Europa i tak ma szczęście. Są kraje, które z setkami tysięcy uchodźców żyją od lat
Europa zawsze była celem podróży tysięcy imigrantów. Z uchodźcami nie stykała się jednak od lat - a na pewno nie na tak masową skalę. Raporty ONZ nie pozostawiają złudzeń: będzie tylko gorzej. W zeszłym roku w wyniku wojen, prześladowań i klęsk żywiołowych do grona uchodźców każdego dnia dołączały 42 tysiące ludzi. Być może w przyszłości część z nich będzie pukać do bram Europy, lecz póki co większość korzysta z gościnności swoich ubogich sąsiadów. Jak radzą sobie ci, którzy z uchodźcami żyją od lat?
Pierwsi syryjscy uchodźcy pojawili się w Turcji już w kwietniu 2011 roku, ledwie miesiąc po tym, jak wojska Baszara al-Asada otworzyły ogień do własnych rodaków. Początkowo Ankara była wyjątkowo gościnna: każdy zarejestrowany uciekinier otrzymywał tymczasowy status ochrony, dostęp do służby zdrowia i edukacji oraz miejsce w nowo powstałych miasteczkach namiotowych.
Ale sytuacja - tak w Syrii, jak i w jej okolicy - prędko wymknęła się spod kontroli. Do dzisiaj 400-kilometrową turecko-syryjską granicę przeszły prawie dwa miliony uchodźców. Znacznie więcej, niż zakładały najczarniejsze scenariusze.
W 22 zorganizowanych przez tureckie władze i Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) obozach przebywa obecnie ponad 250 tysięcy ludzi. Reszta udała się do miast. W niektórych, na przykład Stambule, liczba Syryjczyków przekracza ponad 300 tysięcy.
Jeszcze dotkliwiej wojnę w Syrii odczuwają jej mniejsi sąsiedzi, zwłaszcza Liban. Do kwietnia 2012 roku schroniło się tam 18 tysięcy Syryjczyków. Rok później było ich już 350 tysięcy. Dzisiaj liczba ta zbliża się do 1,5 miliona - przy 4 milionach tubylców. "To tak, jakby w Polsce, liczącej 38 mln mieszkańców, przebywało 10-12 mln uchodźców z jednego z krajów ościennych" - porównuje Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Rząd w Bejrucie nie pozwala na tworzenie nowych obozów - boi się, że zamienią się w uchodźcze miasta, które nigdy nie znikną. Przybysze z Syrii od początku muszą więc szukać dachu nad głową samodzielnie, zazwyczaj korzystając z ostatnich oszczędności lub zdając się na pomoc organizacji humanitarnych. Tym ostatnim notorycznie brakuje jednak pieniędzy; nawet największe agencje zmniejszały w tym roku wysokość wydawanych zapomóg. Miejscowe służby publiczne, szczególnie szpitale i szkoły, tym bardziej nie mają środków, by sprostać sytuacji. - Libański rząd był słaby i nie potrafił zaspokoić potrzeb swoich obywateli jeszcze przed kryzysem. Napływ uchodźców tylko to pogorszył - przypomina Lina Khatib, ekspertka ds. Bliskiego Wschodu z Uniwersytetu Londyńskiego.
Niewiele lepiej wygląda położenie Jordanii. Królestwo Haszymidzkie przyjęło do tej pory ponad 700 tysięcy Syryjczyków, co daje stosunek jednego uchodźcy na 11 jordańskich obywateli. Około 20 proc. imigrantów żyje w trzech oficjalnych obozach: Zaatari, EJC i Azrak. Pozostali, podobnie jak w Libanie, muszą radzić sobie w dużej mierze sami. Lokalne władze coraz częściej powtarzają, że kraj dotyka limitów swej gościnności; w całej Jordanii nie starcza mieszkań, pracy, łóżek szpitalnych, a nawet wody. Chociaż Amman nigdy nie podpisał oenzetowskiej Konwencji o Statusie Uchodźców, cierpliwie przepuszcza przez swe granice ludzi uciekających przed wojną. Pytanie tylko: ile ciężaru Jordania zdoła jeszcze udźwignąć?
Azja: Iran i Pakistan
Iran zdecydowanie nie cieszy się dobrą prasą w zachodnich mediach. Bezwzględna dyktatura z niecnymi zamiarami - tak przedstawia dawną Persję wielu dziennikarzy. Sporo w tym demonizowania, choć faktem jest, że rząd w Teheranie nie próbuje nawet stworzyć podręcznikowej demokracji. Ale spierać nie da się też z tym, że Islamska Republika potrafiła przez dekady wyciągać rękę do tych, którzy potrzebowali pomocy.
Nieoficjalne statystyki mówią, że w szczytowym momencie w Iranie mieszkały blisko trzy miliony Afgańczyków, zwłaszcza Hazarów i Tadżyków. Większość z nich trafiła tam przed 2001 rokiem, w czasie sowieckiej inwazji lub późniejszej wojny domowej. Chociaż w ciągu ostatniej dekady Irańczycy deportowali - niekiedy przy użyciu gróźb i siły - pod Hindukusz prawie milion osób, w kraju pozostaje nadal 950 tys. zarejestrowanych afgańskich uchodźców.
Warunki, w jakich żyją, bywają bardzo ciężkie. Rozsiane po całym państwie wygnańcze osady otrzymują niewiele finansowego wsparcia i stale znajdują się pod nadzorem służb bezpieczeństwa. Na dobrowolną repatriację nadal decydują się jednak tylko najodważniejsi. Albo najbardziej zdesperowani.
Afgańscy uchodźcy stali się też stałym elementem krajobrazu w Pakistanie. Południowy sąsiad przez dekady udzielił schronienia milionom z nich. Ilu dokładnie - nie wiadomo. Mimo że w ciągu ostatnich czternastu lat UNHCR pomógł powrócić do ojczyzny prawie 4 mln Afgańczyków, na pakistańskiej północy pozostaje ciągle 1,5 mln ich rodaków, i to licząc tylko tych zarejestrowanych.
Lokalne władze nie ukrywają, że mają z tym problem; o konieczności odesłania uchodźców do domu rząd w Islamabadzie mówi otwarcie od blisko dekady. Czara goryczy przelała się po ataku terrorystycznym na szkołę w Peszawarze w grudniu zeszłego roku, podczas którego talibowie - w tym dwóch Afgańczyków - zabili ponad 130 dzieci. Międzynarodowa Organizacja do spraw Migracji (IOM) szacowała, że przez pierwsze tygodnie po masakrze przed represjami ze strony pakistańskich służb bezpieczeństwa uciekało około 150 uchodźców dziennie. - Kiedy wybucha bomba w Peshawarze, Karaczi czy jakimkolwiek innym miejscu w tym kraju, oskarżają za to Afgańczyków, mówiąc, że wszyscy są talibami - żalił się reporterom BBC jeden z powracających do płonącego Afganistanu mężczyzn.
Afryka: Kenia, Etiopia, Kamerun i Czad
Leżąc pośrodku rozrywanej ciągłymi wojnami Afryki Wschodniej, relatywnie stabilna Kenia od zawsze była magnesem dla uchodźców. Przybywali zewsząd: z Ugandy i Sudanu, Etiopii i Somalii, DR Konga i Rwandy. W kenijskich obozach znajdowali to, czego szukali - względne bezpieczeństwo i schronienie. Nierzadko na dziesiątki lat.
W 2011 roku regionalne warunki zaczęły się zmieniać. Sudan Południowy uzyskał niepodległość, okrutna Armia Bożego Zbawienia na dobre wycofała się z Ugandy, a międzynarodowa koalicja wypchnęła z największych somalijskich miast bezwględnych islamistów Al-Szabaab. Przez moment wydawało się, że uchodźcy w końcu będą mogli wrócić do siebie - a przynajmniej do krajów pochodzenia, bo wielu z nich urodziło się już na wygnaniu. Po paru miesiącach nadzieja jednak prysła.
Najpierw Róg Afryki nawiedziła najpotężniejsza od dekad susza. Wkrótce potem z nową siłą odżyły konflikty w Sudanie i Somalii. Zamiast opustoszeć, obozy musiały się rozrosnąć. Pod koniec zeszłego roku w Kenii żyło już 585 tysięcy uchodźców. Według szacunków ONZ, do grudnia liczba ta zbliży się do 650 tysięcy.
W czerwcu kenijskie władze wydały zgodę na rozbudowę obozu Kakuma, do którego docierają przede wszystkim uciekinierzy z Sudanu Południowego. Obecnie tłoczy się w nim ponad 185 tys. ludzi. Organizacje humanitarne obawiają się, że ostatecznie będzie musiał pomieścić ćwierć miliona. Położony na wschodzie kraju kompleks Dadaab - największe skupisko uchodźców na świecie - jest dziś domem dla około 350 tysięcy osób. I nic nie zapowiada, by jego populacja miała się zmniejszyć.
Chociaż z programów repatriacyjnych skorzystały w tym roku ponad trzy tysiące Somalijczyków, w Dadaab zarejestrowano niemal tyle samo nowych twarzy. Kenijskie służby bezpieczeństwa uważają, że gigantyczny ośrodek to wylęgarnia ekstremistów. a lokalni politycy regularnie debatują nad jego zamknięciem. Mimo że ONZ zdołała ich do tej pory od tego odwieść, z każdym zamachem terrorystycznym na terenie Kenii będzie to coraz trudniejsze.
Sąsiednia Etiopia zmaga się z podobnymi trudnościami. W przeszłości kraj ten był jednym z głównych źródeł uchodźców w Afryce. Dziś, po dwóch dekadach stabilnych, choć surowych rządów Etiopskiego Ludowo-Rewolucyjnego Frontu Demokratycznego, to właśnie dawna Abisynia przyjmuje najwięcej uciekinierów na afrykańskim kontynencie.
Etiopskie obozy są mniejsze od kenijskich, lecz jest ich zdecydowanie więcej. Wzdłuż zachodniej granicy kilkanaście ośrodków gości łącznie ponad 300 tysięcy tułaczy z obu Sudanów, zwłaszcza Południowego. Na północy państwa ratunek znajdują uciekający przed brutalną dyktaturą i skrajną nędzą Erytrejczycy, a na zachodzie i południu - Somalijczycy. Na początku tego roku liczba uchodźców w Etiopii wynosiła 730 tysięcy. UNHCR przewiduje, że jeśli wojna w Sudanie Południowym nie wygaśnie, za parę miesięcy będzie ich ponad 800 tysięcy.
Z potopem uchodźców od lat zmaga się również Czad. Do niedawna byli to przede wszystkim cywile z leżącego tuż za miedzą Darfuru. Część z nich od razu wtapiała się w lokalne społeczności (Darfurczyków i Czadyjczyków łączą mocne więzi plemienne), inni trafiali do jednego z kilkunastu przygranicznych obozów prowadzonych przez organizacje humanitarne.
Od 2012 roku z czadyjskiej gościny korzysta też blisko 100 tysięcy mieszkańców pogrążonej w wojnie domowej Republiki Środkowoafrykańskiej. Uchodźcom z tego państwa pomaga także Kamerun, który objął ich polityką otwartych granic i rozlokował w przeszło 300 wioskach i obozach w Regionie Zachodnim i Adamawie. Kameruńczycy przyjęli ponadto 40 tysięcy sterroryzowanych przez Boko Haram Nigeryjczyków. Łącznie w obu państwach, należących do najbiedniejszych na świecie, przebywa niemal 800 tysięcy uchodźców.