Trzecie spotkanie Trump-Kim. Historyczne, ale bez znaczenia
Spontaniczne spotkanie Donalda Trumpa i Kim Dzong Una było klasyką trumpowskiej dyplomacji. A jej filozofia jest prosta: stworzenie dobrego, przyciągającego uwagę show, dokonanie czegoś historycznego. Rezultatów brak, ale to akurat drugorzędna sprawa.
30.06.2019 | aktual.: 30.06.2019 14:27
- Świat patrzy! - zadeklarował Donald Trump spotykając się z przywódcami obu Korei w strefie zdemilitaryzowanej w koreańskim Panmundżomie. I o to właśnie chodziło: żeby świat oglądał. Dlatego kiedy Trump jako pierwszy prezydent USA w historii postawił stopę na terytorium Korei Północnej, prezydent nie mógł powstrzymać się przed uwagą w stronę dziennikarzy.
- Oni nie mają żadnego uznania dla tego co się dzieje, zero - powiedział.
Historia bez treści
Czy powinni mieć? To wcale nie jest takie jasne. Tak jak prawie półtora roku temu w Singapurze, amerykański prezydent tworzy historię, ale nie tworzy rezultatów. Rozmowy między są w tym samym miejscu, co wówczas. Kim nadal udaje, że zamierza się rozbroić, czyni symboliczne gesty, a w międzyczasie rozwija swoje programy rakietowe i nuklearne (które Trump lekceważy). Dość powiedzieć, że w Panmundżomie usłyszeliśmy deklaracje obu stron, że wkrótce zaczną rozmowy na niższych szczeblach. Dokładnie to samo ustalono w Singapurze.
Przeczytaj również: Historyczne spotkanie Trump - Kim w strefie zdemilitaryzowanej
Ktoś mógłby powiedzieć, że dyplomacja, nawet pozbawiona rezultatów, jest lepsza niż wymienianie się groźbami nuklearnej zagłady, co było na porządku dziennym przed spotkaniami z Kimem. I z pewnością miałby rację. Ale fetowanie Kima przez Trumpa nie obywa się bez kosztów. Po pierwsze, umacnia reżim morderczego despoty i pogrąża reputację Stanów Zjednoczonych jako "przywódcę wolnego świata". Do tego w czasach Trumpa zdążyliśmy się już niestety pryzwyczaić.
W końcu tylko w ciągu czterodniowej wizyty w Azji, Trump zdołał pożartować z Putinem na temat ingerencji w wybory i pozbywania się dziennikarzy i serdecznie bratać się z saudyjskim księciem, który zlecił publicystę "Washington Post".
Czy Iran to widzi?
Dlatego ważniejsza jest inna kwestia: tego, jakie wnioski ze szczytów Trump-Kim wyciągną inne państwa z nuklearnymi ambicjami, przede wszystkim Iran. Cytując klasyka, lekcja ta wydaje się być arcyboleśnie prosta: jeśli chcesz być traktowany z szacunkiem jako równorzędny partner do rozmów, rozwijaj swój arsenał i nie oglądaj się na nic.
To też pokazuje, że strategia prezydenta USA - jeśli możemy mówić w przypadku Trumpa o strategii - nie ma szans na powodzenie. Ani lawina komplementów, ani obietnice biznesowego eldorado na Półwyspie Koreańskim nie sprawią, że Kim porzuci najcenniejszą rzecz, którą posiada i która umożliwiła mu dotarcie do miejsca, w którym jest już teraz.
Przeczytaj również: Korea Północna znów testuje rakiety. Trump się nie przejął
Kiedy światem rządzi dziecko
Niespodziewany szczyt w Panmundżomie potwierdza też inną prawdę o Donaldzie Trumpie. Nie jest to polityk ani wytrawny, ani nawet poważny. Nawet jeśli spotkanie nie było czysto spontanicznym pomysłem prezydenta wyrażonym na Twitterze 24 godziny wcześniej ("jeśli prezes Kim to widzi, spotkałbym się z nim na granicy/strefie zdemilitaryzowanej, choćby żeby uścisnąć mu rękę i powiedzieć cześć") widać było, że spotkanie nie było zbyt dobrze przygotowane.
W jednym momencie doszło nawet do przepychanek między rzeczniczką prasową Białego Domu i koreańskimi oficjelami. Być może spotykanie się ze zbrodniczym despotą bez szczególnego celu i bez większych przygotowań nie jest najlepszym pomysłem?
Politolog i publicysta "Wahsington Post" Dan Drezner od początku prezydentury Trumpa kolekcjonuje fragmenty tekstów z prasy, w których jego współpracownicy wypowiadają się o swoim prezydencie jakby mówili o kilkuletnim dziecku: uważają, żeby go nie zezłościć jakąś złą wiadomością, na biurko dają mu tylko maksymalnie uproszczone dokumenty z minimum szczegółów, uważnie monitorują jego nastrój. Zebrał dotąd 804 takie przypadki.
Niedzielne spotkanie z Kimem też miało coś z tego. Tyle że tym razem Trump bardziej przypominał nastolatka, który będąc w okolicy osiedla, na którym mieszka jego kumpel, zaprasza go sms-em, żeby wyszedł na dwór. Było fajnie i miło, ale tak jak i ze spotkań kumpli na osiedlu, niewiele z tego wynikło.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl