Wybory prezydenckie 2020. Robert Biedroń ma wsparcie partnera. "Mój mąż..."
Wybory prezydenckie zbliżają się wielkimi krokami i kampania się rozpędza. Na ogromne wsparcie może liczyć jeden z kandydatów - Robert Biedroń. Jego partner Krzysztof Śmiszek mówi wprost: "Mój mąż zmierzy się z Dudą w drugiej turze".
09.01.2020 06:52
Razem są od 18 lat. Krzysztof Śmiszek mocno wierzy w swojego partnera. Uważa, że Robert Biedroń ma duże szanse w wyborach prezydenckich. "Robert potrafi walczyć, jest otwarty, z przytupem wygrał w wybory w Słupsku, dostał się do Parlamentu Europejskiego i doprowadził do tego, że lewica znów jest w Sejmie" – powiedział poseł Lewicy w "Super Expressie".
Uważa, że to właśnie Biedroń jest zagrożeniem dla ponownej prezydentury Andrzeja Dudy. "Mój mąż zmierzy się z Dudą w drugiej turze" - stwierdził.
Dziennik dotarł do wyników sondażu poparcie dla kandydatów, zleconego przez Lewicę. Ma z niego wynikać, że Biedroń może liczyć na 12 proc. Przed nim są Małgorzata Kidawa-Błońska z wynikiem 23 proc. i Andrzej Duda z 45 proc.
Robert Biedroń kandydatem Nowej Lewicy
19 stycznia ma też odbyć się wspólna konwencja ugrupowań współtworzących Lewicę. Jak zapowiedział Włodzimierz Czarzasty na antenie TOK FM, Robert Biedroń będzie właśnie kandydatem na prezydenta partii o nazwie Nowa Lewica, która miała powstać w wyniku fuzji SLD i Wiosny. - Partia będzie miała dwójkę przewodniczących - powiedział szef SLD.
Burza wokół Krzysztofa Śmiszka
Niedawno jeszcze polityk partii Wiosna Krzysztof Śmiszek rozpętał prawdziwą burzę. Stworzył hasztag #Śmiszek 2020 i zapowiedział, że będzie pochłonięty obowiązkami przynajmniej do maja. Zaczęto się zastanawiać, czy sam postanowił kandydować w wyborach prezydenckich.
Postanowił jednak przeciąć spekulacje. - Będę jedną z osób ze ścisłego sztabu kandydata. Sam nie będę kandydował - powiedział poseł Lewicy. W rozmowie z portalem Gazeta.pl tłumaczył, że jego wpis został potraktowany bardzo poważnie i słusznie, bo sam też bardzo poważnie traktuje zobowiązanie wobec 44 tys. wyborców. Wyjaśnił jednak, że chodziło mu o ciężką pracę w parlamencie a nie o kandydowanie.