Kipiące ambicje i wielkie nazwiska. Europosłowie PiS pamiętają kampanijne waśnie
Plejada gwiazd PiS w Europarlamencie przywozi do Brukseli nie tylko wielkie nazwiska, ale i wielkie ambicje. Wciąż pamiętane są waśnie kontrkandydatów ze wspólnych list wyborczych. Niektóre relacje są wyjątkowo barwne. Kto do kogo nie pała sympatią i kto lubi walczyć o atencję dziennikarzy w holu głównym budynku PE?
Już w kampanii przed wyborami 26 maja widać było, że w delegacji PiS w Parlamencie Europejskim może być "gorąco".
Rywalizacja na listach partii rządzącej – wskutek decyzji Jarosława Kaczyńskiego – była w tym roku wyjątkowo ostra. Jak nigdy wcześniej.
Prezes zdecydował, że liderzy list muszą "gryźć trawę" i wzajemnie ze sobą rywalizować, by każdy uzyskał jak najlepszy wynik (pisaliśmy o tym TUTAJ). I tym samym budował poparcie dla całej partii.
Ta strategia okazała się skuteczna – PiS osiągnęło w wyborach rekordowy, 45-procentowy rezultat.
Do Brukseli wyjeżdżają najmocniejsze nazwiska. Politycy PiS – 27-osobowa delegacja – spotykają się, jak słyszymy, co tydzień.
Ale nie wszyscy patrzą na siebie z przesadną sympatią. Wcześniej bywało i tak, że – jak usłyszeliśmy od polskich korespondentów w Brukseli – polscy europosłowie rywalizowali nawet o... dostęp do dziennikarzy w głównym holu budynku Europarlamentu. – Teraz będzie jeszcze gorzej – żartują nasi rozmówcy. W końcu PiS "wysłało" do Brukseli swoje największe gwiazdy.
Najbardziej medialni z deputowanych? – Zdecydowanie Jadwiga Wiśniewska i Ryszard Czarnecki – uśmiechają się dziennikarze.
Teraz rywalizacja może być jeszcze ostrzejsza. Wszyscy pamiętają, jakie historie i anegdoty z kampanii "ciągną się" za nowymi europosłami...
Beata Szydło, Patryk Jaki i Dominik Tarczyński. Rekordy i kipiące ambicje
Jarosław Kaczyński w kampanii udzielił liderce listy PiS do PE w okręgu małopolsko-świętokrzyskim tak dużego wsparcia, na jakie pozostali kandydaci na europosłów nie mieli co liczyć. – Partia grała na Beatę. Patryk [Jaki - red.] był marginalizowany przez struktury PiS – słyszymy w partii rządzącej.
"Główna realizatorka programów społecznych PiS z 2015 roku siedzi tu, przy tym stole" – w ten sposób prezes PiS w Krakowie przedstawiał wicepremier Beatę Szydło. "Wielkie, trudne programy pani premier potrafiła wprowadzić w życie. Potrafiła w Parlamencie Europejskim bronić polskich interesów pięknie i godnie, jak prawdziwa, polska, wielka dama. Nawet ci wściekli przeciwnicy ją za to szanują" – mówił prezes PiS na spotkaniu w Małopolsce na kilka dni przed wyborami.
Po czym mocno wsparł prof. Ryszarda Legutko, "dwójkę" na liście w tym okręgu. "To ludzie szczególni, o szczególnej wartości. Poparcie dla nich jest ważne, obydwoje są bezwzględnie potrzebni w PE, byśmy mogli tam odgrywać rolę różnoraką, rolę tej tamy, przeciwko temu, co narasta w UE, a co zagraża naszej cywilizacji" – nie mógł się nachwalić Szydło i Legutki Jarosław Kaczyński.
– Młodzi mogli pomarzyć o takim wsparciu. Dlatego harowali za trzech, jeździli wszędzie, zwłaszcza Jaki – stwierdza nasz rozmówca, mówiąc o byłym już wiceministrze sprawiedliwości (który ostatecznie Legutkę przeskoczył). Wspomina także o Dominiku Tarczyńskim, kolejnym pretendencie.
ZOBACZ TEŻ:* *Wybory do Europarlamentu 2019. Patryk Jaki skomentował wynik wyborów
Rozmówca WP: – Szydło i Legutko mieli Kaczyńskiego, Tarczyński miał Terleckiego [Ryszarda, wicemarszałka Sejmu i szefa klubu PiS - red.], a Jaki nie miał nikogo. Ponoć Szydło i Legutko mobilizowali struktury lokalne przeciwko niemu.
Według informacji WP, lokalni politycy PiS mieli... zakaz uczestnictwa w spotkaniach wyborczych byłego wiceministra sprawiedliwości.
– Wszyscy mieli grać na Beatę – słyszymy. Była premier miała uzyskać w tych wyborach rekord Polski, a coraz bardziej popularny Patryk Jaki Beacie Szydło mógł odebrać znaczną część głosów. I tak też się stało.
Była premier – mimo rekordowego, ponad półmilionowego wyniku – i tak miała ubolewać, że mogła mieć jeszcze więcej głosów (nawet 200 tys. więcej), gdyby nie świetny wynik Jakiego (ćwierć miliona popierających).
Sam Jaki rywalizował mocno z Tarczyńskim – zwłaszcza w Świętokrzyskiem. Obaj politycy – jak słyszymy – nie pałają do siebie przesadną sympatią. Obaj młodzi, dynamiczni i wyraziści. Na pewno będą walczyć o uwagę mediów w Brukseli.
Beata Mazurek i Elżbieta Kruk. Jedna z Szydło, druga z Kaczyńskim
Zarówno była rzecznik PiS, jak i członkini Rady Mediów Narodowych mogą liczyć na sympatię prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Ale to Kruk została numerem jeden listy w Lubelskiem. I to ona ściągnęła prezesa na spotkanie wyborcze, co ponoć miało nie podobać się Mazurek.
"Doskonale się w Europarlamencie odnajdzie, ma za sobą amerykańskie studia, mówi dobrze po angielsku. Jest osobą, która jak tam przyjedzie, nie będzie musiała się pytać, gdzieś rozglądać, ukrywać po kątach, tylko będzie mogła przystąpić do swojej pracy. To jest prośba, żeby na nią stawiać" – wychwalał Kaczyński Kruk na jednym ze spotkań tuż przed wyborami.
Poparcia posłance udzielił jednoznacznego. I mocnego. Powód? Strach Kruk, że... nie dostanie się do PE. Bo Mazurek zrobi lepszy wynik.
I zrobiła. Była rzecznik PiS zdobyła ponad 200 tys. głosów na lubelszczyźnie i "przeskoczyła" konkurentkę z listy.
A żeby odegrać się na Kruk, Mazurek zorganizowała wspólne spotkania wyborcze z... Beatą Szydło. Obie kandydatki zwołały sympatyków na tweetup pod hashtagiem #DwieBeaty. Event odbył się w Kazimierzu Dolnym.
Potem Mazurek wbijała jeszcze szpilki posłance Kruk i pisała: "Głos bez straty jest tylko na Beaty”.
Była rzeczniczka PiS "blisko trzyma" z nowymi europosłankami z rządu (Beata Szydło, Beata Kempa, Anna Zalewska, Elżbieta Rafalska) – Elżbieta Kruk takich relacji z wyżej wymienionymi nie ma. I w PE raczej mieć nie będzie.
Krzysztof Jurgiel i Karol Karski. Kopiowanie prezesa
"Jeśli pan prezes tak promował na plakatach pana Karskiego i generalnie w swoich wypowiedziach, to miał on lepszy wynik. Nie było równej rywalizacji, także szanse miałem mniejsze z tego powodu" – tak były minister rolnictwa skarżył się dziennikarzom na konkurenta z listy, europosła Karola Karskiego.
To Karski był numerem 1 na liście PiS na Podlasiu. Jurgiel musiał zadowolić się jedynie "dwójką". Ale zadowolony nie był – mimo że ostatecznie do PE się dostał. Podlasie to w końcu bastion PiS.
Króluje tam Karski.
A Jurgiel był tak zazdrosny o konkurenta z listy, że dopisał sobie na ulotce wyborczej słowa Jarosława Kaczyńskiego: "Krzysztof będzie podejmował dobre decyzje w Unii". Tyle że słowa te padły w czasach, gdy... Jurgiel był ministrem rolnictwa. A nie w kampanii przed wyborami 26 maja.
Karski i Jurgiel mieli ostro rywalizować o wsparcie prezesa. Teraz rywalizować będą w PE. Choć tu Karski ma przewagę – jest dużo bardziej medialny i skory do rozmów z dziennikarzami. A to istotne atuty.
Andżelika Możdżanowska i Zdzisław Krasnodębski. Trudne życie "neofity"
Ludzie z jednej partii lub jednego środowiska politycznego – dotyczy to absolutnie wszystkich formacji – nie tylko często nie ufają sobie nawzajem. Nie ufają zwłaszcza tym, którzy do obozu władzy dołączyli niedawno. A potem znaleźli się na eksponowanych miejscach na listach wyborczych w prestiżowych okręgach.
Przykład? Wielkopolska. Tam numerem jeden na liście był europoseł PiS prof. Zdzisław Krasnodębski, zaufany człowiek prezesa (mimo że z regionem nie mający nic wspólnego). Numerem dwa – Andżelika Możdżanowska, która dołączyła do rządu PiS jesienią 2017 r. Z ostatniego, dziesiątego miejsca na liście startował z kolei rzecznik rządu Jarosława Kaczyńskiego i były wiceminister spraw zagranicznych Jan Dziedziczak.
Ponad trzy miesiące temu, 8 marca. Dzień Kobiet. Do Kalisza przyjeżdża prof. Krasnodębski. Wspólnie z Dziedziczakiem organizują konferencję prasową.
– Cieszę się, że pan minister Dziedziczak jest na tej liście, ta lista jest mocna. Myślę, że musimy sobie postawić taki cel zbiorowy, żeby ta lista osiągnęła jak najlepszy rezultat. Gdyby udało się zdobyć drugi mandat, byłoby tym lepiej dla Wielkopolski – rozpoczyna swój wywód profesor.
Wymienia cechy, które powinien posiadać dobry kandydat na europosła: – Według mnie bardzo ważne są chociaż minimalne zdolności językowe, znajomość świata, znajomość polityki zagranicznej, pewne obycie w świecie. To są rzeczy konieczne. Myślę, że państwo z moich słów odczytali, kogo ja bym rekomendował na tej liście, ale nie będę wskazywał, bo to nie jest moja rola.
I choć Krasnodębski nikogo nie wymienia z nazwiska, to po tych słowach wszyscy na sali wiedzą już, kogo profesor będzie wspierał w kampanii.
Lokalny polityk PiS: – Andżelika się starała, w regionie jest bardzo popularna, ale jako neofitka z PSL nie wkupiła się w łaski miejscowego aparatu.
– Jak pan ocenia kandydaturę Możdżanowskiej? – pyta Dziedziczaka o numer dwa na liście lokalny dziennikarz.
– Przede wszystkim cieszę się, że mamy taką jedynkę – wymijająco odpowiada polityk PiS, wbijając szpilę w konkurentkę z listy.
Pochodząca z Kępna Możdżanowska przez lata była związana z ludowcami. Wiele razy bardzo krytycznie wypowiadała się o rządach Zjednoczonej Prawicy. I w PiS do dziś jest to jej pamiętane.
Dlaczego zatem znalazła się na listach PiS na eurowybory? Według naszych źródeł, powody były trzy.
Opowiada rozmówca znający kulisy tworzenia list: – Andżelika miała mocne wsparcie ze strony premiera. To po pierwsze. Po drugie, miała zabierać głosy Andrzejowi Grzybowi z PSL, który startuje z list Koalicji Europejskiej. Po trzecie wreszcie, prezes Kaczyński uznał: niech Krasnodębski nie będzie taki pewien swego i niech pracuje, tak jak wszyscy. Bo Możdżanowska na pewno nie odpuści.
Nie odpuściła. Zdobyła mandat wbrew Krasnodębskiemu i Dziedziczakowi. Ten ostatni musiał obejść się smakiem.
Możdżanowska w Brukseli będzie czuła się jak ryba w wodzie wśród delegatów – a właściwie delegatek – PiS. – Ma świetny kontakt z Beatą Mazurek i Beatą Szydło – słyszymy.
Krasnodębski jej zagrażać nie będzie. – Kobiety z PiS w PE sobie świetnie poradzą – uważa nasz rozmówca. – Tylko czy poradzą sobie ze sobą?
Michał Wróblewski