USA potrzebują nowej strategii wobec putinowskiej Rosji
USA potrzebują nowej strategii wobec Rosji, bo próby włączenia jej do międzynarodowego porządku poniosły klęskę - uważają eksperci. Prezydent Władimir Putin od integracji woli konfrontację, a sprzyjać ma temu słabość obecnej administracji USA.
30.03.2014 | aktual.: 30.03.2014 18:56
Prezydent USA Barack Obama w środowym przemówieniu w Brukseli na temat konsekwencji rosyjskiej aneksji Krymu podkreślał, że nie ma mowy o początku nowej zimnej wojny. - Rosja nie przewodzi blokowi państw ani globalnej ideologii. Ani USA ani NATO nie dążą do konfliktu z Rosją - zapewniał. Tłumaczył też, że USA nie postrzegają sytuacji na Ukrainie jako "gry o sumie zerowej", czyli sytuacji, w której wygrana jednej strony zawsze musi oznaczać stratę dla drugiej. "Taki rodzaj myślenia powinien był przeminąć wraz z zimną wojną" - mówił Obama.
Te słowa kolejny raz zostały odebrane przez opozycję polityczną w USA jako dowód naiwności i słabości Obamy. "Tego rodzaju stwierdzeń można oczekiwać od Miss Ameryki, ale nie od przywódcy wolnego świata" - napisał w "Washington Post" konserwatywny publicysta Charles Krauthammer. Przypomniał, że ten sam "piękny sentyment" Obama wyrażał pięć lat temu, mówiąc na forum ONZ, że "żaden naród nie powinien dominować nad innym".
Od początku kryzysu ukraińskiego Republikanie, a zwłaszcza "jastrzębie" w tej partii krytykują Obamę, że z powodu jego zachowawczej polityki zagranicznej, której przejawem była np. rezygnacja USA z interwencji w Syrii, Ameryka jest postrzegana na świecie jako kraj słaby. Niektórzy, jak senator John McCain, twierdzą wręcz, że właśnie tak postępując Obama sprowokował Putina do obecnych działań Rosji w Europie Wschodniej. Polski politolog Bartłomiej Nowak związany z Transatlantic Academy w Waszyngtonie przyznaje, że Obama zbyt ogranicza się do reagowania na wydarzenia. "USA nie jest łatwo abdykować z przywódczej roli, bo to ma ogromne konsekwencje. Nie mam wątpliwości, że świat bez amerykańskiego przywództwa jest światem gorszym" - powiedział PAP Nowak.
Obama nigdy nie ukrywał, że w stosunkach międzynarodowych preferuje tzw. win-win solution, a więc takie rozwiązanie, w którym każdy z graczy odnosi korzyści. Z taką intencją rozpoczął w kilka miesięcy od objęcia urzędu w 2009 roku reset w relacjach z Rosją, które uległy znacznemu pogorszeniu za prezydentury George'a W. Busha z powodu rosyjskiej interwencji w Gruzji. Jak wspomina James Mann w swej książce "Obamians", poświęconej ludziom kształtującym politykę prezydenta, pomysłodawcą resetu był wiceprezydent Joe Biden.
W tym czasie prezydentem Rosji był Dmitrij Miedwiediew. Cztery lata młodszy od Obamy, tak jak on był pierwszym przywódcą swego kraju ukształtowanym politycznie już po zimnej wojnie (w 1989 roku Obama studiował na Harvardzie, a Miedwiediew na uniwersytecie w Leningradzie) i sprawiał wrażenie, że zależy mu na rozwoju Rosji. "Był człowiekiem Putina. Niemniej Obama i jego ludzie postanowili, że będą go traktować jako niezależnego aktora, w nadziei, że takim się stanie" - pisze Mann.
Początkowo reset rzeczywiście przyniósł korzyści obu stronom. Obama przekonał Miedwiediewa, że obecność Amerykanów w Afganistanie służy interesom Rosji, bo USA zwalczają islamskich fundamentalistów. Rosja przestała zgłaszać obiekcje do utrzymania przez USA bazy w Kirgistanie, kluczowej dla transportu sił USA i NATO z i do Afganistanu, a nawet zgodziła się dostarczać dla niej paliwo. Moskwa z zadowoleniem przyjęła ogłoszoną jesienią 2009 roku decyzję USA o zmianach w projekcie tarczy antyrakietowej; w pierwotnej wersji Busha jej główne elementy miały znaleźć się w Polsce i Czechach. Potem Rosja w Radzie Bezpieczeństwa ONZ zgodziła się na sankcje wobec Korei Płn. i Iranu, a USA na wejście Rosji do Światowej Organizacji Handlu (WTO).
W kwietniu 2010 roku Obama i Miedwiediew podpisali nowy układ START o redukcji i kontroli broni nuklearnej w obu krajach.
Na tym jednak korzyści z resetu się skończyły. Wysiłki USA, by promować demokratyzację Rosji nie przyniosły większych zmian. Gdy Putin wrócił na Kreml w 2012 roku, zaostrzono represje wobec opozycji w Rosji i relacje z USA pogorszyły się bardzo szybko. Moskwa zakazała adopcji dzieci rosyjskich przez Amerykanów i udzieliła azylu oskarżonemu w USA o zdradę byłemu współpracownikowi wywiadu Edwardowi Snowdenowi, co doprowadziło do odwołania przez Obamę spotkania na szczycie z Putinem w ubiegłym roku.
Od samego początku jednym z głównych twórców polityki Obamy wobec Rosji był Michael McFaul, który najpierw odpowiadał ze relacje z Rosją w amerykańskiej Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, a od stycznia 2012 do ubiegłego miesiąca był ambasadorem USA w Moskwie. Jak pisze Mann, McFaul oraz zastępca ds. bezpieczeństwa narodowego Ben Rhodes byli w gronie doradców Obamy orędownikami zajęcia twardego stanowiska, by próbować wpłynąć na system polityczny w Rosji. Ale w wewnętrznych debatach w Białym Domu na temat Rosji zwyciężało na ogół stanowisko tzw. realistów, bliższe samemu Obamie.
McFaul zdecydowanie odrzuca tezę krytyków, że słabość administracji Obamy sprowokowała Putina. Na briefingu zorganizowanym przez Radę Stosunków Międzynarodowych (CFR) argumentował, że osiągnięcia USA "w zapobieganiu rosyjskiej agresji w Europie Wschodniej są raczej skromne", niezależnie od tego, czy rządzili Demokraci, czy Republikanie. Było tak "począwszy od 1956 roku (na Węgrzech), po rok 1968 (w Czechosłowacji) i wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, a potem w trakcie interwencji w Gruzji i wreszcie na Ukrainie. Kiedykolwiek Moskwa zdecydowała, że użyje siły wojskowej w Europie Wschodniej, nasze instrumenty, które miały temu zapobiec, nie skutkowały" - powiedział McFaul.
Jego zdaniem konieczna jest teraz nowa strategia Zachodu wobec Rosji, gdyż Putin wraz z aneksją Krymu zakończył erę postzimnowojenną w Europie. "Zabiegom zintegrowania Rosji z Zachodem przyświecała idea uczynienia z Moskwy bardziej stabilnego partnera" - przypomniał McFaul. Działania takie trwały od 20 lat, współpraca była raz lepsza, raz gorsza. "Putin dotychczas wahał się między współpracą a konfrontacją z Zachodem, ale teraz stało się jasne, że lepiej czuje się w konfrontacji" - ocenia McFaul. - Wkraczamy w nowy okres. Putin dał jasno do zrozumienia, że nie zależy mu na integracji i jest gotowy zapłacić wysoką cenę za obranie innego kierunku. Wciąż jednak nie jest jasne, czy Zachód to rozumie - uważa były ambasador.
Strobe Talbott, przewodniczący Brookings Institutions i zastępca sekretarza stanu USA za prezydentury Billa Clintona, zgadza się, że zajęcie terytorium sąsiedniego niepodległego państwa jest przełomem w relacjach międzynarodowych z Rosją. - Mamy definitywnie do czynienia z nową erą - powiedział analityk. Putin przekroczył bowiem "czerwoną linię", której Zachód nie może zaakceptować. - To potrwa długo, bo trudno sobie wyobrazić, że się wycofa (w sprawie Krymu) - mówi Talbott.
Reakcja Zachodu wciąż się kształtuje i będzie zależeć od dalszych kroków Putina: czy zatrzyma się na Krymie, który - jak mówi się nieoficjalnie - jest już nie do odzyskania, czy też wkroczy na wschodnią Ukrainę, przy granicą z którą - jak donosił w piątek "Wall Street Journal" - Rosja zgromadziła już 50 tys. żołnierzy. I USA i UE zagroziły, że w takim wypadku wprowadzą daleko idące sankcje gospodarcze, nawet jeśli zaszkodzą one ich własnym interesom. Część Republikanów apeluje o dostarczenie Ukraińcom uzbrojenia. Administracja USA powtarza, że woli działania gospodarcze i dyplomatyczne.
- Wciąż jesteśmy w połowie kryzysu i nie wiadomo, czy już wracamy do świata militarnej rywalizacji między Zachodem a Rosją i czy nastąpi zasadnicza pauza w politycznych i gospodarczych relacjach z Rosją. (...) Tym, co już jest pewne, jest to, że liderzy zachodni będą z podejrzliwością oceniać intencje Rosji - powiedział PAP profesor Uniwersytetu Georgetown i ekspert CFR Charles Kupchan.