Prawica znów atakuje Władysława Bartoszewskiego. Dementujemy kłamstwa i półprawdy
Przez lata prawica bez wytchnienia atakowała Władysława Bartoszewskiego, nie daje mu spokoju także po śmierci. Były działacz partii Jarosława Kaczyńskiego, dzisiaj związany z narodowcami, w dwóch kilkuminutowych filmikach powtarza pomówienia od lat kierowane pod adresem byłego ministra. Leszek Żebrowski przekonuje, że chce jedynie odkłamać wizerunek Bartoszewskiego, ale tylko daje pretekst do brutalnych ataków.
28.12.2017 | aktual.: 28.12.2017 16:29
Za "odkłamywanie" życiorysu Władysława Bartoszewskiego wziął się Leszek Żebrowski, historyk związany dzisiaj z Ruchem Narodowym, regularnie występujący też w mediach o. Tadeusza Rydzyka. W latach 90. dwukrotnie kandydował do Sejmu z partii Jarosława Kaczyńskiego i Jana Olszewskiego. W dwóch filmikach kolportowanych w związanych z narodowcami mediach, przekonuje o konieczności odkłamania życiorysu byłego ministra.
Tajemnicza tablica
Sam jednak zaczyna od spekulacji i domysłów, które mają stworzyć wrażenie, że to "salon" wykreował legendę bohatera okupacji i antykomunistycznej opozycji. Żebrowski zaczyna opowieść od pamiątkowej tablicy wiszącej w centrum Warszawy. Przekonuje, że ktoś zawiesił tablicę, a nieświadomi ludzie składali pod nią kwiaty i znicze, choć Władysław Bartoszewski jeszcze żył. I można by w to uwierzyć, gdyby Żebrowski w swoim filmiku nie zamieścił zdjęcia: poza byłym ministrem tablica mówi o dr. Kazimierzu Ostrowskim (zmarłym w 1999 r., czyli dekadę przed zawieszeniem tablicy) i dr. Adamie Dobrowolskim (zm. w 1981 r.).
Od tych manipulacji Żebrowski płynnie przechodzi do oskarżania Bartoszewskiego o rozbuchane ego, wykorzystywanie swoich zasług do budowania własnej pozycji i egocentryzm. Przykładem ma być kłamstwo na temat wykształcenia: zdaniem Żebrowskiego późniejszy minister nie skończył szkoły, a mimo to tytułował się absolwentem gimnazjum. - Nigdy nie było sytuacji, by jego koleżanki czy koledzy z matury mogli z nim usiąść, powspominać dawne czasy, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - przedstawia niezbite dowody Żebrowski.
"Profesor"
W istocie Władysław Bartoszewski zdał maturę w 1939, a podczas wojny studiował na tajnym Wydziale Polonistyki UW, kontynuując edukację także po wojnie. Studia przerwał mu 5-letni pobyt w komunistycznym więzieniu. Pod koniec lat 50. wrócił, złożył nawet pracę magisterską, ale obronę uniemożliwiło mu skreślenie z listy studentów przez rektora UW Stanisława Turskiego w 1962 roku.
Władysław Bartoszewski często jest krytykowany za to, że pozwalał nazywać się "profesorem", choć nie miał nawet doktoratu. Skąd więc ten tytuł? W latach 80. Bartoszewski pracował na Uniwersytecie w Monachium jako... profesor wizytujący. Wykładał na jeszcze kilku innych uczelniach w Niemczech, Austrii i w Polsce (KUL). W USA również nie ma instytucji profesury jako stopnia naukowego, tylko jako funkcja na uniwersytecie.
Wyjście z KL Auschwitz
Jednak najcięższe gatunkowo zarzuty dotyczą uwięzienia Władysława Bartoszewskiego w KL Auschwitz, a dokładnie wyjścia z obozu. Żebrowski łaskawie przyznaje, że kolportowana w sieci wersja o wyjściu z obozu dzięki siostrze, która wyszła za SS-mana to kłamstwo. Po pierwsze dlatego, że polityk był jedynakiem, po drugie takie związku były w czasie okupacji niemożliwie - Niemcy uważali Polaków za podludzi.
Historyk przekonuje, że Bartoszewski "niemal natychmiast" trafił do szpitala. W istocie w obozie znalazł się 22 września 1940 r., a do szpitala przyjęto go w grudniu, po tym jak zemdlał podczas apelu. Z obozu zwolniono go w kwietniu 1941 r., jeszcze zanim to miejsce zmieniło się w prawdziwą "fabrykę śmierci". "Nie przeżyłbym, gdyby polski więzień doktor Edward Nowak nie przyjął mnie do obozowego szpitala. A postanowił mnie ratować, bo wierzył, że kiedyś dam świadectwo o tym piekle" - pisał w "Mój Auschwitz". O uwolnienie starała się też rodzina i Polski Czerwony Krzyż, w którym Bartoszewski pracował jako noszowy w 1939 r. i na początku 1940 r. Szeroki opis procedury i przypadków zwalniania więźniów można też znaleźć na stronie internetowej Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Żebrowski przedstawia też opowieść o tym, że po wyjściu z obozu Bartoszewski miał zostać odwieziony przez niemieckiego żołnierza na dworzec w Katowicach, a w istocie był konwojowany. Na tej zasadzie wycieczką krajoznawczą można nazwać przewiezienie więźnia z jednego zakładu karnego do drugiego.
Przeciw Pileckiemu?
Kolejną sprawą jest Order Orła Białego dla rtm. Witolda Pilewskiego, któremu Bartoszewski się sprzeciwił. Ale nie dlatego, że odmawiał rotmistrzowi zasług - wręcz przeciwnie, wielokrotnie chwalił jego bohaterską postawę, sam wkładał wiele wysiłku w udokumentowanie i zachowanie pamięci o Pileckim. Jego sprzeciw wynikał z respektowania podjętej na pół roku przed jego wejściem do kapituły uchwały, wedle której Orderu nie powinny otrzymywać postaci historyczne. Niedawno te zarzuty podniósł Michał Adamczyk, gwiazda rządowych "Wiadomości", a Muzeum Auschwitz-Birkenau przypomniało tekst Marka Zająca, sekretarza Mędzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Ten artykuł był odpowiedzią na tekst samego Żebrowskiego, więc historyk świadomie powtarza kłamstwa i manipulacje.
W drugim z filmów pojawił się też zniekształcony i przekłamany cytat Bartoszewskiego, który według Żebrowskiego powiedział, że bardziej bał się Polaków niż Niemców. Jego prawdziwe słowa brzmiały tak: "Mieszkałem w domu pełnym inteligencji. Ale jeśli ktoś z nas odczuwał strach, to nie przed Niemcami. Gdy jakiś oficer zobaczył mnie na ulicy, a nie miał rozkazu aresztowania, niczego nie musiałem się obawiać. Ale polski sąsiad, który zauważył, że kupiłem więcej chleba niż zwykle – to jego musiałem się bać".
Leszek Żebrowski przekonuje, że chce tylko odkłamać te informacje o biografii Władysława Bartoszewskiego, które są nieprawdziwe. Sam jednak robi to za pomocą półprawd i kłamstw, które padają na podatny grunt skrajnej prawicy: czytanie komentarzy pod filmami to przykre doświadczenie. Ale Władysław Bartoszewski miał czelność nie tylko nie zgadzać się z Jarosławem Kaczyńskim, ale też głośno, a czasami i ostro, o tym mówić.