Ksiądz gwałcił dziewczynkę miesiącami. Nikt jej nie pomógł
- Katechetka w szkole, pedagog, dyrektor szkoły, pani, która dokonała u mnie tego strasznego zabiegu, była jego koleżanką. Wychowawczyni namawiała mnie, żebym odwołała zeznania. Tak wiele osób mogło mi oszczędzić tego piekła - mówi Katarzyna, ofiara księdza.
Obecnie 25-letnia kobieta, wtedy ledwie 13-latka. Ksiądz Roman B. namówił jej rodziców, by oddali Katarzynę pod jego opiekę. Duchowny gwałcił ją przez kilkanaście miesięcy. Ofiara na antenie TVN24 po raz pierwszy od traumatycznych wydarzeń publicznie zabrała głos.
- Moment, kiedy wyjawiłam prawdę, był okropny. Zeznania, działania sądu, prokuratury. Rozumiem ofiary, które nie mówią. Spotykają się z reakcją środowiska. Sprawcy wmawiają ofierze, że nikt jej nie uwierzy, straszą, że zrobią krzywdę - mówiła Monice Olejnik.
Ofiara w cieniu. "Nie da się zapomnieć"
Katarzyna wystąpiła ze zmienionym głosem i zacienioną twarzą. Przyznała, że boi się zarówno sprawcy, jak i społeczeństwa. - Gdy zdobyłam się na odwagę, spotkałam się z wrogością środowiska. Pan Michalkiewicz mnie bardzo obrażał, a osoby oglądające jego kanał życzyły mi śmierci - powiedziała.
Podczas gdy jej oprawcy bronili najlepsi adwokaci, ona została pozostawiona sama sobie. - Ja byłam w domach dziecka, szpitalach i czekałam - przyznała. Chociaż duchowny został skazany na 8 lat więzienia, wyszedł po czterech. Sędzia zmniejszyła wyrok po wzięciu pod uwagę jego zaburzeń pedofilskich. - A skoro ja byłam w szpitalu, to uznała, że nie można mnie przesłuchać - wspominała Katarzyna.
Wyrok bez precedensu
Po wyjściu na wolność Roman B. wrócił do Towarzystwa Chrystusowego. Dopiero gdy sprawę zwyrodnialca opisała Justyna Kopińska, został odsunięty od posługi. Jedna z fundacji pomogła Katarzynie wytoczyć proces zakonowi. W sprawie zapadł już prawomocny wyrok - milion złotych zadośćuczynienia i 800 zł miesięcznej renty.
- Boję się, że chrystusowcy wygrają. Zakon złożył do sądu wniosek o kasację - powiedziała kobieta. Jak przekonuje, członkowie zakonu wiedzieli, co robił jej ksiądz Roman. - Księża z parafii ze Stargardu widywali mnie, kiedyś jedliśmy razem obiad. To trwało wiele miesięcy - dodała.
Kobieta zdradza, że jest załamana postępowaniem zakonu. - Mówili, że nic nie wiedzieli. To jest nieprawdą. Gdy ksiądz Roman wyszedł z więzienia, przyjęli go, zaopiekowali się nim - powiedziała.
Nikt nie przeprosił
Katarzyna przekonywała, że zgodziła się na kontakt z dziennikarką, by po jej reportażu Roman B. nie miał dostępu do dzieci, żeby był odsunięty od posługi kapłańskiej. - Miał możliwość popełniania tych samych czynów, które robił ze mną - powiedziała. Jak podkreślała, jej rodzice też nie oddaliby mnie komuś innemu, niż księdzu. - Byli bardzo religijni. Ja zresztą też. Teraz Bóg dla mnie nie istnieje. Kościół i księża do dla mnie samo zło - wyznała.
Kobieta stwierdziła, że proces o zadośćuczynienie był dla niej koszmarem. - Mecenasi próbowali umniejszać moją winę, kwestionować wysokość odszkodowania, sugerować, że nie działa mi się aż taka krzywda - wspominała. - A stała się. Nie umiem z nią żyć. To wraca w snach, mam koszmary. Nie umiem spać przy zgaszonym świetle. Gdy słyszę głosy na klatce, wciąż trzęsą mi się ręce - powiedziała.
- Chciałam przeprosin od zakonu, ale one nigdy nie padły. Nawet dobrowolne - dodała.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl