Prawica znów atakuje Władysława Bartoszewskiego. Dementujemy kłamstwa i półprawdy
Przez lata prawica bez wytchnienia atakowała Władysława Bartoszewskiego, nie daje mu spokoju także po śmierci. Były działacz partii Jarosława Kaczyńskiego, dzisiaj związany z narodowcami, w dwóch kilkuminutowych filmikach powtarza pomówienia od lat kierowane pod adresem byłego ministra. Leszek Żebrowski przekonuje, że chce jedynie odkłamać wizerunek Bartoszewskiego, ale tylko daje pretekst do brutalnych ataków.
Za "odkłamywanie" życiorysu Władysława Bartoszewskiego wziął się Leszek Żebrowski, historyk związany dzisiaj z Ruchem Narodowym, regularnie występujący też w mediach o. Tadeusza Rydzyka. W latach 90. dwukrotnie kandydował do Sejmu z partii Jarosława Kaczyńskiego i Jana Olszewskiego. W dwóch filmikach kolportowanych w związanych z narodowcami mediach, przekonuje o konieczności odkłamania życiorysu byłego ministra.
Tajemnicza tablica
Sam jednak zaczyna od spekulacji i domysłów, które mają stworzyć wrażenie, że to "salon" wykreował legendę bohatera okupacji i antykomunistycznej opozycji. Żebrowski zaczyna opowieść od pamiątkowej tablicy wiszącej w centrum Warszawy. Przekonuje, że ktoś zawiesił tablicę, a nieświadomi ludzie składali pod nią kwiaty i znicze, choć Władysław Bartoszewski jeszcze żył. I można by w to uwierzyć, gdyby Żebrowski w swoim filmiku nie zamieścił zdjęcia: poza byłym ministrem tablica mówi o dr. Kazimierzu Ostrowskim (zmarłym w 1999 r., czyli dekadę przed zawieszeniem tablicy) i dr. Adamie Dobrowolskim (zm. w 1981 r.).
Od tych manipulacji Żebrowski płynnie przechodzi do oskarżania Bartoszewskiego o rozbuchane ego, wykorzystywanie swoich zasług do budowania własnej pozycji i egocentryzm. Przykładem ma być kłamstwo na temat wykształcenia: zdaniem Żebrowskiego późniejszy minister nie skończył szkoły, a mimo to tytułował się absolwentem gimnazjum. - Nigdy nie było sytuacji, by jego koleżanki czy koledzy z matury mogli z nim usiąść, powspominać dawne czasy, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach - przedstawia niezbite dowody Żebrowski.
"Profesor"
W istocie Władysław Bartoszewski zdał maturę w 1939, a podczas wojny studiował na tajnym Wydziale Polonistyki UW, kontynuując edukację także po wojnie. Studia przerwał mu 5-letni pobyt w komunistycznym więzieniu. Pod koniec lat 50. wrócił, złożył nawet pracę magisterską, ale obronę uniemożliwiło mu skreślenie z listy studentów przez rektora UW Stanisława Turskiego w 1962 roku.
Władysław Bartoszewski często jest krytykowany za to, że pozwalał nazywać się "profesorem", choć nie miał nawet doktoratu. Skąd więc ten tytuł? W latach 80. Bartoszewski pracował na Uniwersytecie w Monachium jako... profesor wizytujący. Wykładał na jeszcze kilku innych uczelniach w Niemczech, Austrii i w Polsce (KUL). W USA również nie ma instytucji profesury jako stopnia naukowego, tylko jako funkcja na uniwersytecie.
Wyjście z KL Auschwitz
Jednak najcięższe gatunkowo zarzuty dotyczą uwięzienia Władysława Bartoszewskiego w KL Auschwitz, a dokładnie wyjścia z obozu. Żebrowski łaskawie przyznaje, że kolportowana w sieci wersja o wyjściu z obozu dzięki siostrze, która wyszła za SS-mana to kłamstwo. Po pierwsze dlatego, że polityk był jedynakiem, po drugie takie związku były w czasie okupacji niemożliwie - Niemcy uważali Polaków za podludzi.
Historyk przekonuje, że Bartoszewski "niemal natychmiast" trafił do szpitala. W istocie w obozie znalazł się 22 września 1940 r., a do szpitala przyjęto go w grudniu, po tym jak zemdlał podczas apelu. Z obozu zwolniono go w kwietniu 1941 r., jeszcze zanim to miejsce zmieniło się w prawdziwą "fabrykę śmierci". "Nie przeżyłbym, gdyby polski więzień doktor Edward Nowak nie przyjął mnie do obozowego szpitala. A postanowił mnie ratować, bo wierzył, że kiedyś dam świadectwo o tym piekle" - pisał w "Mój Auschwitz". O uwolnienie starała się też rodzina i Polski Czerwony Krzyż, w którym Bartoszewski pracował jako noszowy w 1939 r. i na początku 1940 r. Szeroki opis procedury i przypadków zwalniania więźniów można też znaleźć na stronie internetowej Muzeum Auschwitz-Birkenau.
Żebrowski przedstawia też opowieść o tym, że po wyjściu z obozu Bartoszewski miał zostać odwieziony przez niemieckiego żołnierza na dworzec w Katowicach, a w istocie był konwojowany. Na tej zasadzie wycieczką krajoznawczą można nazwać przewiezienie więźnia z jednego zakładu karnego do drugiego.
Przeciw Pileckiemu?
Kolejną sprawą jest Order Orła Białego dla rtm. Witolda Pilewskiego, któremu Bartoszewski się sprzeciwił. Ale nie dlatego, że odmawiał rotmistrzowi zasług - wręcz przeciwnie, wielokrotnie chwalił jego bohaterską postawę, sam wkładał wiele wysiłku w udokumentowanie i zachowanie pamięci o Pileckim. Jego sprzeciw wynikał z respektowania podjętej na pół roku przed jego wejściem do kapituły uchwały, wedle której Orderu nie powinny otrzymywać postaci historyczne. Niedawno te zarzuty podniósł Michał Adamczyk, gwiazda rządowych "Wiadomości", a Muzeum Auschwitz-Birkenau przypomniało tekst Marka Zająca, sekretarza Mędzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Ten artykuł był odpowiedzią na tekst samego Żebrowskiego, więc historyk świadomie powtarza kłamstwa i manipulacje.
W drugim z filmów pojawił się też zniekształcony i przekłamany cytat Bartoszewskiego, który według Żebrowskiego powiedział, że bardziej bał się Polaków niż Niemców. Jego prawdziwe słowa brzmiały tak: "Mieszkałem w domu pełnym inteligencji. Ale jeśli ktoś z nas odczuwał strach, to nie przed Niemcami. Gdy jakiś oficer zobaczył mnie na ulicy, a nie miał rozkazu aresztowania, niczego nie musiałem się obawiać. Ale polski sąsiad, który zauważył, że kupiłem więcej chleba niż zwykle – to jego musiałem się bać".
Leszek Żebrowski przekonuje, że chce tylko odkłamać te informacje o biografii Władysława Bartoszewskiego, które są nieprawdziwe. Sam jednak robi to za pomocą półprawd i kłamstw, które padają na podatny grunt skrajnej prawicy: czytanie komentarzy pod filmami to przykre doświadczenie. Ale Władysław Bartoszewski miał czelność nie tylko nie zgadzać się z Jarosławem Kaczyńskim, ale też głośno, a czasami i ostro, o tym mówić.