 listopada z dymiących zgliszczy wydobyto 13 ciał. Nikt, nawet matka żołnierza nie potrafi powiedzieć, co zmieniło żołnierza Jonkina w szaleńca.
Milicjanci mówili, iż po wytrzeźwieniu aresztowany był sympatycznym, kulturalnie wypowiadającym się człowiekiem. Z zarzutami o wywołanie katastrofy czeka na proces. - Nie wierzę, aby syn był do tego zdolny - powiedziała rosyjskim dziennikarzom matka weterana. - Grzeczny, miły, mąż pracował z nim w fabryce - opisała weterana jego sąsiadka.
Ze względu na cenzurę główne rosyjskie media niechętnie wiążą przestępstwa ze skutkami wojny w Ukrainie. Jednak pod koniec tekstu serwisu Gazeta.ru znalazł się wiele wyjaśniający akapit. "Jonkin brał udział w działaniach w Ukrainie. Pod koniec sierpnia znalazł się pod ostrzałem, doznał w szoku i złamał nogę. Później został wysłany do szpitala w obwodzie astrachańskim. Powrócił do regionu kostromskiego i do czasu zdarzenia przebywał na zwolnieniu lekarskim".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nowa plaga spada na Rosję
- Rosja zapłaci za wojnę wzrostem przestępczości, liczby brutalnych zdarzeń oraz tych z użyciem broni - uważa płk Andrzej Kruczyński, były oficer Grom i ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa oraz zwalczania terroryzmu. - Przy kilkuset tysiącach żołnierzy zaangażowanych w wojnę, w połączeniu z panującą w Rosji korupcją, broń używana na wojnie będzie płynąć do kraju. To jest nie do upilnowania. Sądzę, że nie ma nad tym kontroli - ocenia.
Podkreśla, iż do wzrostu liczby przestępstw przyczyni się kilka zjawisk. - Do Rosji napływają więźniowie, którzy walcząc w Ukrainie, uzyskali wolność. Część z nich może powrócić do bandyckiego rzemiosła. Rosję zaleje fala weteranów z zespołem stresu pourazowego i znając rosyjskie realia, zapewne nie otrzymają pomocy. Człowiek, który uznał, iż widział wszystko, co najgorsze na świecie, jest jak beczka z prochem. Zagrożeń jest co nie miara - dodaje płk Kruczyński.
- Każda wojna demoralizuje społeczeństwo, najpierw zachodzi proces dehumanizacji przeciwnika, czyli w tym wypadku narodu ukraińskiego. Po pewnym czasie takie warunki sprzyjają popełnianiu najcięższych przestępstw - komentuje dr hab. Krzysztof Żęgota z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, który zajmuje się polityką bezpieczeństwa Rosji.
Słowa ekspertów potwierdzają oficjalne dane rosyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych. Kraj boryka się z 30 proc. wzrostem przestępczości z użyciem broni i materiałów wybuchowych. W 2022 roku odnotowano ich ponad 5,5 tys. Jednak w regionach graniczących z Ukrainą liczba incydentów wzrosła kilkukrotnie. Trzeba jednak uwzględnić, iż lokalne statystki obejmują także działania sabotażystów. Doliczane są podpalenia wojskowych budynków, gdzie używano koktajli Mołotowa.
Syndrom operacji specjalnej. "Ludzie, mnie tam rozstrzeliwali!"
- To syndrom operacji specjalnej. Ci, którzy wrócili z frontu, nadal walczą w swojej ojczyźnie. Wszędzie wdają się w bójki i strzelaniny, a sądy sprzyjają weteranom - tłumaczy rosyjski serwis "Możemy wyjaśnić". Autorzy publikacji zmontowali wideo z szeregu incydentów z udziałem weteranów, które zarejestrowały kamery monitoringu. - Rosjanie są w szoku, sami podżegali do wojny, teraz uciekają z przerażeniem - podkreślają z ironią.
W lipcu miasteczku pod Moskwą mężczyzna, który wrócił z wojny, groził przechodniom bronią palną. Krzyczał i rozpaczał: "mnie tam rozstrzeliwali!". W sierpniu w Rostowie nad Donem wojskowy zastrzelił taksówkarza z pistoletu, bo spierali się o politykę. We wrześniu w hotelu w Woroneżu kilku funkcjonariuszy musiało obezwładniać mężczyznę, który krzyczał: "walczyłem za was". Domagał się większego szacunku od gości i obsługi hotelu. W Tule weteran pobił krzesłem klientów pizzerii - też za brak szacunku.
W styczniu 2023 roku mężczyzna w kamuflażu przyszedł do klubu nocnego z karabinem szturmowym Kałasznikow i wycelował swoją broń w osoby stojące na schodach. Nie nacisnął spustu, załamał się i został rozbrojony. W Udmurcji 9 lutego rozpoczął się proces weterana, który postrzelił kolegę w oko, a potem udusił rannego drutem. To przypadki opisane przez lokalne rosyjskie media.
Zabierają trofea do domów
Powracający do domów żołnierze przywożą też ze sobą łupy: granaty, karabiny, amunicję - ujawnił portal Verstka, gdy zajrzał do archiwów sądów wojskowych. Orzeczono 42 kary za przywłaszczenie broni, a ponad 30 żołnierzy czeka na wyrok. Wydaje się, że to mało, ale wszystko to są przypadki, gdzie służby musiały interweniować.
Jeden ze skazanych, weteran z Briańska, przywiózł z wojny granat odłamkowy. Trzymał go na honorowym miejscu w domu. Trofeum stało tak do pierwszej kłótni z żoną i "pijackiej bójki z sąsiadami". Interweniujący w domu milicjanci zauważyli granat i wezwali saperów. Inny ze skazanych miał przeżyć dużą bitwę i z niej przywiózł do domu zdobyczny pistolet i granat. Trofeum kusiło go przez trzy tygodnie. Pewnego dnia wyszedł na spacer i bez wyraźnego powodu zaczął strzelać pod sklepem.
Rosyjscy dziennikarze zauważają, iż weterani są łagodnie traktowani przez sądy. O ile nie dojdzie do rozlewu krwi, kary to: mandaty, grzywny sięgające jednej miesięcznej pensji, albo obowiązek pracy społecznej.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski