Spór o ukraińskie zboże. Polska koalicja mocno okrojona?

Polscy politycy rywalizują, kto skuteczniej walczy o dalsze embargo na pszenicę z Ukrainy. Argumenty nie przekonują wielu krajów UE, ale Polska - niezależnie od decyzji Brukseli - nie zamierza otworzyć granicy.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © GETTY | Bloomberg
oprac. AZY

12.09.2023 21:54

Wygasający w najbliższy piątek zakaz importu pszenicy, rzepaku, kukurydzy i słonecznika z Ukrainy do Polski, Słowacji, Węgier, Bułgarii i Rumunii był we wtorek tematem debaty Parlamentu Europejskiego. Janusz Wojciechowski, komisarz UE ds. rolnictwa, ponownie przekonywał o zasadności przedłużenia zakazu, który dotychczas "stabilizował sytuację" w krajach ościennych Ukrainy, a także - jak przekonywał Wojciechowski - miał pomagać samemu Kijowi w spokojnym eksporcie korytarzami solidarnościowymi.

- Czy walczy pan o embargo? Polski rolnik zasługuje na obronę! - krytykował go Andrzej Halicki (PO) przemawiając w imieniu Europejskiej Partii Ludowej (EPL). Marek Belka, występując w imieniu centrolewicy, pytał, dlaczego polski premier "pozwolił spekulantom" wpuszczać ukraińskie zboże na polski rynek.

- Załatwcie to, skoro Tusk mówi, że wszystko może! - wzywała opozycję Beata Szydło (PiS), przekonując w imieniu klubu konserwatystów, że to Ursula von der Leyen z EPL jest odpowiedzialna za dalszy los rolników i podtrzymanie embarga.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Rumun Dacian Ciolos, były komisarz UE ds. rolnictwa, w imieniu frakcji "Odnowić Europę" wzywał Komisję Europejską, by się "obudziła" i zaczęła pomagać w udrożnianiu ukraińskiego eksportu poza Unię, choć nie wypowiedział się jasno co do postulatu dalszych losów embarga.

- Wzywamy do nieprzedłużania zakazu, lecz o monitorowanie wywozu przez korytarze solidarnościowe - apelował jednak litewski liberał Petras Auštrevičius. Niemka Viola von Cramon-Taubadel, przemawiając w imieniu zielonych, mówiła o zaskoczeniu brakiem solidarności w części w krajach Unii.

Decyzja o przedłużonym zakazie należy do Komisji Europejskiej, a z racji jego wagi politycznej ten problem jest teraz pilotowany przez Ursulę von der Leyen oraz Valdisa Dombrovskisa, wiceszefa Komisji ds. handlu. Natomiast Janusz Wojciechowski, nigdy nie zaliczany w Brukseli do wagi ciężkiej czy nawet średniej, jest dość powszechnie krytykowany przez unijnych dyplomatów oraz urzędników za otwarte forsowanie stanowiska polskiego rządu. Pomimo że komisarze wedle traktatów nie mogą w Komisji Europejskiej być zwykłymi reprezentantami swych krajów.

Polska: bez oglądania się na Unię

Bruksela już w czerwcu publicznie zapowiedziała, że zakaz importu (z prawem do tranzytu np. pszenicy przez Polskę do innych krajów UE lub poza Unię) zostanie stopniowo wygaszony do połowy września. Jednak Polska już w lipcu złożyła wniosek o przedłużenie go do końca roku, zapowiadając, że - niezależenie od decyzji Komisji - nie otworzy we wrześniu granic przede wszystkim na ukraińską pszenicę (słonecznik i reszta zakazanych teraz towarów jest mniej drażliwa politycznie w Polsce). A w ten wtorek rząd Mateusza Morawieckiego - na parę godzin przed debatą europoselską - powtórzył to stanowisko. "Jeśli Komisja Europejska nie przedłuży zakazu importu zbóż z Ukrainy po 15 września, Polska wprowadzi taki zakaz na poziomie krajowym. Zakaz będzie obowiązywał do czasu, w którym uregulowane zostaną stosunki w sprawach rolnych pomiędzy Polską a Ukrainą" - głosi uchwała rządowa.

Rumunia, która także ostatniej wiosny nie wprowadziła jednostronnego embarga (w przeciwieństwie do Polski), również obecnie nie grozi - wedle nieoficjalnych informacji z posiedzenia ambasadorów przy UE - jednostronnym zakazem, a ugodowa jest również Bułgaria. To oznacza, że na kolejne embargo, które byłoby sprzeczne z prawem UE, gotowa byłaby koalicja Polski i podążających jej śladem Węgier i Słowacji. Taka decyzja teoretycznie narażałaby Polskę na postępowania przeciwnaruszeniowe (z ewentualnym finałem w TSUE), ale Bruksela już w kwietniu zrezygnowała z twardej reakcji na kompletne i jednostronne polskie embargo rolne wobec Kijowa, negocjując w zamian zakaz importu czterech towarów. Warszawa liczy, że i tym razem Komisja ulegnie jej żądaniom.

Przedłużenia embarga domaga się w Brukseli rząd Morawieckiego, ale także opozycja. Dzisiejszą debatę w Parlamencie Europejskim zarządzono na wniosek Platformy Obywatelskiej, a Donald Tusk oraz Michał Kołodziejczak (szef Agrounii był dziś w Strasburgu) we wspólnym piśmie zaapelowali o wsparcie Parlamentu Europejskiego nie tylko o przedłużenie obecnych zakazów nawet o rok, ale również o rozszerzenie ich na nabiał, jaja, kurczaki, miód, warzywa oraz owoce miękkie z Ukrainy. W dotychczasowych ocenach Komisji nie ma uzasadnienia dla tak wielkiego zwiększenia embarga.

Apele z Kijowa

- Potrzebujemy tych funduszy [z eksportu rolnego]. Dla nas to kwestia przetrwania w obliczu rosyjskiego terroru - tak prezydent Wołodymyr Zełenski narzekał podczas zeszłotygodniowego szczytu Trójmorza w Bukareszcie 9 (za pomocą łącza wideo) na unijne ograniczenia. Naciskom Ukrainy ostrzegającej, że w razie nowego zakazu eksportu pszenicy do m.in. Polski może przenieść ten spór na forum Światowej Organizacji Handlu, towarzyszy niechęć wielu innych krajów Unii do dalszych specjalnych rozwiązań dla Polski, Słowacji, Węgier, Bułgarii oraz Rumunii.

- Te kraje były osamotnione w kwestii przedłużania embarga podczas posiedzenia ambasadorów przy UE w zeszłym tygodniu - relacjonuje rozmówca "Deutsche Welle" w Brukseli.

Przedstawiciele kilkunastu krajów UE, w tym Francji i Niemiec, wprost kwestionowali gospodarcze uzasadnienie dla przedłużenia zakazów importu. Bruksela zatwierdziła dotąd około 70 mln euro z unijnej kasy na rekompensaty dla polskich rolników (i zgodziła się na znacznie wyższą pomoc z polskiego budżetu).

- Powszechna jest opinia, że problem jest teraz bardziej polityczny, niż gospodarczy - tłumaczy rozmówca "Deutsche Welle". Inny dyplomata, przywołując kampanię wyborczą w Polsce, przyznaje, że żadna decyzja w sprawie przedłużenie (lub nieprzedłużenia) zakazu "nie będzie dobra".

Ostatnie rozmowy o kompromisie

Brukselskie negocjacje (w tę środę kolejna runda) na ostatniej prostej dotyczą - wedle nieoficjalnych informacji - co najmniej częściowego przedłużenia zakazu (np. nie na wszystkie dotąd zakazane towary do wszystkich pięciu krajów) jednocześnie przy jakiejś formie rekompensaty dla Kijowa. Przed kilkunastu tygodniami Ukraińcy wysunęli pomysł unijnych dopłat do transportu pszenicy (potem autorstwo przypisał sobie komisarz Wojciechowski), by ułatwić jej wywóz m.in. do portów bałtyckich.

- Otoczenie von der Leyen nadal nie wypowiedziało się wyraźnie w kwestii takich dopłat - tłumaczył przed paru dniami jeden z dyplomatów w Brukseli.

Rumunia już zapowiedziała, że mniej więcej do końca października podwoi przepustowość swego głównego portu czarnomorskiego i szlaków żeglugowych na Dunaju, by pomóc Ukrainie w transporcie zboża. Z kolei Litwini uparcie namawiają do przeniesienia kontroli importowych (głównie sanitarnych) dla części importu rolnego z granicy Ukraina-Polska do swych portów bałtyckich, co wymagałoby ich tranzytu zaplombowanymi pociągami przez Polskę. Warszawa często zaprzecza w Brukseli doniesieniom o zakorkowanej granicy, ale wedle jednego z dyplomatów UE wwóz rolny do Polski może zajmować nawet 12 dni, a chodzi o skrócenie tego czasu do trzech dni. Podczas debat w Brukseli pojawił się postulat, by Komisja Europejska zobowiązała się do dofinansowania dodatkowego - to obliczone pod przyszłą integrację ze wspólnym rynkiem - połączenia kolejowego z Ukrainą, ale Polska na razie jest mało aktywna w tej sprawie.

Tomasz Bielecki, dziennikarz "Deutsche Welle"

Czytaj więcej:

Wybrane dla Ciebie