Najgłupsze zgony władców Polski. W szkole o tym nie uczą
Śpiew słowików, wizyta w łaźni czy... kiszony ogórek - te z pozoru niewinne rzeczy bywają zabójcze. Ci polscy władcy przekonali się o tym na własnej skórze.
Śmierć prędzej czy później dopadnie każdego. Można by przy tym oczekiwać, że - przynajmniej w przypadku książąt i królów - zrobi to w okolicznościach godnych piastowanego przez nich stanowiska. Jak jednak pokazuje historia naszych władców, nic bardziej mylnego…
Chciałbym umrzeć z miłości
Satyryk Michał Ogórek stwierdził, że Kazimierz Sprawiedliwy był pierwszą w Polsce ofiarą manii obchodzenia jubileuszy. I miał sporo racji. Polski książę zmarł nagle w 1194 roku podczas uczty zorganizowanej z okazji 10-lecia sprowadzenia z Włoch relikwii św. Floriana. Jednak przyczyną jego śmierci bynajmniej nie był alkoholizm. Według Wincentego Kadłubka książę nie zdążył nawet dokończyć zawartości trzymanego w dłoni pucharu. Natychmiast pojawiły się więc podejrzenia o skrytobójczy zamach. Jeszcze inną wersję - cokolwiek urągającą stanowisku Kazimierza - podał Jan Długosz:
"Jedni wyrażali przekonanie, że go powaliła choroba, inni, że napój miłosny, który podobno podała mu pewna kobieta z Krakowa, żeby rozpalić jego uczucie i zmysły ku sobie. Ponieważ mimo upomnień ze strony biskupa krakowskiego Fulka [Pełki] nie wzdragał się przed występnym cudzołóstwem, naraził się na nagłą, niespodziewaną śmierć przez otrucie".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Publiczne łaźnie w średniowieczu. Przemilczana wiedza
Cóż, najwyraźniej książę, który do historii przeszedł jako Sprawiedliwy, nie był ucieleśnieniem cnót…
Nie podcinaj gałęzi, na której siedzisz
Przykry los spotkał również najmłodszego syna Kazimierza Sprawiedliwego – Bolesława. Nastoletni książę zginął w 1182 lub 1183 roku w dość tragikomicznych okolicznościach. Jak pisze w książce "Wyszło jak zwykle… Rozbrajająca historia Polski" Krzysztof Pyzia: "wszedł sobie pewnego razu na drzewo. I tak sobie podcinał gałąź, że ta w końcu runęła, a wraz z nią Bolesław. Chwilę później syn księcia był już martwy…".
Nieco inną wersję podaje Długosz:
"Kiedy bowiem jego młodszy syn dla zabawy podcinał jakieś drzewo, żmija, która się po pniu zsunęła, ugryzła Bolesława w delikatną jak u młodego szyję i nagle w gwałtowny sposób udusiła i pozbawiła życia, i to tak szybko, że podniesiony z ziemi przez stojących dokoła nie wydał głosu ani jęku. Ojciec, książę Kazimierz, długo opłakiwał tak nagłą i niezwykłą jego śmierć".
Która z nich jest bliższa prawdzie, już się zapewne nie dowiemy.
Nosił wilk razy kilka…
Jeśli wierzyć porzekadłu, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, o Władysławie Laskonogim nie można by powiedzieć wiele dobrego… Ten książę wielkopolski i krakowski dożył wprawdzie - zwłaszcza jak na średniowieczne warunki - sędziwego wieku niemal 70 lat, ale mógłby pożyć dłużej, gdyby nie to, że na stare lata postanowił zostać gwałcicielem. Jak odnotował cysterski kronikarz Alberyk z Trois Fontaines, w 1231 roku władca siłą wziął pewną "teutońską dziewczynę, która, nie mogąc ścierpieć zadawanego gwałtu, przeszyła mu gwałtownie brzuch nożem, który skrycie ze sobą wzięła".
Ten haniebny koniec Piasta poniekąd był jednak do przewidzenia. "Całe życie Laskonogiego to zjazd z wysokiej góry, więc ten upadek pasuje do jego życiorysu" – komentuje prof. Tomasz Jurek.
Świeże powietrze szkodzi
Zasadniczo aktywność na świeżym powietrzu raczej nam służy, jednak co najmniej dwóm królom Polski przebywanie na zewnątrz bynajmniej nie wyszło na zdrowie. Kazimierz Wielki zmarł 5 listopada 1370 roku w wieku 60 lat. Niby sporo, ale historycy są zgodni, że monarcha pożegnał się ze światem na własne życzenie.
Dwa miesiące wcześniej podczas polowania na jelenia spadł z konia i zranił się w nogę. Rozwinęło się zakażenie. Kazimierz zaczął wysoko gorączkować. Cóż - zdarza się, zwłaszcza uwzględniając stan wiedzy ówczesnej medycyny. Ale to nie ten wypadek go zabił. Królowi już się bowiem poprawiało i wszystko wskazywało na to, że wróci do pełni sił, kiedy postanowił zignorować zalecenia lekarzy, by wybrać się do… łaźni. W efekcie gorączka wróciła, prawdopodobnie spowodowana zapaleniem płuc. Osłabiony wcześniejszą chorobą organizm już tego nie wytrzymał.
Zapalenie płuc "wykończyło" także Władysława Jagiełłę. Wprawdzie, patrząc na jego tryb życia, którego większość - niezależnie od pogody - spędził na koniu w drodze, trzeba przyznać, że cieszył się iście końskim zdrowiem, to jednak i na niego przyszła pora. Monarcha miał już siedemdziesiątkę na karku, gdy zmarł w dość zaskakujących okolicznościach. Otóż, jak pisze Krzysztof Pyzia:
"(…) Król, będąc w Medyce, uznał, że warto wyskoczyć na świeże powietrze, by posłuchać śpiewu słowików. Taki był z niego romantyk! Jednak tak się zasłuchał, że solidnie zmarzł, a to szybko doprowadziło do przeziębienia. Gdyby posłuchał swojej matki, wiedziałby, że «ubierz czapkę, bo się przeziębisz»! Król dostał zapalenia płuc i kilka dni później zmarł. Miał pecha".
Tam, gdzie król chodzi piechotą
O pechu mógłby (gdyby przeżył) mówić także Henryk Walezy. Pierwszy elekcyjny król Polski nie zdążył dobrze zagrzać miejsca na tronie, gdy uciekł do Francji, by przejąć władzę po śmierci brata Karola IX. W swojej roli sprawdził się tam całkiem nieźle – Francuzi do dziś uważają go za jednego z najzdolniejszych i najpracowitszych monarchów. Skończył jednak marnie - zamordowany przez mnicha podczas wizyty w… wychodku.
Dominikanin Jacques Clément 1 sierpnia 1589 roku wyprosił audiencję u króla, przebywającego wówczas w Saint-Cloud. Twierdził, że ma ważne informacje w listach, które może przekazać Henrykowi jedynie do rąk własnych. Monarcha zgodził się go przyjąć. A że siedział akurat na sedesie, więc "zaprosił do siebie duchownego. Ten przekazał mu korespondencję (…). Walezy rozgonił swoje otoczenie. Tym sposobem w wychodku król został sam na sam z dominikaninem. Duchowny poprosił, by władca zaczął czytać dostarczone listy. A gdy ten zaczął się z nimi zapoznawać, dominikanin ugodził go sztyletem prosto w brzuch. Dzień później król już nie żył" - opisuje ostatnie chwile Henryka Krzysztof Pyzia.
Problem wielkiej wagi
Michał Korybut Wiśniowiecki miał na sumieniu jeden z siedmiu grzechów głównych - nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Ten monarcha, który na tronie zasiadał zaledwie przez cztery lata, był zaiste wielki, choć głównie z postury. Miał 33 lata i sporą nadwagę, gdy 10 listopada 1673 roku pożegnał się ze światem.
Źródła nie są zgodne co do okoliczności jego nagłego zgonu. Według niektórych miał umrzeć w wyniku pęknięcia wrzodów na żołądku, do czego z kolei doprowadziło jedzenie niemytych owoców. Zgodnie z inną hipotezą został otruty. Ale chyba najbardziej żenująca wersja mówi, że monarcha… zadławił się kiszonym ogórkiem.
Żywa pochodnia
Niemal sto lat później, 23 lutego 1766 roku, ze światem pożegnał się ekskról Polski Stanisław Leszczyński. Wśród naszych monarchów cieszył się najdłuższym życiem - w chwili śmierci miał 88 lat i cztery miesiące. I spośród wszystkich wymienionych powyżej władców chyba najbardziej zasłużył na nagrodę Darwina… Trzeba przyznać, że jego koniec był nie do pozazdroszczenia. Jak opisuje dr hab. Adam Perłakowski:
"Prawie niewidomy książę obudził się w zimny lutowy poranek i przy pomocy służącego włożył szlafrok, prezent od Marii. Potem usadowił się w fotelu, by jak zwykle wypalić fajkę. Iskra z kominka padła na szlafrok, który zajął się ogniem. Stanisław doznał rozległych oparzeń i kilkanaście dni później zmarł".
Agonia poparzonego Leszczyńskiego musiała być straszna…
Tekst powstał m.in. w oparciu o książkę Krzysztofa Pyzi "Wyszło jak zwykle… Rozbrajająca historia Polski" (Wydawnictwo Bellona 2024).
Bibliografia:
- Krzysztof Pyzia, "Wyszło jak zwykle… Rozbrajająca historia Polski", Bellona 2024.
- Mirosław Maciorowski, Beata Maciejewska, "Władcy Polski. Historia na nowo opowiedziana", Agora 2018.