PolskaPoznański czerwiec. Mija 65 lat od pierwszego głośnego buntu w PRL

Poznański czerwiec. Mija 65 lat od pierwszego głośnego buntu w PRL

Uczestnicy poznańskiego czerwca przyspieszyli koniec stalinizmu w Polsce i dojście Władysława Gomułki do władzy, nie mieli jednak szans na stworzenie stałego ruchu oporu. W 65 lat po tamtych wydarzeniach rozmawiamy z dr. Mikołajem Mirowskim, historykiem i publicystą, współpracownikiem Muzeum Historii Polski.

Poznański Czerwiec - wystawa
Poznański Czerwiec - wystawa
Źródło zdjęć: © PAP | Jakub Kaczmarczyk

Jan Rojewski, Wirtualna Polska: Dlaczego Poznań?

Dr Mikołaj Mirowski, historyk: Przede wszystkim Poznań był miastem, gdzie robotnicy byli bardzo dobrze wykształceni, lepiej niż w innych częściach kraju, to był proletariat z tradycjami, reprezentujący, mówiąc językiem marksistowskim: "wyższą świadomość klasową". Do tego dochodził pewien etos zawodowy, który wykuł się w II Rzeczpospolitej, ale i wcześniej pod zaborem niemieckim. A to oznaczało, że poznaniacy byli bardziej świadomi swoich praw i dobrze pamiętali przedwojenne strajki i protesty. Kiedy zastanawiamy się nad przebiegiem protestu w "Zakładach Cegielskiego", wychodzi na to, że najbardziej zaangażowanymi robotnikami, z największym autorytetem, byli ludzie ze stażem przedwojennym. Charakterystycznym jest również, że przemarsz robotników rano 28 czerwca odbył się dawną trasą pochodów robotniczych z czasów II RP. Z drugiej strony: za czasów sanacji, a także wcześniej, region poznański był politycznym bastionem Narodowej Demokracji. Z tego m.in. powodu komuniści postanowili traktować Poznań szczególnie źle. Płace były niższe o 8 proc. niż w innych częściach kraju.

Sporo

Wychodzono z założenia, że są regiony biedniejsze. Zresztą władze uważały Wielkopolskę za obszar najlepiej rozwinięty, gdzie stopa życiowa jest najwyższa, i dlatego wszelkie inwestycje kierowano priorytetowo do innych ośrodków. Chodziło o to, żeby wyrównać poziom życia w całym państwie. Poznaniakom było to nie w smak, ale szczególnie wściekli się w czerwcu, gdy stracili premię za przekroczenie norm. Wówczas taka premia pokrywała 20, a nawet do 30 proc. wynagrodzenia robotnika. Jeśli dodamy do tego niższe płace, to powód do strajku był jak najbardziej uzasadniony. Musimy pamiętać, że była to wciąż Polska stalinowska, a więc gospodarka oparta była na wyznaczanych na kilka lat do przodu planach, które miały być nie tylko realizowane, ale wręcz wyprzedzane przez załogę zakładu.

Tyle, że Stalina wówczas już nie było.

To nie miało nic do rzeczy. Mimo że serce generalissimusa przestało bić w 5 marca 1953 roku, w Polsce wciąż rządzili ludzie, których do tego wyznaczył. Przełomem była śmierć Bolesława Bieruta w marcu 1956 roku. Jak niektórzy mówili, Towarzysz "Tomasz" umarł w Moskwie z powodu szoku doznanego podczas słuchania przemówienia Nikity Chruszczowa na XX zjeździe KPZR. Mowa oczywiście o słynnym "tajnym referacie o kulcie jednostki i jego następstwach". Prawdę mówiąc, znajomość referatu możemy dołożyć jako jeden z fundamentów poznańskiego buntu. Przede wszystkim w Polsce "tajny referat" nie był aż tak bardzo tajny. Odczytywano go na otwartych zebraniach partyjnych, powielano w tysiącach egzemplarzy, dyskutowano. A przecież każdy działacz partyjny miał rodzinę, sąsiadów, znajomych i tak wiadomość o stalinowskich zbrodniach szybko poszła w świat. Na pewno upowszechnienie "tajnego referatu" przyspieszyło destalinizację. Zmieniła się też atmosfera społeczna. Po lutym 1956 roku Polacy zaczęli wierzyć, że wreszcie skończy się terror i przykręcanie śruby nie tylko w wymiarze politycznym, ale i społecznym. I tu wracamy to Poznania - robotnicy przede wszystkim liczyli na odejście od planu sześcioletniego, który prowadził do ogromnych wyrzeczeń i obniżenia stopy życiowej. Tymczasem można było odnieść wrażenie, że świat się zmienia, a partia jednak trochę stoi w miejscu, bo władzę po Bierucie przejął stalinista, Edward Ochab. Natomiast potrzeba zmian w krajach realnego socjalizmu była paląca. W czerwcu 1953 roku potężne strajki wstrząsnęły Berlinem i innymi miastami NRD.

Zobacz też: Nowy raport o pedofilii w Kościele. Ks. Isakowicz-Zalewski komentuje

Wystąpienia w Berlinie zostały krwawo stłumione. Czy Poznaniacy spodziewali się powtórki?

Raczej nie, a poza tym to było trzy lata wcześniej. W Polsce bezpośrednio po śmierci Stalina paradoksalnie terror się zwiększył, a nie zelżał.

Trzy lata to dużo…

To przepaść, zupełnie inna rzeczywistość. Zresztą Poznański Czerwiec zaczął się mniej więcej wtedy, gdy ruszały Międzynarodowe Targi Poznańskie - jedna z największych tego typu imprez w Polsce. Robotnicy nie spodziewali się, że państwo użyje siły pod okiem dziennikarzy z całego świata. Mylili się. Zdjęcia przedstawiające wprowadzenie wojska na ulice szybko wylądowały w Berlinie Zachodnim. 29 czerwca "poznański czerwiec" stał się tematem dnia w wielu wydaniach europejskich gazet. Musimy też pamiętać, że to był pierwszy przypadek, gdy Polska Ludowa podniosła rękę na lud. Wymowne było zwłaszcza radiowe przemówienie Józefa Cyrankiewicza o odrąbywaniu ręki. W oficjalnej propagandzie wrogami byli przecież "panowie", "kułacy" czy "bandy leśne", jak nazywano żołnierzy podziemia niepodległościowego.

Czym innym byłoby użycie milicyjnej pałki, a czym innym było wysłanie na ulice miasta oddziałów wojska. Skąd aż tak ostra reakcja?

Użycia wojska domagało się lokalne UB i władze wojewódzkie PZPR, które naciskały na komendanta poznańskiej Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych, by ten wyprowadził czołgi przeciwko demonstrantom. Jednak Szef Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego gen. Kazimierz Witaszewski, który nie był znany z lekkiej ręki, wstrzymał użycie wojska. Decyzję o użyciu jednostek LWP, na wniosek marszałka Konstantego Rokossowskiego, podjęło Biuro Polityczne KC PZPR. Nie próbowano nawiązać żadnych rozmów z robotnikami, a była taka szansa. Opór chciano zdławić szybko ze względu na potencjalną ewolucję buntu. Ten faktycznie zaczynał od haseł bytowych takich jak "chcemy chleba" czy "jesteśmy głodni", ale bardzo szybko przeszedł do haseł politycznych m.in. "precz z Rosjanami", "precz z czerwoną burżuazją", czy nawet "niech żyje Mikołajczyk". Sytuacja dość szybko się zradykalizowała. Analizując przebieg wydarzeń, można wręcz zaryzykować stwierdzanie, że mieliśmy wtedy do czynienia z czymś na wzór "powstania niepodległościowego".

Czy to nie za odważna teza?

Być może, ale przypomnijmy, że protestujący zajęli główne budynki partyjne i państwowe, zdobyli więzienie, co było efektem fałszywej informacji, iż przedstawiciele "Zakładów Cegielskiego", którzy pojechali na pertraktacje do Warszawy, zostali tam aresztowani. W Poznaniu toczyły się regularne walki, jak oblężenia gmachu Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ulicy Kochanowskiego. Demonstrujący zdobyli broń, wznosili barykady, budynek był ostrzeliwany, leciały koktajle Mołotowa. Więcej, przejściowo strajkujący przejęli dwa czołgi, którymi chcieli zdobyć gmach UB. To były rzeczy bez precedensu. Zwłaszcza że uzbrojone grupki na samochodach ciężarowych jeździły również do miejscowości pod Poznaniem, gdzie mieliśmy do czynienia z próbami rozbrojenia powiatowych komisariatów milicji. W PZPR realnie obawiano się, że kiełkująca rewolta przeniesie się błyskawicznie na inne miasta.

Trudno odmówić im słuszności. Skutki Poznańskiego Czerwca można było oglądać w październiku w Warszawie.

Zdecydowanie tak. Poznań dał polityczne paliwo Władysławowi Gomułce, który wyszedł z więzienia w grudniu 1954 roku w aurze "ofiary czasów błędów i wypaczeń". Towarzysz "Wiesław", przejmując władzę na plenum październikowym w 1956 roku, odwoływał się do czerwca. Mówił, że ostra reakcja była błędem. Oczywiście nie mógł powiedzieć, że robotnicy byli antykomunistami. Niemniej, wydarzenia poznańskie były też dla niego ważnym argumentem w rozmowie ze stroną radziecką. Gomułka wiedział, że podobna rewolta w stolicy może wyrwać się spod kontroli i nie chciał powtórzyć węgierskiego scenariusza, bo tam do Budapesztu wjechały przecież rosyjskie czołgi, a pacyfikacja powstania była bardzo krwawa. Dlatego zapewniał Moskwę, że to on jest gwarantem spokoju nad Wisłą.

Jaki obraz czerwca z 1956 roku został Polakom po 65 latach?

Przez lata Poznański Czerwiec i wydarzenia z października, na czele z dojściem Gomułki do władzy, niepotrzebnie traktowano osobno, podczas gdy stanowiły one jedną sekwencję. W popkulturze, niestety, "czerwca" nie ma prawie wcale. Mogę wymienić tylko film Filipa Bajona "Poznań '56" z 1996 roku. To bardzo dobry obraz, który reżyser - naoczny świadek tamtych wydarzeń - spróbował przedstawić swoimi oczyma, czyli mniej więcej, dwunastoletniego chłopca. Widzimy więc, jak wielka polityka odbierana jest z perspektywy dzieciaków: 10-letniego Piotrka, którego ojciec jest jednym z uczestników strajku, oraz 12-letniego Darka, syna funkcjonariusza UB. Ta chłopięca perspektywa doskonale pozwala wgryźć się w dramat wydarzeń i mimo wszystko pozostać wobec nich neutralnym. To film pozbawiony martyrologii. Początkowo pokazuje wręcz tamte wydarzenia jako coś ciekawego, bo dzieciaki mogą za darmo wejść do ZOO albo na Targi Poznańskie, gdzie zdobywają banana, rzecz wówczas nieosiągalną. Chłopców wiedzie młodzieńcza przygoda, nie wiedzą jeszcze, że to, co zobaczą, pozostanie im przed oczami na całe życie. Sytuacja zmienia się, gdy do miasta wjeżdżają czołgi, padają pierwsze strzały, widzimy zabitych. Taka - społeczna, a nie polityczna - koncepcja filmu sprawia, że przypomina on trochę obrazy mówiące o konflikcie w Irlandii Północnej. Choćby "Krwawą niedzielę" Paula Greengrassa z 2002 roku. Szkoda, że nie dorobiliśmy się więcej takich obrazów, gdyż poznański czerwiec to wciąż nieodkryta karta dla polskiej kultury.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
poznański czerwiechistoriaczerwiec 1956
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)